Doliczony czas gry do pierwszej połowy w meczu Mainz z Freiburgiem. Zawodnik gości zagrywa piłkę ręką w polu karnym, ale gwizdek sędziego milczy. Po chwili sędzia kończy pierwszą połowę i wysyła zawodników na przerwę. Ci już są w tunelu, już otwierają drzwi do szatni, aż tu nagle… Panowie, wracajcie! Trzeba jeszcze wykonać rzut karny!
Może w i Niemczech szkolą lepiej niż w Polsce. Może i to my puszczamy nasze gwiazdy na przemiał Bundesligi. Może i finansowo-organizacyjnie wyglądamy przy ich futbolu jak firma JANUSZPOL przy Apple. Ale obsługi VAR-u nauczyliśmy się od nich znacznie szybciej i zdecydowanie lepiej.
Mamy wrażenie, że w Bundeslidze średnio co trzy-cztery kolejki wychodzi jakiś wałek z wideoweryfikacją. A to ktoś w centrali VAR (Niemcy postawili na model z siedzibą podpiętą pod stadion, nie mają wozów jak w Polsce) wpływa na decyzję asystentów systemu. A to nie nawali elektronika i pomoc wideo jest niemożliwa. Ale tym razem bundesligowy VAR wkroczył na scenę absurdu.
Mainz grało z Freiburgiem ważny mecz w kontekście utrzymania. Generalnie – wiało nudą, tempo sandecjopodobne, bez goli. Doliczony czas gry do pierwszej połowy, piłka trafia w rękę Marca-Oliviera Kempfa, ale sędzia Guido Winkmann nakazuje grać dalej. Kilkanaście sekund później kończy pierwszą połowę i wysyła zawodników do szatni. Ci zdążyli już zwinąć do tunelu, już czekali na zjebki od trenerów, aż tu nagle – gwizdek. Winkmann po wideoweryfikacji i konsultacji z Bibianą Steinhaus wezwał ich na boisko i zasądził rzut karny dla Mainz. Jaja!
– Byliśmy już w szatni i usłyszeliśmy gwizdek. Oba zespoły nie rozumiały, o co chodzi – mówi Jochen Saier, dyrektor sportowy Freiburga.
Jedenastkę na gola zamienił Pablo De Blasis, ale polecamy zwrócić uwagę na to, jak zawodnicy Freiburga patrzą na tę sytuację. Mowa ciała typu „stary, serio zawołałeś nas tylko po to, żebyśmy oglądali jak ten typ strzela nam gola?”.
No dobra, ale dlaczego mówimy, że to jaja i VAR wywinął Niemcom numer? Ano dlatego, że dało się tę sytuację rozwiązać inaczej. Sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy, widział kontrowersyjną sytuację i mógł – tak jak w Ekstraklasie – poprosić piłkarzy o cierpliwość, przycisnąć słuchawkę do ucha i czekać na instrukcje. A tak wyszło komicznie. Aha, uprzedzając wątpliwości – tak, wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Gra nie została wznowiona (no bo jak?), więc sędzia mógł cofnąć się z akcją do rzutu karnego. Więc koniec końców – oliwa sprawiedliwa, lepiej późno niż wcale…
Przypadek z Moguncji sprowokował nas jednak do wysnucia kilku alternatywnych rozwiązań. Wyobraźcie sobie np. że taka sytuacja miałaby miejsce w doliczonym czasie drugiej połowy. Ręka, gramy dalej, koniec meczu i sędzia dostaje cynk na słuchawkę „ej, głupio wyszło, ale chyba powinieneś odgwizdać karnego…”. Wtedy Winkmann wyciągałby piłkarzy spod prysznica, trenerów z konferencji, a kibiców z taksówek i tramwajów.
fot. NewsPix.pl