Wiecie, jak fachowo nazywa się to, co oglądaliśmy dziś na Anfield? Blitzkrieg. Ewentualnie inwazja, nawałnica lub szalony szturm na bramkę. Liverpool, mimo początkowych trudności, długo dominował nad rzymianami i zaproponował nam kolejny heavymetalowy koncert. Rewelacyjnie się to oglądało, a atmosfera była taka, że stadion wręcz unosił się w powietrzu. Do tego te popisy Salaha, Firmino i końcówka, dzięki której Giallorossi wciąż mogą marzyć. Jeżeli ktoś jakimś cudem przegapił to spotkanie, współczujemy!
Dwie kluczowe postacie: Mohamed Salah i Roberto Firmino. Dla pierwszego była to sentymentalna podróż. Dziś gra pierwsze skrzypce w Liverpoolu, ale to w Rzymie wskoczył na trampolinę, która wybiła go na szczyt wielkiego futbolu. Tym razem jednak nie miał litości dla swojego byłego klubu. Podobnie jak drugi najefektywniejszy gracz The Reds. Brazylijczyk, który również nie zawodził.
Już sam początek mógł zwiastować, jakie czeka nas spotkanie. Szybkie i intensywne. Roma przeprowadziła błyskawiczny atak pozycyjny, Dzeko odegrał do Strootman, a ten huknął z dystansu, lecz wprost w ręce Kariusa. Po chwili atak Liverpoolu. Tradycyjnie, po kontrze. Wielokrotnie w tym sezonie potwierdzali, że są niebezpieczni po odbiorze piłki i szybkiej akcji, a dziś pokazali to po raz kolejny. Piłkę stracił Kolarov, co zakończyło się niebezpieczną akcją, zwieńczoną strzałem Salaha.
Salaha, który po początkowej dobrej grze Romy – bo trzeba przyznać, że goście przez pierwsze dwadzieścia minut trzymali się dość dzielnie, Kolarov trafił nawet w poprzeczkę – wraz z Firmino wziął sprawy w swoje ręce. Pokazali to już na początku, kiedy Egipcjanin świetnym przyjęciem i szybkim odegraniem zaskoczył defensywę przyjezdnych. Zagrał do Brazylijczyka, który z ostrego kąta posłał piłkę minimalnie obok bramki. W kolejnej groźnej akcji Firmino zagrał do Mane, ten zabrał się z piłką, nie dał szans w pojedynku szybkościowym Fazio, ale gdy znalazł się przed bramkarzem, posłał piłkę nad bramką.
Efekty przyszły później. Sygnałem ostrzegawczym było nieuznane trafienie Mane. Roma nie wyciągnęła jednak wniosków i szybko została skarcona. Zdecydował, cóż za niespodzianka, szybki odbiór i kontra. Strata piłki na własnej połowie, odbiór Mane, potem szybkie rozegranie Firmino z Salahem i bajeczne uderzenie Egipcjanina. Piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i zatrzepotała w siatce. To był strzał idealny, prawie że w okienko. Po chwili główkował Lovren, a piłka zatrzymała się na poprzeczce. Liverpool inicjował kolejne kontry, mieliśmy między innymi rozegranie Wijnalduma, Salaha i Mane, ale nie oglądaliśmy dzisiaj najlepszej wersji Senegalczyka. Jasne, popisywał się sprintami – uprzedzając fakty, strzelił nawet jednego gola – ale często brakowalo mu wykończenia i zimnej krwi w kluczowych momentach, jak we wspomnianej wcześniej sytuacji, w której przeniósł piłkę wysoko ponad bramką.
Prym wiódł dziś ktoś inny. Salah po raz kolejny potwierdził, że ma wycięty układ nerwowy. Po podaniu od Firmino znalazł się oko w oko z bramkarzem i jak gdyby nigdy nic podciął nad nim futbolówkę. Tak wysoki poziom, tak wielkie oczekiwania, tak wielka presja, a dla niego zwykła normalność. Kolejny gol (43. w tym sezonie!), kolejny dzień w biurze.
Roma dostała bramkę do szatni, była przestraszona, nie wiedziała, co chce grać, a na domiar złego została zmasakrowana po zmianie stron. Skoro Mane często gubił się w kluczowych sytuacjach, Salah postanowił wystawić mu piłkę do pustej bramki. Jego repertuar zagrań jest w końcu tak bogaty, że nie stanowi to dla niego problemu. Tym razem zabawił się w kreatora, wykorzystał błąd w ustawieniu obrońców Romy (Jesus wyszedł do przodu, nikt go nie zaasekurował), popędził skrzydłem, dograł i 3:0. A chwilę później – kolejne trafienie. Fenomenalny Egipcjanin dostał długą piłkę na prawym skrzydle, zakręcił rozgrywającego bardzo słabe zawody Jesusa, dograł do Firmino, a ten nie miał problemów z podwyższeniem wyniku. A na 5:0 trafił 20 minut przed końcem.
Jak padł gol? Dośrodkowanie z rzutu rożnego, kompletne odpuszczenie Brazylijczyka i łatwe trafienie, jakby od niechcenia. W tym momencie mogło się wydawać, że Roma już się poddała, a jednak w końcówce duży błąd popełnił Lovren. Przepuścił długą piłkę, zagrywaną w kierunku Dzeko, który popisał się kapitalnym przyjęciem i pewnym wykończeniem. Po chwili szok – zagranie ręką Milnera i rzut karny, zamieniony na gola przez Perottiego.
I tym sposobem Roma, która nie istniała przez większość spotkania, wciąż nie straciła nadziei na awans. Tym bardziej pamiętając, czego dokonała w spotkaniu z Barceloną.
Liverpool – Roma 5:2
1:0 Salah 36′
2:0 Salah 45′
3:0 Mane 56′
4:0 Firmino 61′
5:0 Firmino 69′
5:1 Dzeko 81′
5:2 Perotti 85′
Fot. NewsPix.pl