Reklama

Z metra cięty? Chyba z trzech! Historia Gheorghe Muresana, wielkoluda z NBA

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

27 kwietnia 2018, 17:49 • 9 min czytania 0 komentarzy

Kiedy stawał do draftu, nie kumał nic po angielsku. Jego menadżer nauczył go jednak czterech słów na wypadek, gdyby jego nazwisko zostało wyczytane. Gdy tak się rzeczywiście stało, 22-latek powoli wstał, wyściskał się z najbliższymi, naciągnął na swoją wielką głowę niebieską czapkę z logo Washington Bullets i wydukał: – I love this game.

Z metra cięty? Chyba z trzech! Historia Gheorghe Muresana, wielkoluda z NBA

Trwająca faza play-off NBA to dobry moment, żeby przypomnieć historię najwyższego zawodnika w historii ligi, który odrósł od ziemi na 231 cm z haczykiem. Rumun Gheorghe Muresan może i nie zrobił oszałamiającej kariery i dla wielu był bardziej ciekawostką, ale meczów przeciwko Michaelowi Jordanowi, filmu z Billym Crystalem i teledysku z Eminemem nikt mu nie zabierze.   

***

Bardzo cenna porada dentystyczna

Kariery przyszłych gwiazd NBA zaczynały się przeróżnie. Większość pokazywała swój talent już w szkole średniej lub w drużynie uniwersyteckiej, by później wpaść w oko skauta, ale były też bardziej romantyczne historie, kiedy zawodnik wyłapywany był w zasadzie na ulicy. Muresana wyhaczył z kolei dentysta. Tak, dobrze przeczytaliście, pan wyrwiząb z wiertłem w dłoni, który wcale nie chciał sprawdzić jego sportowych predyspozycji, tylko doprowadzić do porządku jego zapuszczone zęby.

Reklama

Zęby 14-latka, bo tyle miał wtedy na karku chłopak z przedmieść Cluj. Na wizytę zabrała go matka. Kiedy specjalista tylko go zobaczył, od razu zapytał, ile ma wzrostu, bo miał już grubo ponad dwa metry. Nie mógł uwierzyć, że siedzi przed nim nastolatek. Zrządzenie losu, bo wspomniany dentysta po godzinach dorabiał sobie jako sędzia koszykarski. Kiedy jego zdziwienie minęło, wykręcił numer do jednego ze znajomych trenerów i opowiedział mu, kto siedzi u niego na fotelu. Potem zwrócił się do matki Gheorghe z pytaniem, czy młody może zostałby przez pewien czas w mieście i na próbę porzucał do kosza. Na próbę, bo nigdy wcześniej tego podobno nie robił. No i został. Szybko wkręcił się w basket. Do tego stopnia, że kiedy w szkole rozpoczynała się dłuższa, 15-minutowa przerwa, szedł na boisko rzucać do kosza. Miał bardzo słabe nogi, dlatego kiedy inni szli na lunch, on biegał.

Dla niego i jego rodziny to było jak szczęśliwy los na loterii, bo wychowywał się w parszywych czasach. Rumunia była jeszcze wtedy pod butem Nicolae Ceaușescu, a sytuacja ekonomiczna kraju miała swoje odzwierciedlenie w ich skromnym, żeby nie powiedzieć biednym, domu.

Nie było ogrzewania, ciepłej wody i prądu. Każdej rodzinie dawano pół bochenka chleba dziennie, tyle co na przeżycie. Do tego kilogram mięsa tygodniowo. Latem były warzywa, ale zimą już nawet tego nie było. Nigdy bananów, nigdy pomarańczy. Ryby? Tylko w piątek – opowiadał w 1995 r. na łamach magazynu „Sports Illustrated” Gheorghe, który wychowywał się razem z piątką rodzeństwa. W domu było więc nie tylko biednie, ale i bardzo ciasno.

Tym większym ciosem była dla rodziny wiadomość, że ma guza mózgu. Zdiagnozowano go, kiedy miał 13 lat. To właśnie to schorzenie było powodem, dlaczego tak szybko rósł. Guz, chociaż miał dość łagodną formę, znajdował się jednak na przysadce mózgowej. Ucisk powodował tzw. akromegalię, czyli mówiąc po ludzku, nadmierne wydzielanie hormonu wzrostu. Kiedy Muresan był już dorosły, guz został skutecznie zoperowany.

Wróćmy jednak na boisko, bo jak już wspomnieliśmy, po interwencji dentystycznej chłopak został w Cluj. Bądźmy szczerzy, grać w kosza za bardzo jeszcze nie umiał, ale miał centymetry, dlatego trenerzy uznali, że zrobią z niego jak na rumuńskie warunki zajebistego centra. I zrobili, bo Gheorghe po kilku latach treningów został jedną z gwiazd drużyny uniwersytetu w Cluj. A to było już całkiem dobre okno wystawowe, żeby pójść wyżej. Chociaż w jego przypadku raczej dalej, bo wyżej już się nie dało, skoro miał już ponad 220 cm.

W 1992 r. zgłosili się po niego działacze grającego w lidze francuskiej Pau-Orthez. Początki były jednak śmieszno-trudne, bo to co przeszło w drużynie uniwersyteckiej, tam zostało już obnażone. Trener Pau-Orthez Michel Gomez uznał na przykład, że nowy nabytek… nie potrafi normalnie chodzić. Cały czas poruszał się zgarbiony, był wolny, nie potrafił odpowiednio kontrolować swojego ciała na boisku. Oprócz szlifowania techniki, aplikowano mu też więc ćwiczenia na trampolinie. Chociaż nie było to łatwe, bo kiedy spadał, ta dotykała aż ziemi.

Reklama

Mimo to potrafili zrobić z niego solidnego ligowca, który dunkował praktycznie nie odrywając stóp od ziemi. Szybko został ulubieńcem drużyny z południowej Francji, chociaż jej barwy reprezentował wówczas tylko przez sezon. Później, kiedy w 1995 r. z powodu lokautu w NBA wrócił na chwilę na stare śmieci, w piwnicy klubowego budynku wciąż czekało na niego wielkie, przystosowane do jego gabarytów łóżko. Prezes klubu wierzył, że ukochany Rumun kiedyś do nich wróci. Nie mylił się.

Wow! Ile butów!

Draft do NBA przed sezonem 1993/1994 odbył się w Auburn Hills w stanie Michigan. 22-letni Muresan został wybrany w drugiej rundzie z numerem 30 przez Washington Bullets. Dla drużyny ze stolicy Stanów Zjednoczonych była to inwestycja obarczona małym ryzykiem. Pojawiły się nawet głosy, że wybór dryblasa z Europy bardziej był podyktowany okazją do rozruszania polityki marketingowej klubu, niż gry na parkiecie. Kontrakt dali mu oczywiście najniższy z możliwych, czyli 150 tys. dolarów. A więc nawet gdyby sportowo odbił się od ligi, odbyłoby się to bez nadwyrężenia budżetu Bullets.

1993-NBA-Draft-Gheorge-Muresan

O wyborze Rumuna było jednak głośno jeszcze z innego powodu. Miał dołączyć do drużyny, w składzie której od lat – z krótkimi przerwami – występował już Manute Bol, tak jak on posiadacz 231 cm. Do tego czasu to Sudańczyk był najwyższym graczem w historii NBA, ale jak sprawdzono, Rumun był od niego o kilka milimetrów wyższy. Niby ciut, ale jednak. Pierwszy trening, na którym obaj panowie się spotkali, wyglądał ponoć zabawnie. Bol pierwszy raz w życiu grał przeciwko komuś o podobnych rozmiarach. Zagrali nawet jeden na jeden. To dopiero była koszykarska solówka.

Otwarcie drzwi do NBA było dla niego jak wejście do innego świata. Niby początkowo na tle kolegów nie zarabiał góry „zielonych”, ale dla niego to i tak był majątek. W końcu mógł sobie pozwolić na rzeczy, które kiedyś wcale nie były takie oczywiste. Prozaiczny przykład – buty. Kiedy wraz z pracownikiem Bullets wybrał się do specjalnego sklepu w którym zaopatrywało się z pół ligi, z miejsca kupił prawie dziesięć par o nr 19. Czyli w skali europejskiej 56.

Po podpisaniu kontraktu przede wszystkim uczył się jednak najlepszej koszykówki na świecie. Po latach wspominał, że pod koszem próbował naśladować m.in. Kareema Abdul-Jabbara. Był to zresztą jeden z pierwszych zawodników, którego grę Rumun mógł oglądać w telewizji. – To było chyba nagranie z All-Star Game z 1986 r. Isiah Thomas rzucił wtedy 30 punktów, a Abdul-Jabbar niewiele mniej. To była dla mnie duża nauka. Oglądając ich grę, uczyłem się – mówił serwisowi nba.com.

W pierwszym sezonie za oceanem był oczywiście najczęściej rezerwowym, ale i tak rozegrał 54 mecze, które zakończył ze średnią 5.6 pkt., 3.6 zbiórki i 0,9 bloku. Jak się okazało, to wystarczyło, żeby móc wynegocjować sobie nowy, 4-letni kontrakt za grubszą już kasę, czyli 5,4 mln. Chłopak spod Cluj, który jeszcze dwa lata wcześniej nie potrafił nawet „dobrze chodzić”, teraz woził się po Waszyngtonie mercedesem, w którym wyglądał podobno zabawnie. Bo jak inaczej nazwać widok, kiedy kierowca siedzi praktycznie na miejscu pasażera z tyłu?

Za dobre pobory potrafił się jednak odpłacić dobrą grą. Dowodem na to jest jego najlepszy sezon 1995/1996, kiedy zgarnął nawet nagrodę NBA’s Most Improved Player. Jak opowiadał później w wywiadach, pracował bardzo ciężko, w czym pomagała mu też żona Liliana, którą miał już przy sobie. Śmiał się, że wolał stabilizację niż zarywanie nocy z przypadkowymi laskami, jak to mieli w zwyczaju jego kumple z drużyny. Bycie grzecznym najwyraźniej się opłaciło, bo potrafił nawiązać walkę z najlepszymi centrami ligi. Chociaż jak mówił w wywiadzie dla hoopshype.com, po starciach z Shaquillem O’Nealem ramiona bolały go jeszcze przez dwa dni.

W Washingtonie grał do sezonu 1996/1997 i to właśnie wtedy jedyny raz wystąpił w play-off. Rywalami Bullets w pierwszej rundzie w Konferencji Wschodniej byli Chicago Bulls ze swoją paką z Jordanem, Pippenem, Rodmanem i Kukocem. Drużyna ze stolicy przegrała wprawdzie rywalizację 0:3, ale Muresan pokazał się z dobrej strony. Przede wszystkim w pierwszym meczu, kiedy rzucił 12 pkt. i zanotował 9 zbiórek. To w ogóle nie był dla „Byków” spacerek. Pierwszy mecz wygrali wprawdzie przewagą dwunastu oczek, ale mecz numer 2 już z zakładem pięciu, a numer 3 zaledwie jednego.

Te mecze były ekscytujące. Uwielbiałem grać przeciwko Jordanowi. On wtedy dominował, bardzo trudno było za nim nadążyć. Czułem jednak, że możemy ich pokonać. Niestety, Jordan w najważniejszych momentach robił co chciał zarówno w ataku, jak i obronie – wspominał w 2013 r. rumuński center.

W latach 1998-2000 występował jeszcze w New Jersey Nets, ale przez dwa sezony uciułał tam raptem 31 spotkań. Karierę w NBA zakończył w wieku 29 lat przede wszystkim przez kontuzje. Szczególnie pleców, które były wprost zmasakrowane (ważył blisko 140 kilo). Jego bilans za oceanem zamknął się w 307 meczach, w których zaliczał średnio 9.8 pkt., 6.4 zbiórki i 1.5 bloku. Po amerykańskiej przygodzie zaczepił się jeszcze na chwilę u przyjaciół w Pau-Orthez i skończył z graniem.

„My name is…”

Jego życie było jednak też kolorowe poza parkietem, bo po gościa o takich gabarytach w końcu musiał upomnieć się „szołbiz”.

Zaczęło się od reklamówek, ale nie jakichś tam marek, bo Muresan od razu wjechał do telewizji ze Snickersem. Nie była to jednak zwykła produkcja, bo zrobiono z tego parodię… reklamy wody kolońskiej, w której wcześniej zagrał sam Jordan. Baton z orzeszkami ziemnymi, karmelem i mleczną czekoladą promował też w innych spotach. Zdarzyło mu się lata później reklamować też Paisano Pizzę, ale jeśli ta była taka jak jego gra, to wolelibyśmy obejść się smakiem.

Dziś już mało kto pamięta, ale Rumun miał też swój wkład w rozkręceniu wielkiej kariery Eminema. Jeden z najsłynniejszych białych raperów wydał w 1999 r. swój drugi album, czyli pamiętny „The Slim Shady LP’, gdzie znalazły się m.in. hicior „My name is”. Gheorghe wystąpił w teledysku do tego utworu, a na planie spotkał się m.in. z Dr. Dre.

Zrzut ekranu 2018-04-25 o 22.28.16 1

Jego największym pozaboiskowym projektem była jednak główna rola w filmie „Mój olbrzym” z 1998 r. Komedię wyreżyserował Michael Lehmann, twórca wtedy jeszcze mało znany (później kręcił m.in. „40 dni i 40 nocy” oraz odcinki „Dextera” i „Californication”), ale film został przyjęty całkiem nieźle.

Jeśli ktoś nie widział, pokrótce przypomnimy fabułę. Historia kręci się wokół granego przez Billy’ego Crystala marnego agenta filmowego, który podróżuje akurat po Rumunii. Ulega wypadkowi i z opresji ratuje go wielgachny Max Zamphirescu, który pracuje w klasztorze. Agent, choć początkowo był lekko przerażony, zwietrzył jednak w tej znajomości szansę. Zabiera więc nowego kumpla do Stanów Zjednoczonych, gdzie chce zrobić z niego gwiazdę kina. Jedną z ról zagrała w tym filmie nasza Joanna Pacuła, która wcieliła się w Lilianę, wielką miłość wielkiego Maksa.

To i oczywiście przeszłość w NBA sprawiły, że Muresan uznawany jest do dziś za jednego z najsłynniejszych Rumunów w historii. Głosowanie na stu najbardziej znanych obywateli w 2006 r. zorganizowała tamtejsza telewizja. Gheorghe nie miał wprawdzie większych szans ze zwycięzcą, czyli władcą Mołdawii Stefanem III Wielkim, ale już wśród ludzi sportu powalczył. Ostatecznie skończył na 29. miejscu. Wyżej od niego spośród sportowców byli tylko 5-krotna mistrzyni olimpijska w gimnastyce Nadia Comaneci oraz piłkarze Mirel Radoi i Gheorghe Hagi. Ten ostatni, nazywany jak wiadomo ”Maradoną Karpat”, jest od niego niższy o blisko 60 cm. Aż chciałoby się powiedzieć, mały kajtek.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI    

Najnowsze

Ekstraklasa

Mazur: Podolski nie przesądził wyborach, ale w mediach to on jest zwycięzcą [WYWIAD]

Jakub Białek
0
Mazur: Podolski nie przesądził wyborach, ale w mediach to on jest zwycięzcą [WYWIAD]
Ekstraklasa

Urban o Jagiellonii: Jeżeli nie wykorzysta szansy, będzie tego żałować przez dziesięciolecia

Bartosz Lodko
1
Urban o Jagiellonii: Jeżeli nie wykorzysta szansy, będzie tego żałować przez dziesięciolecia
Ekstraklasa

Adamczuk: Nadal liczę, że w Ekstraklasie do końca będziemy walczyć o czołowe lokaty

Bartosz Lodko
1
Adamczuk: Nadal liczę, że w Ekstraklasie do końca będziemy walczyć o czołowe lokaty
Ekstraklasa

Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?

Michał Trela
2
Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...