Wiemy jak Real Madryt traktuje resztę tego sezonu w Primera Division – ćwiczenia przed kolejnymi spotkaniami w Lidze Mistrzów. Ale dziś miał dodatkową motywację, by przeciwko Gironie wyjść „na poważnie”. Na jesień bowiem beniaminek utarł nosy Królewskich, zwyciężając nad nimi 2:1 na Estadio Montilivi. Ta zniewaga wymagała odegrania się w dobrym stylu i na początku gospodarze robili co mogli, by tak też wypaść przed własną publicznością.
Los Blancos ruszyli więc na rywala z pełną mocą, rozgrywając swoje akcje szybko, ale też dokładnie, dlatego zagrożenie pod bramką Bono od początkowego gwizdka było ogromne. Bardzo szybko przeobraziło się to w konkrety, kiedy w 10. minucie podopieczni Zidane’a wywalczyli rzut rożny. Nie wrzucali na pałę, rozegrali akcję krótko. Po chwili piłka i tak wróciła do Toniego Kroosa, który w okolicach punktu do wykonywania jedenastek podaniem odnalazł Cristiano Ronaldo. Portugalczyk czekał kompletnie niekryty, zupełnie jakby defensorzy Girony o nim zapomnieli. Przypomniał im o swoim istnieniu w najgorszy dla nich sposób – celnym uderzeniem lewą nogą z pierwszej piłki.
Marokańskiemu golkiperowi bardziej pomagał sędzia liniowy niż jego koledzy z defensywy. Tylko dzięki pomyłce arbitra w 23. minucie Bono nie wyjmował futbolówki z siatki po raz drugi. Lucas Vazquez bowiem idealnie „wkleił się” w linie utworzoną przez rywali, ale jak to w Hiszpanii często bywa, jego gol został anulowany przez nieistniejący ofsajd.
Pomimo dominacji Realu nie było jednak tak, że katalońska ekipa tylko oglądała jak Królewscy grają w piłkę. Po prostu jej pomysł na ten mecz, co naturalne, polegał na atakowaniu gospodarzy z kontr. Dlatego po lewej stronie często wykorzystywany był Johan Mujica, lecz akurat z jego dośrodkowaniami Nacho, Varane czy Marcelo jakoś sobie radzili. Natomiast kiedy do piłki stojącej z lewej strony pola karnego Navasa podszedł Granell, już tak dobrze im nie poszło. Alex wykonał dośrodkowanie na bliższy słupek, a tam nabiegał Stuani, będący w tym sezonie w życiowej formie. Keylorowi również dał w kości, bo uderzył głową na tyle celnie, że Kostarykanin nie miał szans na skuteczną interwencję. Urugwajczyk, choć w La Lidze znany doskonale z występów w Espanyolu, jest z jednym z większych odkryć w obecnym sezonie, ponieważ strzelił w nim już 16 goli.
W tym korespondencyjnym pojedynku snajperów to Ronaldo bardziej pragnął pokazać wyższość. I po przerwie Real znów wyszedł z większą werwą, co bardzo szybko przełożyło się na konkrety pod bramką Bono. Przede wszystkim swoje skłonności playmakerskie kolejny raz pokazał Benzema, który cofnął się po piłkę, a potem prostopadłym podaniem obsłużył swojego najlepszego boiskowego kumpla. Jemu, w sytuacji sam na sam, nie pozostało nic jak tylko umieścić futbolówkę w siatce, co też z łatwością uczynił.
Wyjątkowo musimy dzisiaj przyznać rację Zidane’owi, który niedawno mówił: – Jeśli lubisz futbol, to musisz lubić też styl gry Benzemy. Karim bowiem faktycznie mógł się dziś podobać, głównie przez swoją aktywność w różnych strefach. Tak jak na przykład na lewej flance w okolicach 60. minuty, kiedy to rozegrał akcję z Marcelo, a potem dośrodkował po ziemi w pole karne. Tam już czekał Cristiano, lecz obrócony plecami do bramki zachował się przytomnie. Z prawej strony nabiegał Lucas Vazquez, więc Portugalczyk wystawił mu piłkę, a Hiszpan dokonał egzekucji. Parę minut później natomiast sam Ronaldo dobił strzał Francuza, podwyższając wynik na 4:1
Mając taką przewagę w szeregi Królewskich wdało się jednak trochę rozprężenia. A wtedy znów dała o sobie znać urugwajska rakieta typu ziemia-powietrze, czyli oczywiście Stuani. W pole karne Realu pofrunęło kolejne dośrodkowanie, tym razem autorstwa Borjy Garcii, a ex-gracz Middlesbrough celnie uderzył głową. Z innych ciekawostek tego typu – dzisiaj była niedziela.
W hiszpańskich mediach dużo ostatnio pisało się o „operacji Turyn”, polegającej na sprawdzaniu kolejnych graczy, którzy mogliby wywalczyć sobie miejsce na jakże ważne dla Realu spotkanie z Juventusem. Jest tylko jedno, a kandydatów czterech, czyli Bale, Lucas, Asensio oraz Isco. Patrząc na wyjściowy skład – najbliżej go zdaje się być Lucas, bo też w ostatnich tygodniach był po prostu najbardziej efektywny, dzisiaj zresztą także. Przy golu na 3:1 błysnął z kolei Asensio, który wówczas dogrywał do Benzemy, więc i on dał Zizou argument, by na niego postawić. A pokazał się jeszcze Bale, który po wejściu na boisko pozostawał niewidoczny, ale w 86. minucie strzelił gola na 5:2. Cóż, gdyby Francuz jeszcze miał włosy, to od kłopotu bogactwa w tej kwestii właśnie by osiwiał. Jeśli my mielibyśmy wybierać, chyba jednak zdecydowalibyśmy się na Vazqueza, bo to prawdziwy przodownik boiskowej pracy.
Gironie też należy oddać szacunek za to jak dziś się zaprezentowała, pomimo porażki. Podopieczni Pablo Machina nie stracili animuszu w żadnej chwili, grali do końca, dlatego niedługo po trafieniu Bale’a, zdobyła jeszcze bramkę na 5:3, a jej autorem został Juanpe. Navasa pokonał – a jakże! – uderzeniem głową po rzucie rożnym. Koniec strzelania? Nie no, gdzie tam. Przez tę końcówkę mieliśmy wrażenie, że obie ekipy pomyliły dyscypliny sportu i za chwilę jeszcze obejrzymy tie-breaka. W doliczonym czasie gry bowiem czwartą sztukę zapakował jeszcze Ronaldo, asystę zaś zaliczył Toni Kroos.
Wygląda na to, że pomimo różnicy punktowej pomiędzy Barcą a Realem i tak będziemy między nimi ciekawą rywalizację do końca sezonu. Stawka – „Trofeo Pichichi”, gdyż Cristiano ma na koncie już 22 gole, Messi zaś 25.
Real Madryt 6:3 Girona (1:1)
1:0 Ronaldo 11′
1:1 Stuani 29′
2:1 Ronaldo 47′
3:1 Lucas 59′
4:1 Ronaldo 64′
4:2 Stuani 67′
5:2 Bale 86′
5:3 Juanpe 88′
6:3 Ronaldo 91′