Lech Poznań w efektowny sposób przełamał swoją wyjazdową niemoc i za mecz z Wisłą Kraków wprowadził aż czterech przedstawicieli do naszej bandy kozaków. Gdybyśmy się uparli, jeszcze byśmy kogoś znaleźli. Już po raz piąty w tym sezonie wyróżniamy Christiana Gytkjaera, który oczywiście zostaje przewodnikiem tego stada. Duńczyk – jak cały “Kolejorz” – zaczął wiosnę w kiepskim stylu, ale jak się już przełamał, nie ma na niego mocnych. Gytkjaer trafia nieprzerwane od pięciu kolejek. Teraz ustrzelił hat-tricka, ma już 17 goli i z taką formą może powalczyć o tytuł króla strzelców. A jeszcze w połowie grudnia miał na koncie tylko siedem bramek i częściej go krytykowano niż chwalono. Ależ to się potrafi szybko zmieniać!
Ostatnia zwyżka formy Lecha raczej nieprzypadkowo zbiega się z odrodzeniem Radosława Majewskiego. Po fatalnej rundzie był o krok, żeby odejść z klubu. Nenad Bjelica musiał z nim po męsku porozmawiać, “Raddy” wziął uwagi do siebie i wiosną oglądamy innego zawodnika. W Krakowie asystował Gytkjaerowi przy golu ustalającym wynik, a wcześniej głową (!) wywalczył piłkę przy linii bocznej, z czego użytek zrobił Darko Jevtić. Szwajcara musimy z konieczności przestawić do środka, bo skrzydła mocno obsadzili Spas Delew i Szymon Pawłowski (zaginął, a odnalazł się). Jevtić to jednak zawodnik bardzo uniwersalny, często zmieniający pozycje w trakcie gry, więc chyba się nie obrazi. Grono wyróżnionych lechitów uzupełnia Nikola Vujadinović. Miesiącami się leczył, więcej mówiło się o jego siostrach, ale teraz to równie pewny punkt poznańskiej defensywy jak Emir Dilaver. Na dodatek potrafi też rozegrać piłkę. Jego świetne podanie stworzyło sytuację Gytkjaerowi, ale akurat wtedy Duńczyk nie spisał się najlepiej. Faulu, po którym Carlitos zdobył bramkę z rzutu wolnego, mu nie liczymy. Po prostu go nie było, sędzia się pomylił.
Fajnie do Ekstraklasy wprowadza się Dominik Hładun. 22-letni bramkarz Zagłębia Lubin po siedmiu występach może się pochwalić pięcioma czystymi kontami, a w naszej jedenastce jest już po raz drugi. To nawet nie tyle wejście do ligi, co wyważenie do niej drzwi razem z framugą. Byleby zbyt szybko nie uznał, że już jest super, bo równie szybkich zjazdów widzieliśmy wiele. Po raz trzeci kozakiem został Alan Czerwiński. Był groźny w ofensywie, ale nie zaniedbywał defensywy. To on w ostatniej chwili wybił piłkę wychodzącemu sam na sam Przemysławowi Frankowskiemu. Andrij Bohdanow już kilka razy pokazywał spore umiejętności, ale dopiero teraz dał konkret ofensywny, pokonując Arkadiusza Malarza strzałem z rzutu wolnego. Mógł mieć jeszcze asystę po sprytnie wykonanym kornerze (Mateusz Szwoch trafił w Domagoja Antolicia). Z linii obrony Arki moglibyśmy wyróżnić każdego, Adam Marciniak to niejako reprezentacja całej ekipy. W tyłach znalazło się jeszcze miejsce dla Alana Urygi. Miał dwie sytuacje po rzutach rożnych Dominika Furmana, jedną wykorzystał i dał wygraną. A on i koledzy poza jednym strzałem w poprzeczkę Gerarda Badii na zbyt wiele rywalom nie pozwolili.
W Poznaniu nagromadzenie kozactwa, za to w Krakowie i okolicach – badziewiactwa. Cracovia po czterech z rzędu zwycięstwach zagrała absolutnie beznadziejnie w Niecieczy. Nie oddała celnego strzału, praktycznie nie stworzyła sobie sytuacji. Nic dziwnego, że “Pasy” mają czwórkę reprezentantów w gronie najgorszych. Do Michala Peskovicia można mieć zastrzeżenia przy obu golach, Kamil Pestka ciągle popełnia proste, juniorskie błędy (po raz czwarty w badziewiakach), Sergei Zenjov – razem z Denissem Rakelsem, upiekło mu się – tworzył niewidzialne skrzydła, a Krzysztof Piątek był absolutnie bezradny. To samo zresztą można powiedzieć o grze w ataku Lechii Grzegorza Kuświka. Dostał szansę po odsunięciu od składu Marco Paixao i jej nie wykorzystał. Nie mogło zabraknąć Joao Nunensa, który w Kielcach walczył również ze złym duchami, chwilami opanowującymi jego ciało.
Jeśli chodzi o Kraków, w badziewiakach witamy też Tibora Halilovicia z Wisły (anonimowy występ). Z Grodu Kraka blisko do Wrocławia. Wśród stoperów nie mogło być inaczej – musimy umieścić styropianowy duet Śląska. Tim Rieder zaczyna równać do Igorsa Tarasovsa, co fatalnie wróży w kolejnych meczach. A wygląda na to, że WKS będzie jeszcze drżał o utrzymanie. Robert Pich, podobnie jak Zenjov, na boisku tylko był. Do kompletu Cafu z Legii, który podobnie jak paru wspomnianych ananasów, poza nazwiskiem w protokole meczowym niczym nie zaznaczył swojej obecności.
Z chęcią wyróżnilibyśmy jeszcze kilku kasztanów (Alexandru Benga, Nikola Mitrović, Oskar Zawada), ale wszystkich nie pomieścimy. Gdyby któryś nalegał – na tej kolejce świat się nie kończy.
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl