Valverde ma obsesję na punkcie jak najszybszego zamknięcia kwestii mistrzostwa Hiszpanii. Montella z kolei musi z kolei martwić się, by na finiszu Sevilli nie przegoniła Girona, co oznaczałoby prawdopodobne pożegnanie się z europejskimi pucharami w przyszłym sezonie. Oba zespoły miały zatem wystarczająco dużą stawkę przed sobą, by nie kalkulować, tylko grać na całego.
I faktycznie, od pierwszych minut mecz ten toczył się według scenariusza „box-to-box”. I jedna i druga ekipa starała się błyskawicznie przechodzić z obrony do ataku i odwrotnie, by w ten sposób zaskakiwać rywala.
Obrońcy Barcelony momentami kryli jak na radar, czym bardzo prosili się o gola. Po takich błędach Sevilla stwarzała sobie najlepsze sytuacje – na przykład Joaquin Correa aż sam nie wierzył, że nie zdobył bramki głową, po tym jak wbiegając w pole karne zamykał dośrodkowanie. W 36. minucie jednak już wcielił się w typową dla siebie rolę, czyli zawodnika dogrywającego. W szesnastce ter Stegena dostał piłkę z lewej strony, a zaraz potem podał ją do Franco Vazqueza, którego zgubił Paulinho. El Mudo tylko delikatnie dołożył nogę, pokonując niemieckiego golkipera.
Barca w ataku z kolei dość mocno się męczyła, bo klarownych sytuacji miała jak na lekarstwo. Najlepszą stworzyła sobie po akcji duetu… Umtiti – Pique. Po dośrodkowaniu piłkę zgrywał ten pierwszy, drugi zaś, z paru metrów, próbował wpakować ją do siatki w stylu Zlatana Ibrahimovicia, choć wyszło mu to kompletnie koślawo. Bo Gerard ani w futbolówkę nie trafił, ani nie wyglądał zgrabnie przy składaniu się do strzału piętą z powietrza. No cóż, takie cuda potrafi tylko jeden człowiek na tej planecie.
Wyraźnie brakowało dziś Blaugranie Busquetsa, bez niego nie potrafiła tak dobrze kontrolować środka pola. Znacznie wyraźniej panował tam N’Zonzi z ekipy Los Nervionenses. Tymczasem pod nieobecność Sergio odpowiedzialność za utrzymanie porządku w drugiej linii rozłożyła się po równo na Rakiticia, Paulinho oraz Iniestę, ale nawet ten ostatni nie był w stanie zawłaszczyć sobie centralnej strefy boiska, pozostali zaś wyglądali po prostu na zdezorientowanych wobec własnych zadań.
Sergio Busquets patrzący na to co wyczyniają jego koledzy w defensywie. pic.twitter.com/zUlG2eHqed
— Grzegorz Idźkowski (@gregidzkowski) 31 marca 2018
To samo możemy też powiedzieć o efektach nieobecności Messiego, który mecz rozpoczął na ławce rezerwowych z powodu lekkiego urazu mięśniowego, jaki wykluczył go z występów w ostatnich meczach reprezentacji Argentyny. Albicelestes skończyli bez niego fatalnie (przegrali 1:6 z Hiszpanią), Duma Katalonii też jakby nie wiedziała dokładnie, co ma robić bez La Pulgi, bo ani Coutinho, ani Dembele, ani nawet Luis Suarez nie potrafił wyraźnie zagrozić Sergio Rico.
Jeśli w przerwie Ernesto Valverde ochrzanił swoich graczy za niechlujną grę, to ci ewidentnie wpuścili jego słowa jednym uchem, a wypuścili drugim. Już cztery minuty po przerwie bowiem znów popełnili błąd na takiej samej zasadzie co przy pierwszym golu. Najpierw defensorzy dali łatwo przedrzeć się Sergio Escudero, który chwilę później oddał strzał wprost w ter Stegena. Był on jednak na tyle silny, iż Niemiec zdołał tylko sparować futbolówkę. Na skraju pola karnego Barcy nie znajdował się jednak żaden jej gracz. Czekał za to Muriel, zgubiony przez Rakiticia. Kolumbijczyk miał tyle miejsca i czasu, że bez problemu strzelił gola. W 55. minucie powinno być już 3:0, ale gdy Jesus Navas wyszedł sam na sam z ter Stegenem, nagle jakby zgłupiał – kompletnie nie wiedział, co ma zrobić. Obrócił się, koślawo minął bramkarza, uderzył, ale futbolówkę z linii wybił Pique. Dobitka Mudo Vazqueza była już natomiast niecelna, choć de facto uderzał na odsłoniętą bramkę.
Blaugrana zaczęła żyć w ofensywie dopiero po wejściu Messiego za Dembele. Cóż, jak trwoga, to do Boga… Różnicę jakości dało się poczuć od razu, co ciekawe także w grze innych zawodników. Jeszcze bardziej aktywny stał się choćby Jordi Alba – w 60. minucie dogrywał między nogami do wbiegającego z prawej strony Luisa Suareza, lecz ten z ostrego kąta trafił tylko w słupek. Poza tym jednak druga połowa w wykonaniu Dumy Katalonii przypominała raczej bicie w głową w mur. Mocne, głośne, lecz bez siły przebicia. Mimo dominacji nad Andaluzyjczykami, to właśnie oni stwarzali sobie lepsze okazje do strzelania goli po kontrach, lecz Muriel, Layun oraz Vazquez zawsze psuli je w decydującej fazie. Pomimo zdobycia dwóch bramek możemy narzekać na skuteczność podopiecznych Montelli, ponieważ zmarnowali tyle groźnych akcji kiepskimi strzałami, że ich kibice co chwilę łapali się za głowy z niedowierzania.
Po tym, co stało się w ostatnich pięciu minutach meczu, miał już prawo trafić ich szlag. Los Nervionenses bowiem przekonali się, iż „2:0 to bardzo niebezpieczny wynik”. Najpierw Ivan Rakitić trafił w słupek. Za chwilę Blaugrana wywalczyła rzut rożny, a po nim kontaktowe trafienie zaliczył Luis Suarez. Cała Sevilla została sparaliżowana strachem. A wtedy przed polem karnym Sergio Rico pojawił się on, cały na bordowo-granatowo. Messi odebrał tam podanie od Coutinho, oddał plasowany, techniczny strzał i w 120 sekund remontada stała się faktem.
Bayern takiej niesubordynacji również nie daruje Andaluzyjczykom. Ci niby prężyli dziś muskuły, ale w końcu gracze Valverde krzyknęli „sprawdzamy!” i okazało się, że można je przebić niczym balon igłą. Na miejscu Montelli martwilibyśmy się zatem już nie tylko o stricte piłkarską jakość tej drużyny, lecz także jej morale…
Sevilla 2:2 Barcelona (1:0)
1:0 Vazquez 36′
2:0 Muriel 50′
2:1 Suarez 88′
2:2 Messi 89′
Fot. NewsPix.pl