– Ja nie myślę. Ja eksperymentuję – powiedział Wilhelm Röntgen, laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie promieni wiadomej nazwy. Kiedy ponad 100 lat temu dokonał dzieła swojego życia, nie mogło mu przejść przez głowę, że promieniowanie rentgenowskie przyda się kiedyś do prześwietlania rowerów i tropienia ukrytych silniczków. A jednak. Międzynarodowa Unia Kolarska problem dopingu technologicznego chce najwyraźniej zdusić w zarodku, aby nie wyhodować na boku Armstronga-RoboCopa. Tym bardziej, że – jak pokazuje dopingowa przeszłość – kolarze często nie myślą, tylko eksperymentują.
– Nie urodziliśmy się wczoraj i wiemy, że jeśli ktoś może oszukać i zarobić na tym kilka milionów, to prawdopodobnie to zrobi – twierdzi były kolarz Bartosz Huzarski.
*
Sportowcy jak wiadomo potrafią cudnie tłumaczyć się z dopingowych wpadek. I Femke Van Den Driessche, czyli pierwsza „zmotoryzowana kolarka” na świecie, linię obrony też miała ciekawą.
– Nie wiem, skąd ten rower się wziął. Byłam zaskoczona widząc, że tam stoi, bo to nie mój rower. Doszło do pomyłki. W rowerze, na którym startowałam, na 100 proc. nic nie było. A ten rower należał do mojego kolegi, który z nami trenuje. Tego dnia dołączył do mojego brata podczas rekonesansu trasy i postawił go obok ciężarówki. Był identyczny jak mój, bo jakiś czas temu kupił go ode mnie. Mechanicy wyczyścili go i wsadzili do mojej ciężarówki. Musieli pomyśleć, że jest mój – mówiła w wywiadzie dla serwisu sporza.be Belgijka, która została przyłapana w styczniu 2016 roku podczas przełajowych mistrzostw świata do lat 23 w Heusden-Zolder.
Feralny rower kolegi, to w zasadzie była motorynka. Jak napisano w raporcie komisji dyscyplinarnej Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI), rezonans magnetyczny wykazał, że w rurze podsiodłowej zamontowany był silnik Vivax. Napęd uruchamiany był z kolei za pomocą przełącznika Bluetooth ukrytego pod taśmą owijającą kierownicę. Rozpętała się afera, bo był to pierwszy i jak na razie jedyny oficjalnie potwierdzony przypadek wykrycia dopingu technologicznego w kolarstwie.
Kara dla zawodniczki była drakońska: sześć lat dyskwalifikacji, odebranie tytułu mistrzyni Europy do lat 23 z 2015 roku, 20 tys. franków szwajcarskich grzywny plus wzięcie na siebie opłat sądowych. Van Den Driessche, chociaż cały czas upierała się przy wersji „to rower kolegi”, nie zdecydowała się stawić się na przesłuchaniu. Ja mówiła, nic by to nie zmieniło, bo i tak została już skazana przez środowisko. Widząc, że jest ugotowana, zakończyła karierę.
– Ta sprawa to wielkie zwycięstwo UCI oraz wszystkich kibiców i kolarzy, którzy chcą mieć pewność, że ta forma oszustwa będzie jak najdalej od tego sportu – triumfował Brian Cookson, ówczesny prezydent UCI.
Montują już od lat 90.?
Niedawna informacja UCI, że na sezon 2018 przygotowano specjalne przyczepy wykorzystujące promienie rentgenowskie, odbiła się szerokim echem. Dotychczas doping technologiczny w kolarstwie tropiono wykorzystując tablety skanujące i kamery termowizyjne, ale nowe rozwiązanie ma być w stu procentach skuteczne. Rower wstawiony do napakowanej elektroniką przyczepy zostanie prześwietlony przez skaner i jeśli w badanym sprzęcie zamontowany będzie jakikolwiek dodatkowy mechanizm, komputer wszystko wychwyci. Cała procedura ma trwać około pięciu minut.
System dostarczyła firma VJ Technologies współpracująca m.in. z przemysłem zbrojeniowym, lotniczym i motoryzacyjnym. Urządzenia mają być wykorzystywane podczas 150 dni wyścigowych pod egidą UCI na całym świecie.
To sztandarowy pomysł Davida Lappartienta, który stery międzynarodowej unii objął jesienią ubiegłego roku. Działacze UCI twierdzą, że problem dopingu technologicznego chcą zdusić w zarodku, ale nie brakuje też głosów, że w rzeczywistości nowy program odpalono zdecydowanie za późno. Spec od e-bików István Varjas już kilka lat temu powiedział, że pierwsze silniczki (zresztą ponoć jego autorstwa) były wykorzystywane w peletonie już pod koniec lat 90. Węgier dał więc jasno do zrozumienia – kontrolerzy przez lata nie potrafili szukać jak należy. Oprócz wpadki wspomnianej Belgijki, wszystko najczęściej kończyło się bowiem tylko na plotkach. Mówiło się o kołach magnetycznych, silniczkach ukrytych w piaście lub pedałach czy bateriach upychanych w bidonach, ale wciąż tylko się mówiło.
Do najgłośniejszego chyba nalotu służb antydopingowych doszło w 2015 roku na mecie wyścigu Milan-San Remo. Wysłannicy UCI skontrolowali wówczas ponad trzydzieści rowerów zawodników m.in. takich grup jak Trek, Etixx-Quick Step, Tinkoff-Saxo i Astana. Rozkręcono wszystkie, śrubka po śrubce, ale niczego nie znaleziono. Cynk okazał się nieprawdziwy.
Z kolei rok później głośno było też o eksperymencie dziennikarzy Thierry’ego Vildary i Marco Bonarrigo. Panowie oglądali dwa włoskie wyścigi Strade Bianche i Coppi e Bartali przy użyciu kamer termowizyjnych. I ich zdaniem w siedmiu rowerach były zamontowane zakazane silniczki. Żadne nazwiska jednak nie padły, a sprawa ucichła.
(Źródło: „Corriere della Sera”)
Dodatkowe waty i jazda
Kiedy poruszany jest temat dopingu technologicznego, najczęściej przewijają się trzy nazwiska: Fabian Cancellara, Alberto Contador i Ryder Hesjedal.
Za pierwszym z nich podejrzenia ciągną się od 2010 roku i Wyścigu Dookoła Flandrii, kiedy na słynnym podjeździe Muur w niebywałym stylu odjechał Tomowi Boonenowi. Obaj długo cierpieli jadąc obok siebie, ale Cancellara momentalnie wystrzelił. Kiedy Belg walczył z podjazdem kręcąc na stojąco, Szwajcar nawet nie podniósł tyłka z siodełka. Wątpliwości były też podczas zwycięskiego dla niego wyścigu Paryż-Roubaix w tym samego roku, gdzie tuż przed odjazdami podejrzanie majstrował prawą ręką przy kierownicy, rzekomo coś wciskając.
(od 4:50 min.)
Contador to oczywiście rok 2015 i Giro d’Italia, kiedy na jednym z etapów wymienił się kołami z Ivanem Basso. Jechał później świetnie, ale jego kolega z grupy, chociaż teoretycznie koło od „El Pistolero” miało defekt, też nie przerwał jazdy. Stąd wątpliwości. Contador zarzuty wyśmiał.
Kanadyjczyk Hesjedal został z kolei wzięty pod lupę po Vuelta a Espana w 2014 roku. Kiedy upadł na jednym z zakrętów, jego rower leżąc obok niemalże kręcił bączki w miejscu (tylne koło cały czas było w ruchu), aż do momentu, kiedy zahaczył o niego motocykl z operatorem kamery. W obu przypadkach, mimo kontroli, nic jednak nie znaleziono. Inna sprawa, że te, według nieoficjalnych informacji, nie były zarządzane od razu po wyścigach. Niedopowiedzeń w tych historiach od początku było wiele.
– Davide Cassani (ekspert telewizji RAI – red.) mówił nawet, kiedy dokładnie Cancellara włączał i wyłączał swój silniczek. Ale nie zapominajmy, że Szwajcar nawet już po tych zarzutach i kontrolach kolejne wyścigi wygrywał w podobny sposób. Tak było chociażby na mistrzostwach świata – przypomina w rozmowie z Weszło Czesław Lang – Spójrzmy na Niki Terpstrę, zwycięzcę tegorocznego Wyścigu Dookoła Flandrii. Odskoczył, peleton nie mógł go dogonić i niektórzy przekonywali, że coś musiało go wspomagać. Sam podchodzę do tego spokojnie, bo nieraz jest to zwyczajnie efekt formy. Po prostu budzisz się rano, to jest twój dzień i jedziesz jak… motor. Pamiętajmy, że bardzo łatwo jest kogoś zdeprecjonować, ale jeśli nie ma się twardych dowodów, to nie wolno tak osądzać. Od lat mówi się o różnych chwytach, ale nikt nikogo za rękę nie złapał.
Nie jest jednak żadną tajemnicą, że w dobie coraz popularniejszych rowerów elektrycznych, ciągle prowadzone są prace nad nowymi technologiami. A te mogą kusić tradycyjne kolarstwo. Namówienie na rozmowę przedstawicieli takich przedsiębiorstw nie jest jednak łatwe. – Sorry, ale jestem związany z firmą rowerową i nie mogę mówić o nowych technologiach – napisała nam jedna z takich osób.
O dopingu mechanicznym w 2016 roku na łamach „PS” tak mówił jednak Greg Falski, zawodnik ścigający się w e-bike’ach:
– Moim zdaniem to dopiero początek. Gdzie w grę wchodzi wielka kasa, tam zawodnicy będą próbowali oszukiwać (…) Obrazowo można to porównać do wyprzedzania ciężarówki samochodem osobowym na autostradzie. Gdy jest stromy podjazd, to siłą mięśni można pokonywać go z prędkością 4–5 km/h. Z silnikiem może to być nawet 25 km/h. Wariantów jest mnóstwo, można oszczędzać baterię na finisz, wykorzystać ją w przekroju całej trasy lub tylko na podjazdach.
A na pytanie, ile watów mocy może dodać kolarzowi silnik, na przykładzie swojej dyscypliny powiedział: – To się waha w zależności od producenta. Ci najlepsi, jak Brose, Bosch czy Yamaha, oferują silniki do 350 watów. Ale ograniczeniem jest bateria, przy tak mocnym silniku największa bateria wystarczy na maksimum półtorej godziny.
Co ciekawe, Falski przyznał wtedy, że przekręty technologiczne zdarzają się nawet w e-bike’ach…
W Tour de Pologne też skanują
Co o dopingu technologicznym sądzą z kolei sami kolarze?
– Zawsze wychodziłem z założenia, że wszyscy gramy uczciwie i jeżeli zostawałem na podjeździe, to tylko dlatego, że byłem słaby, a nie że ktoś miał ukryty silniczek czy koła dające mu ekstra waty. Gdyby jednak ktoś został złapany, byłby to wstyd na całe życie, może nawet jeszcze większy niż przy dopingu farmakologicznym – mówi Bartosz Huzarski, który karierę zakończył w 2016 roku.
I dodaje: – Sam o przypadkach takiego dopingu nie słyszałem, natomiast jak znam życie, to ten problem pewnie występuje. Nie urodziliśmy się wczoraj i wiemy, że jeśli ktoś może oszukać i zarobić na tym kilka milionów, to prawdopodobnie to zrobi. Coś musi być na rzeczy, skoro firmy wydają tyle pieniędzy na badania i szukanie nowych rozwiązań. Wszystko jest możliwe. Podam przykład: skoro na rynku są dostępne bardzo drogie koła, które potrafią zawodnika celowo spowalniać na treningu – bo prowokuje to cięższą pracę na przykład na podjazdach – to równie dobrze może to działać i w drugą stronę. Dobrze więc, że UCI dmucha na zimne.
Czesław Lang sprawę zna bliżej, bo jako organizator Tour de Pologne ma obowiązek kontrolowania sprzętu. Robione jest to wyrywkowo, ale skanowane są zazwyczaj rowery czołowych zawodników na poszczególnych etapach i lidera wyścigu. Gdyby więc teoretycznie w którymkolwiek znajdował się silnik, takie urządzenie musi wytwarzać ciepło i skaner powinien to wychwycić. W takim wypadku kontroler miałby prawo rozkręcić cały rower i zajrzeć w każdą rurkę.
– UCI wykonuje bardzo dobry ruch żeby nawet odstraszyć tych, którzy mają w głowie jakieś zamysły. Bo wiemy, że technologia idzie strasznie do przodu i kusi. Chodzi o to, żebyśmy nie czekali tak długo, jak w przypadku Armstronga, kiedy niby było coś wiadomo, ale nikt na poważnie się do tego nie przyłożył. Lepiej więc trzymać się tej strategii obranej przez UCI i poważnie podchodzić także do możliwego dopingu technologicznego – mówi.
Zdaniem Langa, dużą rolę odgrywa też postawa samych kolarzy. Po wybuchu największych afer da się zauważyć, że wewnątrz peletonu zawodnicy bardziej nawzajem się pilnują. Każda spektakularna akcja od razu rodzi wątpliwości, bo po prostu nikt nie chce zostać przekręcony.
– Kiedy podczas TdP skanujemy rowery, zawodnicy są bardzo chętni do współpracy. Bo sami wiedzą, że w tym wszystkim chodzi o wyrównanie szans – dodaje. – Niech pan sobie wyobrazi, że jesteśmy kolarzami. Obaj tak samo trenujemy, a ja potem pana ogrywam jadąc na silniczku. W końcu sam pan powie „no kurka wodna weźcie temu Langowi sprawdźcie ten rower, bo to niemożliwe”.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl