Czy w Premier League może jeszcze stać się coś spektakularnego? Manchester City zaklepał sobie tytuł, następne trzy zespoły siedzą sobie spokojnie w cieplutkiej czołówce, która zapewnia im udział w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Tylko Arsenal musi jeszcze obronić się przed pościgiem Burnley. A poza tym? Chcąc szukać emocji trzeba zerknąć na sam dół tabeli, gdzie o przetrwanie walczy między innymi Southampton.
Tak, zdajemy sobie sprawę z tego, iż śledzenie poczynań Świętych w tym sezonie nie jest zbyt przyjemną sprawą. No i że w ogóle to zdecydowanie nie to samo, co oglądanie wielkich oraz bogatych z ligowego topu. The Saints bowiem praktycznie w niczym nie przypominają już zespołu, którym zachwycaliśmy się niemal co sezon. Albo inaczej – imponująca przez jakiś czas drużyna rozpadała się stopniowo, a na miejsce dawnych utalentowanych liderów takich jak Adam Lallana, Sadio Mane, Victor Wanyama czy Nathaniel Clyne nie przychodzili goście o podobnych umiejętnościach, lecz znacznie gorsi. A że proces postępował i nikt nie zamierzał go hamować, to dziś ekipa z St. Mary’s jest gdzie jest.
Pięć punktów – tyle wynosi strata podopiecznych Marka Hughesa do Swansea, znajdującej się na 17., bezpiecznej lokacie. Do końca z sezonu zostało pięć meczów. Impossible is nothing? Kiedy już nawet piłkarze sięgają po kalkulatory, to jest znak, że znajdują się w poważnych tarapatach i doskonale zdają sobie sprawę jak duże są ich rozmiary. – Do uniknięcia spadku do Championship potrzebne jest nam gdzieś z 12 punktów – wyrokował Wesley Hoedt. Łatwo policzyć, że to 80% z całej możliwej do zgarnięcia puli. A w klubowym kalendarzu kółkami zaznaczone są choćby wyjazdy na spotkania z Leicester City, Evertonem, a także wizyta Manchesteru City w ostatniej kolejce. No ale nie wiadomo, czy wtedy na St. Mary’s będzie jeszcze o co walczyć.
Nastroje wokół Southamptonu są więc mocno mieszane, prawie tak jak wyskokowe napoje w kociołku Panoramixa. Z jednej strony bowiem wszystkie znaki na niebie i w terminarzu świadczą na niekorzyść drużyny z południa Anglii. Z drugiej jednak jej ostatni mecz z Chelsea, pomimo przegranej, tchnął w nią nieco nadziei. Święci prowadzili z londyńczykami 2:0, a mimo to nie potrafili wywalczyć nawet punktu, dając sobie strzelić 3 gole w 8 minut. Jak na dłoni widać, iż presja nie jest w tym wypadku sprzymierzeńcem piłkarzy. – Są takie kluczowe w momenty w meczach, gdy musisz wykazać się rezolutnością. Wyczyścić głowę i wyciągnąć z takiego spotkania coś, na co naprawdę sobie zasłużyłeś. Ale nawet jeśli zdobywamy dwie bramki przeciwko czołowej ekipie, a i tak to nie starcza… No cóż, mamy problem – martwił się Hughes na pomeczowej konferencji prasowej. – W naszej sytuacji najważniejsze są detale, lecz zdecydowanie zbyt wolno przyswajamy dopracowywanie ich – diagnozował.
Powstaje więc pytanie – czy aby na pewno właściwy człowiek znalazł się na właściwym miejscu? W pamięci kibiców wciąż świeże jest wspomnienie o dokonaniach Walijczyka w Stoke. Tam najpierw zastał zespół drewniany, stworzył nawet przyjemny do oglądania, a zostawił totalnie nijaki i to – o ironio – w strefie spadkowej, z której nie potrafił się wydostać. Dlatego władze The Potters straciły do niego cierpliwość. W podobnej sytuacji był Mauricio Pellegrino na St. Mary’s, którego zastąpił Hughes. Zamienił stryjek siekierkę na kijek? Na to wygląda, bo odkąd były piłkarz Barcelony oraz Manchesteru United zasiada na ławce trenerskich Świętych, ich dorobek punktowy ani drgnął. Za postraszenie Arsenalu oraz Chelsea – oba mecze zakończyły się wygranymi przeciwników 3:2 – nikt im przecież dodatkowych oczek nie przyzna.
Już dzisiaj The Saints zmierzą się z Leicester City, a tym samym z Claudem Puelem, który jeszcze w poprzednim sezonie to właśnie ten pierwszy zespół poprowadził do zajęcia 8. miejsca w Premier League. Rozstawano się z nim bez sentymentów, ale dzisiaj pewnie większość kibiców Southamptonu tęskni za Francuzem. Albo raczej za wykręcanymi przez niego bezpiecznymi wynikami.
Nie ukrywamy jednak, iż większą uwagę drużynie z St. Mary’s poświęcamy nie z powodu samych jej kłopotów, lecz tego, jak w całym tym bałaganie odnajduje się Jan Bednarek. Bardzo długo musieliśmy przecież czekać na jego debiut w Premier League, a ten niespodziewanie w meczu z Chelsea stał się faktem. – Grał bardzo. Podejmował właściwe decyzje, zachowywał chłodną głowę. Wiadomo, nie był zadowolony z wyniku, bo wolałby wygrać, tak jak każdy. To bardzo dobry zawodnik, grał w Polsce na wysokim poziomie, dlatego wie co to presja i jak sobie z nią radzić – komplementował Polaka Hughes. Warto przy tym wszystkim zaznaczyć jeszcze jedną rzecz. Dobry występ stoper przypieczętował golem, czym powinien zamknąć usta wszystkich fanów Sotonu trolli internetowych, którzy przed meczem ironicznie pytali “kim on jest?”, gdy zobaczyli go wyjściowym składzie na spotkanie z The Blues.
Tylko czy były lechita utrzyma miejsce w jedenastce The Saints? Wskoczył do niej nieco fartownie, ponieważ w poprzedniej kolejce, w spotkaniu z Arsenalem, czerwoną kartkę otrzymał Jack Stephens i to pewnie Anglik grałby z Chelsea, gdyby nie wykluczenie. No ale kto, jeśli nie Bednarek miałby zastąpić go również dziś wieczorem na King Power Stadium? Po odejściu Van Dijka Hughes musiałby albo sięgnąć do rezerw, albo kombinować z przestawianiem zawodników z innych pozycji, jeśli chciałby jakoś inaczej ustawić linię obrony. Dodajmy, iż nieco zmodyfikowaną linię obrony względem tego co oglądaliśmy za kadencji Pellegrino, ponieważ walijski szkoleniowiec zdecydował się na zmianę ustawienia, czyli system z trójką z tyłu. A że do dyspozycji ma czterech nominalnych środkowych obrońców, z czego dziś jeden wystąpić nie może, to wydaje się, iż Polak ma idealną okazję, by jeszcze raz wybiec na boisko w pierwszej jedenastce i udowodnić swoją wartość.
No dobrze, ale to tylko najbliższa przyszłość. Co dalej? Wszystko pozostaje w nogach byłego lechity, bo zatrzymując Vardy’ego, Mahreza i spółkę na pewno poprawiłby swoje notowania w hierarchii obrońców Świętych. Całej drużyny na pewno nie zbawi, bo śmiemy wątpić w jej szanse na utrzymanie, ale zanim lądowanie w Championship stanie się faktem, wypadałoby się jeszcze pokazać się szerszej publiczności. A może Polak wcale nie będzie skazany na grę w drugiej lidze angielskiej? Nie żebyśmy od razu robili z niego jakiegoś Rio Ferdinanda, ale jednocześnie nie sądzimy, by wszystkie komplementy płynące ku naszemu rodakowi wynikały z kurtuazji trenera czy dziennikarzy. I już na pewno nie nią kierują się fani, którym nasz defensor zaimponował meczem z Chelsea.
Adam Nawałka też na pewno cieszyłby się, gdyby – chyba dość niespodziewanie – pojawił się kolejny konkretny kandydat do wyjazdu na mistrzostwa świata. W tej kwestii zgadzamy się jednak z Mateuszem Borkiem i jego opinią wygłoszoną w programie „Misja Futbol”: – Jeśli Bednarek będzie regularnie grał do końca sezonu, to niezależnie od tego czy Southampton spadnie czy nie, selekcjoner zabierze go na mundial.
No bo powiedzmy sobie szczerze, że kłopotu bogactwa na tej pozycji to my nie mamy. Pewniakiem jest Glik i to w zasadzie tyle. Michał Pazdan? Z jednoznacznym ocenieniem go mamy kłopot, ponieważ z jednej strony, na przestrzeni całego sezonu, w Legii popełniał mnóstwo błędów, ale już w reprezentacji grał na poziomie, do którego nas przyzwyczaił. No ale poza tym? Jest jeszcze Marcin Kamiński czy Thiago Cionek, ale ich pewniakami raczej byśmy nie nazwali.
Dalej trzeba byłoby kombinować – można przesunąć Jędrzejczyka, choć ten wydaje się być odporny na wzrost formy w meczach kadry. Albo Piszczka, który jako stoper występował czasem w Borussii Dortmund. To wszystko oczywiście w ramach sytuacji, w której Adam Nawałka zdecydowałby się na stałe przejść na ustawienie podobne do tego, które ostatnio preferuje Hughes w Southampton, czyli z trójką z tyłu. Ale czy mając tak zbudowaną kadrę byłby to dobry pomysł? Cóż selekcjoner musiałby zrobić porządny bilans zysków i strat względem takiej zmiany. A nam pozostałaby nadzieja, iż jest całkiem dobry z matmy.
Dlatego właśnie tak ważne wydaje się być „odbudowanie” Jana Bednarka w zespole Świętych, a także to, by w końcówce sezonu zyskać ciągłość występów w pierwszym składzie. Bo jego obecność w kadrze na mundial nie oznaczałaby tylko kolejnego nazwiska na liście, ale także dała trenerowi Nawałce większe pole manewru zarówno pod względem personalnym, jak i taktycznym.
To by było tyle z gdybania. Aby słowa zmieniły się w fakty musimy liczyć na sporo dobrej woli ze strony Marka Hughesa. Mamy jednak nadzieję, iż nie wycofa się teraz i da Polakowi kolejne szanse na grę w Premier League. Bo w sumie co ma do stracenia?
Fot. FotoPyK