Reklama

Poza boiskiem w cieniu, ale na murawie zawsze w centrum

redakcja

Autor:redakcja

27 kwietnia 2018, 13:48 • 15 min czytania 3 komentarze

Andrés Iniesta odchodzi z FC Barcelony, a to oznacza, że przyszło nam pożegnać przedostatniego piłkarza, który łączył kadencje Rijkaarda i Guardioli. Bez wątpienia jest to smutny dzień dla fanów Barcelony, ale nie tylko dla nich. Na piłkarską emeryturę wybrał się piłkarz nietuzinkowy, a często też ocierający się o geniusz. Nie było opcji, by tego gościa nie darzyć sympatią, bo nie dość, że wyczyniał cuda na boisku, to jeszcze zawsze kierowała nim dobroć. 

Poza boiskiem w cieniu, ale na murawie zawsze w centrum

Miejmy nadzieję, że Iniesta kiedyś wróci do swojego ukochanego klubu, by trenować młodych adeptów futbolu. Tego mu życzy również Pep Guardiola, który zawsze podkreśla w wywiadach, iż Andres jest człowiekiem stworzonym do pracy z dziećmi. Trudno nie przyznać racji trenerowi Manchesteru City, bo chyba nie ma drugiego piłkarza na tym poziomie, który stanowiłby lepszy wzór dla najmłodszych. 

Iniesta wychowywał się w malutkiej gminie o nazwie Fuentealbilla (nieco ponad 2000 mieszkańców) w prowincji Albacete. Rzecz jasna od dziecka uwielbiał grać w piłkę nożną, dlatego kopał na podwórku tak długo, aż mama kazała mu wracać do domu. Zapewne przynajmniej część czytelników – a zgaduję, że większość – właśnie przypomniało sobie o swoim dzieciństwie. Dla was był to jednak epizod, a dla Andresa początek drogi. Jak się później okazało drogi trudnej, ale prowadzącej na szczyt. Już od najmłodszych lat musiał się poświęcać, bo grał w Albacete, do którego dojeżdżał trzy razy w tygodniu. Woził go ojciec, który zawsze wierzył w syna, dlatego nie miał problemu, by kilka razy w tygodniu przejechać 100 kilometrów. Ba, obaj wspominają tamte podróże niezwykle ciepło, ponieważ mieli dużo czasu na rozmowy. Nagrody za wyrzeczenia przychodziły niezwykle szybko. Młody Andres błyszczał na treningach, a trenerzy widzieli w nim wielki talent.

Trenowałem go, gdy miał dziewięć lat. Od małego grał z uniesioną głową, co odróżniało go od reszty. Od razu było widać, że jest niezwykły. Był wspaniałym dzieckiem z dobrej rodziny, nigdy nie sprawiał żadnych problemów, nigdy nie wyleciał z boiska. Jego najwspanialszą cechą było to, że zawsze wiedział co chce zrobić z piłką, zanim ją dostał. Decyzje jakie podejmował zwykle były trafne, Andres był dzieckiem, a grał jak stary wyga. Nigdy nie błyszczał poza boiskiem, ale to był jeden z tych, którego każdy lubił – wspominał Iniestę jeden z jego pierwszych trenerów, Francisco Javier Marmol.

Pierwszy poważny sprawdzian wypadł jednak średnio, bo Iniesta i jego Albacete nie zdominowali prestiżowego turnieju – Torneo Nacional Alevin de Futbol 7. Co prawda „blady chłopiec” wypadł nieźle, ale nie było mowy, by miał dostać statuetkę dla najlepszego piłkarza rozgrywek. Sytuacja była o tyle trudna, że nie zapowiadało się na to, by Albacete za rok ponownie miało wystąpić w turnieju, który otwierał wiele drzwi młodym adeptom futbolu. Wówczas Albacete spadło z Primera Division, a kluby z Segunda nie miały prawa wystawiać juniorów w Torneo Nacional Alevin de Futbol 7. Ostatecznie jednak drużyna Iniesty wystąpiła, ponieważ część klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej borykała się z problemami finansowymi, dlatego spadkowicz mógł ich zastąpić. Druga szansa spadła więc z nieba, a 12-latek nie omieszkał jej wykorzystać. Został najlepszym piłkarzem turnieju, a jego drużyna zdobyła brązowy medal. Co ważniejsze nastolatka dostrzegli skauci Barcelony, którzy zaprosili go do swojej akademii, ale dopiero za dwa lata. W tamtym czasie La Masia przyjmowała chłopców, którzy mieli ukończone 14 lat. Młodsi nie mieli wstępu, ale pomimo tego zakazu Iniesta przeprowadził się do stolicy Katalonii już w wieku 12 lat. Wszystko przez chłopca o nazwisku Jorge Troiteiro.

Reklama

Zerknijcie na bramkę, bo naprawdę jest niesamowita. Na dodatek bardzo ważna, bo zapewniła mistrzostwo w trzeciej lidze regionalnej, co uprawniało Burgos Club de Futbol do gry w barażach o 3. ligę hiszpańską. Co ciekawe tamten mecz odbywał się równo dwa tygodnie przed finałem Ligi Mistrzów w 2011 roku. Dlaczego o tym piszę? Otóż autorem bramki był Jorge Troiteiro, który również urzekł talentem skautów Barcelony na Torneo Nacional Alevin de Futbol 7 w 1996 roku. Był jednak rówieśnikiem Iniesty i także musiałby czekać dwa lata, by dołączyć do słynnej akademii Barcelony. Nie godził się z tym jego ojciec, który postawił warunek, że albo biorą jego syna teraz, albo on pośle go do Realu Madryt. Władze Barcelony wpadły więc na pomysł, aby przymknąć oko na regulamin i przyjąć Jorge i Andresa natychmiastowo. Umieścili ich w jednym pokoju, aby było im raźniej, bo przecież wszyscy inni byli od nich starsi o minimum dwa lata.

Początkowo młody Andres nie chciał opuszczać rodzinnego domu, ale wreszcie się zdecydował. Do Barcelony odwoziła go cała rodzina, ale atmosfera w trakcie podróży była grobowa. Nawet dziadek nie potrafił pocieszyć wnuczka, co już wiele znaczyło. Gdy dojechali, 12-latek rozpłakał się i chciał wracać domu. Przez pierwsze tygodnie sytuacja powtarzała się jeszcze kilkanaście razy. Iniesta niezwykle ciężko znosił rozłąkę z rodzinnym domem, ale miał szczęście, że pierwszą osobą, na którą trafił w La Masii, był Victor Valdes. Bramkarz „Barcy” był dwa lata starszy od Iniesty, jednak doskonale go rozumiał, a także wspierał w trudnych chwilach.

Tak, może wydawać się to absurdalne, ale taka jest prawda – najgorszy dzień w swoim życiu spędziłem w La Masíi. Tak to wtedy odczuwałem, tak to odczuwam teraz. Odczuwam to tak intensywnie, jakby czas się zatrzymał. Czułem się osamotniony, zagubiony, jakby ktoś zabrał mi to, co mam w środku, najgłębiej. To była niezwykle ciężka chwila. Chciałem tam być, wiedziałem, że tak będzie najlepiej dla mojej przyszłości, jednak przełknąłem bardzo gorzką pigułkę, musiałem oddzielić się od rodziny, nie widziałem jej całymi dniami, nie czułem jej bliskości… To bardzo ciężkie. Sam to wybrałem, to prawda, ale zrobiło mi się… Zrobiło mi się… – wspomina Iniesta ze łzami w oczach.

Zupełnie inaczej rozłąkę z domem znosił Troiteiro, który również tęsknił za rodziną, ale nie było mowy o płaczu: – Andres płakał przez większą część dnia, ponieważ tęsknił za rodziną. Czasami udawało mi się go rozbawić jakimś żartem albo wygłupem, ale tylko na krótką chwilę. Była jednak jedna rzecz, która mocno go budowała. Z okna naszego pokoju widzieliśmy Camp Nou. Wieczorami spoglądaliśmy na stadion i marzyliśmy sobie: ,,Któregoś dnia, któregoś dnia…” – wspominał pobyt w akademiku Troiteiro.

Marzyli razem, ale tak naprawdę wierzył tylko Iniesta. Był bliski zwariowania z tęsknoty, ale na treningach i meczach zawsze wypadał świetnie. Tak samo było z turniejami, na których brylował i decydował. Troiteiro również radził sobie nieźle, ale nie aż tak dobrze jak kolega z pokoju, a na dodatek zabrakło mu cierpliwości. Po kilku latach szkolenia w barcelońskiej szkółce zdecydował się na odejście do akademii Atletico Madryt, w której obiecano mu szybszą drogę do dorosłej piłki. Skończyło się tak, że nigdy nie zagrał nawet na poziomie Segunda Division. Natomiast w 2011 roku strzelał bramkę przed dwutysięczną publicznością w III lidze regionalnej, gdy jego kompan z La Masii, przygotowywał się do finału Ligi Mistrzów.

Reklama

Drogi genialnych 12-latków mocno się rozjechały, ale 12 lat wcześniej (1999 rok) zagrali razem w finale na Camp Nou. Otóż Barcelona była gospodarzem „Nike Cup”, czyli turnieju, który uchodził za nieoficjalne mistrzostwa świata. Juniorzy Blaugrany doszli do finału, w którym mierzyli się z argentyńskim Rosario. Wielka sprawa i najważniejszy mecz w życiu dla każdego z nich. Jak się później okazało, dla niektórych to był pierwszy i ostatni mecz na stadionie Barcelony. Ba, pierwsze i ostatnie spotkanie z ich udziałem, na które przyszło ponad 20 000 osób… Sam finał był niezwykle wyrównany, dlatego do rozstrzygnięcia była potrzebna dogrywka, w której grano do złotego gola. Tak, tak zwycięską bramkę – rzecz jasna prawą nogą – strzelił wówczas 15-letni Andres Iniesta.

Puchar wręczał Pep Guardiola, a odbierał kapitan Iniesta. Wielka sprawa, bo trener Manchesteru City – zaraz po Michaelu Laudrupie – był największym idolem 15-letniego Andresa. Nic więc dziwnego, że był wniebowzięty, gdy usłyszał od mistrza: – „Któregoś dnia to ja będę siedział na trybunach Camp Nou, patrząc, jak na murawie robisz to, co ja teraz robię dla Barcy„. W swojej biografii Xavi wspomniał natomiast, że Guardiola również w rozmowie z nim wspomniał Iniestę: – ,,Xavi, kiedyś mnie zastąpisz, ale uważaj na tego młodego chłopaka, bo on wyśle na emeryturę nas obu„. Tak się oczywiście nie stało, bo Xavi i Iniesta pięknie się uzupełniali przez lata, co na początku wcale nie było takie oczywiste. Eksperci twierdzili, że nie ma szans, by ta dwójka mogła przebywać razem na boisku. Co ciekawe najwyższy poziom osiągnęli, gdy trenerem został ten, którego mieli zastąpić.

FUSSBALL: Champions League

Iniesta od samego początku wspierał Guardiolę, z którym szybko znalazł wspólny język. Trener Manchesteru City widział w nim siebie z czasów, gdy był zawodnikiem Barcelony. I nie chodzi tutaj nawet o styl gry, a szacunek do koszulki i troskę o klub. Natomiast piłkarz wiedział, że Guardiola widzi więcej niż inni, a jego wizja nowej Barcelony może być przełomowa. Pewnie dlatego zdecydował się pójść do jego gabinetu, gdy początki nie były najlepsze. Właściwie było fatalnie, bo po dwóch meczach ligowych z Numancią (0:1) i Racingiem Santander (1:1) Barcelona na koncie miała tylko jedno oczko. Media zaczęły rozpisywać się o irracjonalnych pomysłach trenera z Santpedor, ale Iniesta miał zupełnie inne zdanie, co oznajmił trenerowi osobiście: – „Niech się pan nie martwi. Wygramy wszystko. Jest pan na dobrej drodze. Proszę tak trzymać. Gramy wspaniale, cieszymy się treningami. Proszę niczego nie zmieniać”.

Kolejne tygodnie mijały już błogo, ale Guardiola nigdy nie zapomniał o tamtej wizycie. Wraz z biegiem tygodni nabierał coraz większego szacunku do Iniesty, bo widział każdego dnia, że przyszło mu pracować z niezwykłą osobą.

Andres jest wyjątkowy. Oprócz tego, że jest genialnym piłkarzem, są inne powody, dla których stawiam go jako wzór do naśladowania dla młodych piłkarzy. Nie nosi kolczyków, nie ma żadnego tatuażu, wygląda jak przeciętny chłopak. Na treningach zawsze – podkreślam słowo zawsze – daje z siebie wszystko i jest maksymalnie skoncentrowany. Jeśli w meczu zagra jedynie 20 minut, nigdy się nie poskarży. Jeśli, wystawię go na innej pozycji, zrobi wszystko, żeby zagrać jak najlepiej. Nie powiem nic odkrywczego, ale Andres jest dla tego klubu bezcenny – mówił Guardiola na konferencji prasowej w 2008 roku.

No właśnie, ale z czego najbardziej zapamiętamy kapitana Barcelony? Wydaje mi się, że wiele zależy tutaj od punktu siedzenia. Z całą pewnością fani „Dumy Katalonii” nigdy nie zapomną bramki z Chelsea, o której sam piłkarz wielokrotnie mówił, że była wyjątkowa. W końcu nie zawsze strzał oddaje się „sercem”: – Dobrze pamiętam to zagranie. Zresztą, chyba wszyscy mamy je w pamięci. Alves przesunął się do prawej linii, dośrodkował do Samiego i chwilę później doświadczyłem najważniejszej chwili w moim życiu. Dostałem podanie od Messiego. Nie uderzyłem prostym podbiciem, ani szpicem, ani nawet wewnętrzną stroną stopy. Uderzyłem całym sercem. Całą duszą. Pragnąłem, by piłka poleciała dokładnie tam, gdzie powinna się była znaleźć. Starałem się uderzyć z takim skutkiem, by Petr Cech był w swojej interwencji bezradny.

Prawdą jednak jest, że dla większości kibiców reprezentacji zdecydowanym numerem jeden jest bramka zdobyta w finale Mistrzostw Świata. Trudno zresztą, by było inaczej, bo trafienie to dało Hiszpanom pierwszy i jak do tej pory jedyny Puchar Świata. Nic więc dziwnego, że od tamtego czasu oklaskują Iniestę – poza obiektem Athleticu Bilbao – na każdym stadionie w Hiszpanii.

Na fanach Espanyolu nie bramki, a gest przyjaźni zapewne zrobił największe wrażenie. Dani Jarque zmarł latem 2009 roku, a dla Iniesty był to wielki cios. Po strzeleniu bramki na First National Bank Stadium w Johannesburgu zdjął koszulkę i pokazał całemu światu, że pamięta o swoim przyjacielu.

PAYS BAS-ESPAGNE

Dani i Andres poznali się w młodzieżowych reprezentacjach. Doskonale się rozumieli, dlatego nie było mowy, by występowanie we wrogich klubach miało wpłynąć na ich przyjaźń.

Pamiętam dzień w Stanach Zjednoczonych. Razem z lekarzami myśleliśmy, że już wiemy, gdzie leży problem, i zabraliśmy się za jego rozwiązanie, ale niestety kiedy już mieliśmy wracać do siebie po presezonie, otrzymałem wiadomość. Jak zawsze w najgorszym możliwym momencie, jeśli chodzi o moje samopoczucie. Zaczynałem przechodzić leczenie i już czułem się lepiej. I wtedy, wtedy… Ostatniego dnia przychodzi Puyi i mówi mi: dzwonił Ivan i powiedział mi, że Dani nie żyje. Byłem w stanie powiedzieć jedynie: czy to potwierdzone? Pewne? Nie mogłem w to uwierzyć. Dani, mój przyjaciel Dani, nie żyje. Ta wiadomość zmroziła moje serce. Następne dni w Barcelonie były okropne. Od tamtego momentu rozpoczął się mój swobodny zjazd w nieznane miejsce. Zobaczyłem przepaść. I właśnie wtedy powiedziałem lekarzowi: więcej nie mogę – powiedział Iniesta w rozmowie z dziennikarzem El Periódico.

Psychika Iniesty mocno ucierpiała, o czym wspominał w kilku wywiadach: – Śmierć Daniego kompletnie zmieniła moje spojrzenie na życie. Utraciłem życiową stabilność, a wszystko wokół mnie wywróciło się do góry nogami. Naprawdę koszmarne pomysły zaczęły przylatywać mi do głowy. Czasami nie rozumiałem rzeczy, które dzieją się w moim świecie. Nagle różne katastrofy, jak powódź w Australii, czy trzęsienie ziemi w Japonii, zaczęły wpędzać mnie w depresję. Z przygnębieniem zacząłem myśleć o tym, jakie koszmarne doświadczenia stają się codziennym udziałem ludzi, choćby wydarzenia w Egipcie albo historia z Kaddafim w Libii. Wszystkie te sprawy niezwykle mnie smuciły. Pojąłem, że nienawidzę niesprawiedliwości, przemocy wobec dzieci i złego traktowania kobiet.  

***

Andres Iniesta zdobył w swojej karierze 31 trofeów, a niebawem dopisze 32, bo mistrzostwo Hiszpanii dla Barcelony jest już niemal pewne. Wygrał wszystko co mógł, a przy tym przez wiele lat wyczyniał cuda na boisku. Jeśli miałbym sklasyfikować Iniestę, to powiedziałbym, że dzisiaj na piłkarską emeryturę przechodzi najlepszy pomocnik od czasów Zinedine`a Zidane`a. Nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości, że Iniesta grał w piłkę inaczej niż wszyscy. Widział więcej, myślał szybciej, a przy tym prowadził futbolówkę z niezwykłą gracją. Jednak nie puchary i gra Iniesty urzekła mnie najbardziej w historii, którą piłkarz pisał przez wiele lat. Przede wszystkim niezwykła skromność, a także podejście do życia Don Andresa robią na mnie największe wrażenie. Mówimy o osobie niezwykle wrażliwej, o czym świadczy jego tęsknota za rodzinnym domem, a także depresja, w którą wpadł po śmierci przyjaciela. Los go nigdy nie oszczędzał, bo przecież przez niemal całą karierę trapiły go kontuzje, z którymi czasami nie potrafił już sobie poradzić. Następnie przeżył rodzinną tragedię, ponieważ jego żona poroniła w siódmym miesiącu ciąży. Bardzo mocno przeżył również samobójstwo Roberta Enke, śmierć Tito Vilanovy, a także chorobę Erica Abidala. Wszystkie te przykre doświadczenia sprawiły jednak, że teraz Iniesta jest bardziej odporny na otaczającą go rzeczywistość.

Generalnie Iniesta poza boiskiem zawsze był z boku. Nie żartował z kolegów, tak jak to ma w zwyczaju Pique. Nie chodził na imprezy, a także nie lansował się na ściankach. Jak już koledzy go namówili i poszedł do klubu, to ktoś pomylił go z kelnerem i poprosił o drinka. On wówczas nie tylko się nie oburzył, a nawet nie był zdziwiony tym faktem. Cóż, normalna sprawa, gość pomylił Iniestę z kelnerem. 33-latek był taki zawsze, bo już w La Masii uchodził za niezwykle skromnego i spokojnego chłopaka. Właśnie dlatego został wybrany na przedstawiciela akademii, gdy na Camp Nou przyjechał Jan Paweł II… Tylko jedno miejsce sprawiało, że Iniesta zamieniał w się w bestię i człowieka, który uwielbiał być w centrum uwagi. Tak, tak wyjście na murawę powodowało, że Iniesta zapominał o wszystkim. Przecież tylko tam nie tęsknił za rodziną, gdy zaczynał swoją przygodę w Barcelonie. Przecież tylko tam potrafił ochrzanić nawet wybitnego piłkarza. Przecież tylko tam czuł się jak ryba w wodzie.

Cztery lata temu na emeryturę odszedł Carles Puyol. Trzy lata temu Camp Nou żegnało Xaviego, a dzisiaj kataloński zespół stracił kolejnego horkruksa. Obawiam się, że został już tylko jeden.

***

Na koniec zostawiam Wam jeszcze pożegnalny list piłkarzy, którego treść na pożegnaniu Xaviego odczytał Iniesta. Właściwie można zmienić w nim kilka drobiazgów i idealnie wpasowałby się także dzisiaj, gdyby na przykład przeczytał go Leo Messi.

Xavi, kapitanie, przyjacielu, maszyno. Mówię w imieniu wszystkich, którzy mieliśmy zaszczyt dzielić z tobą szatnię i przeżyć wspólne niezapomniane chwile. Jesteś tu od 17 lat, w pierwszym szeregu. 17 lat, mówi się, że szybko. To ma wielkie znaczenie, ponieważ wiemy, że dojście na szczyt jest łatwe, a trudne jest samo utrzymywanie się w najbardziej wymagającym klubie na świecie, tak jak robiłeś to ty. Myślę, że nikt z nas nie może sobie wyobrazić, że nie będzie cię wśród nas na pierwszym treningu nowego sezonu. Ciebie, który zawsze przyjmuje nowych kolegów do drużyny uśmiechem i słowami otuchy oraz tłumaczy, czym jest Barca, co oznacza zakładać tę koszulkę i bronić tego herbu.

Świat futbolu dziękuje ci za wszystko, co zrobiłeś, było tego wiele. My dziękujemy ci za bycie wzorem dla wszystkich. Dziękujemy za to, że zawsze najpierw myślałeś nie o sobie, a o grupie. Dziękujemy za przekazywanie wszystkich tych wartości, których nauczyłeś się przez te 24 lata w klubie. Dziękujemy za wszystkie twoje rady, które były prawdziwymi lekcjami futbolu i życia dla nas. Dziękujemy, ponieważ byłeś głosem doświadczenia w naszej szatni, zawodnikiem, który przypominał o historii niezbędnej do docenienia tego, co wszyscy razem osiągnęliśmy. Wiele razy tłumaczyłeś młodym graczom, że teraz wygrywanie jest czymś normalnym, ale poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko, jednak wszyscy wiemy, a ty szczególnie, czym jest wspinanie się z dołu. Dziękujemy za krytykę oraz pochwały w trudnych i w najlepszych momentach. Dziękujemy Xavi, ponieważ to wszystko uczyniło nas silniejszymi.

Każdy culé doskonale wie, że broniłeś tej koszulki więcej razy niż ktokolwiek inny, i że zawsze robiłeś to z całą swoją pasją. Dlatego wszyscy, którzy cię znamy, wiemy, że powrócisz, ponieważ to jest twój dom, ponieważ posiadasz duszę i serce blaugrana. Rzeczywistość przerosła twoje oczekiwania, i teraz będziesz miał czas, aby dokonać oceny tego wszystkiego, co osiągnąłeś.

Z pewnością przypomnisz sobie dzisiaj o swoim dziadku Jaume, który był największym kibicem i byłby szczęśliwy oraz dumny, widząc to wszystko. Duma, którą dzielimy wszyscy, którzy cię kochamy i szanujemy. Ze swojej strony chcę ci podziękować za te wszystkie lata. Nie tylko za te magiczne chwile, których było wiele, ale także za każdy dzień. Za twoją pomoc, za wszystkie te rozmowy, które nie dotyczyły futbolu, za wspólną grę i relację uczeń – mistrz, która uczyła. Wreszcie za przywilej przebywania u twojego boku. Jesteś wielki. Dziękuję Xavi za wszystko co dałeś i jak wiele jeszcze dasz temu klubowi. Zawsze będziesz nam towarzyszyć, przyjacielu.

Bartosz Burzyński

Fot. NewsPix.pl

Źródła:

„Barca za kulisami najlepszej drużyny świata” – Graham Hunter

„Andres Iniesta rok w raju” – Andres Iniesta

” Sekrety La Roja” – Miguel Angel Diaz

Najnowsze

Kolarstwo

„Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha
0
„Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Hiszpania

Komentarze

3 komentarze

Loading...