Gdy zakończą się igrzyska, które śledził cały świat, do gry wchodzą oni. Jedni bez nóg, drudzy bez rąk, trzeci mający problemy ze wzrokiem. To im nie przeszkadza. Zakładają narty i snowboardy, chwytają karabiny, siadają na wózkach. Paraolimpijczycy. A wśród nich siedmiu z Polski.
Gdy obejrzy się jakikolwiek występ niepełnosprawnych sportowców, nabiera się do nich niesamowitego szacunku. To ludzie, którzy walczą nie tylko z rywalami i ze sobą, ale też z – nie ukrywajmy tego – pewnymi brakami. I wychodzą z tej walki zwycięsko. W taki sposób, że sami zadajemy sobie pytanie: czy oni naprawdę są niepełnosprawni?
Warto poznać bohaterów kilku najbliższych dni. Szczególnie tych, za których trzymamy kciuki.
Rodzynek
Wypada nam zacząć od Iwety Faron. Osiemnastoletnia zawodniczka normalnie na trasach biegowych wyróżnia się brakiem jednej dłoni. Gdy była mała często zdarzało się, że nieświadomi niczego sędziowie, krzyczeli „Niech ktoś da temu dziecku kijek!”, widząc, jak odpycha się tylko jednym. W biegowej kadrze Polski wyróżnia ją jednak… płeć. Jest jedyną kobietą-zawodniczką. Pokój dzieli zwykle z fizjoterapeutką, gdy ta pojawi się na zgrupowaniach. Ale podobno z chłopakami dogaduje się bardzo dobrze.
Iweta na świat przyszła bez prawej dłoni – ręka kończy się palcami, które mają wielkość paznokcia. Ale to nigdy jej nie przeszkadzało. Gdy była mała musiała uczyć się pisania lewą ręką (złośliwe geny uznały, że zabawnie będzie uczynić ją praworęczną), potem, na WF-ie, zawsze chciała ćwiczyć dokładnie tak samo, jak jej pełnosprawne koleżanki. Nawet, gdy przychodziło do takich dyscyplin, jak siatkówka. Dawała radę.
Bieganie pokochała za sprawą brata. Pożyczył ze szkoły biegówki, założyła je i zaczęła ćwiczyć. Później oglądała wraz z mamą zawody, powiedziała jej, że chciałaby spróbować.
Zofia Faron, matka Iwety, w roku 2010 dla portalu 24tp.pl:
– Początkowo byłam przeciwna. Ale Iweta nie dawała spokoju, więc poszłyśmy pożyczyć narty. Potem zaprosiliśmy do szkoły kadrę paraolimpijską. A wreszcie pojechałyśmy razem na tygodniowe zgrupowanie reprezentacji na Przehybie. Tam miała styczność z nimi na co dzień, mogła też patrzyć, jak oni sobie świetnie radzą.
Dziś to Iweta jest w kadrze. W teorii mogłaby założyć protezę, ale to kosztowałoby ją parę operacji. A z niepełnosprawnością radzi sobie na tyle dobrze, że na razie to zbędne koszta i zbędne wizyty w szpitalu. Zresztą, trudno tu nawet mówić o niepełnosprawności, bo Iweta biega wręcz znakomicie. Na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w biegach i biathlonie (występuje w obu tych dyscyplinach) niezmiennie plasowała się w czołowej dziesiątce. Przed igrzyskami mówiła, że liczy na pierwszą szóstkę. Na razie na taki wynik musi poczekać, choć pierwszy start już za nią. Mamy nadzieję, że wyczerpała w nim limit pecha. O co chodzi?
Iweta w rozmowie z Michałem Polem:
– Pół godziny przed startem na przestrzelaniu zaciął mi się magazynek. Kiedy próbowaliśmy z trenerem go wyjąć, oderwało się ramię i broń zrobiła się nie do użytku. Nie było czasu na naprawę, a zapasowego karabinu nie ma. Każdy ma tylko jeden, przystosowany specjalnie do swojej niepełnosprawności .
Potrzebny sprzęt pożyczyła więc od Kamila Rośka, który swój bieg ukończył chwilę wcześniej. Sęk w tym, że Rosiek biega, a właściwie jeździ, na sankach, mając sprawne obie ręce, więc i karabin zwykły, którego nie trzeba specjalnie przystosowywać. Iweta z góry mogła założyć, że będzie ostatnia, ale postanowiła wystartować. Założenie okazało się prawdziwe. Jej ponad ośmioletni karabin popsuł się w najgorszym momencie.
Katarzyna Rogowiec, dwukrotna złota medalistka paraolimpijska, dla strony niepełnosprawni.pl:
– Ogromny ukłon i szacunek dla Iwety, że w ogóle wystartowała. Wiele dziewczyn zrezygnowałoby na jej miejscu, mając taką wymówkę. Albo zeszłyby z trasy po pierwszym nieudanym strzelaniu. Wiadomo, że nie ma większych szans, gdy strzela się z nieznanej broni. Wtedy kompletnie brak kontroli nad kulą.
Cóż, pozostaje nam czekać na kolejne starty. Oby bez takich przygód.
Statystycznie ćwierć dłoni
Chłopakiem Iwety jest Witold Skupień, inny reprezentant Polski w biegach i biathlonie na tej paraolimpiadzie. Witek… nie ma obu dłoni, stracił je w wyniku porażenia prądem.
– Dobrze nam ze sobą. Wspieramy się, denerwujemy się, pomagamy nawzajem, bo oboje jesteśmy niepełnosprawni. Żartujemy, że w związku wspólnie mamy jedną dłoń i z niej musimy korzystać – mówi w rozmowie z TVP Witold, który też ma już za sobą swój pierwszy start na tych igrzyskach. Na 7,5 km przybiegł jedenasty. Całkiem niezły wynik zważywszy na to, że – jak sam mówi – nie cierpi biathlonu. Michałowi Polowi mówił potem:
– Traktowałem ten start jak przetarcie przed konkurencjami biegowymi. Chciałem się „przepalić” i widzę, że fizycznie czuje się bardzo dobrze, więc w biegach miejsca na pewno będą dużo lepsze. A nie cierpię biathlonu dlatego, bo nie mam czucia w ręce, więc strzelanie zajmuje mi dwa razy więcej czasu na jednym „leżaku” niż rywalom. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem mniej niż trzech kar. No i okazało się, że podtrzymałem tę passę w Pjongczangu.
Nietrudno się domyślić, że brak obu dłoni na strzelnicy jest dość sporym utrudnieniem. Podobnie na trasie biegowej, gdzie Witold musi pracować samymi nogami, podczas gdy niektórzy zawodnicy – jak Iweta – mają do dyspozycji choć jeden kijek. Oczywiście, w sporcie paraolimpijskim, istnieje system handicapów, który najlepiej objaśnia sam Witold, w rozmowie z portalem niepelnosprawni.pl:
– Gdy wpadamy na metę, nasz czas jest przeliczany przez handicap, jaki ma dana grupa niepełnosprawności. Ja jestem w grupie LW5/7, czyli osób, które nie używają kijków, więc np. w stylu dowolnym mój handicap to jest 88 proc. Jeżeli więc przebiegnę 10 km w 30 minut, to mój czas na mecie jest mnożony przez 88 proc., czyli wychodzi 26 minut z kawałkiem – i to jest mój końcowy czas. Z kolei np. osoba z jednym kijkiem i dłuższą ręką, która nie ma samej dłoni, ma handicap 96 proc. Czyli jej czas 30 minut jest mnożony przez 96 proc.
Mimo wszystko, wyniki, jakie uzyskuje, są… niesamowite, biorąc pod uwagę, że narciarstwo biegowe zaczął uprawiać w roku 2012. Miał wtedy 22 lata i sporo do nadrobienia. Polskę reprezentował już na igrzyskach w Soczi. Od tamtego czasu bardzo się jednak poprawił i w Pjongczangu może celować nawet w medal. Srebrny krążek przywiózł zresztą z zeszłorocznych mistrzostw świata.
Witold Skupień dla parasportowcy.pl:
– Początki były takie, że ledwo stałem na nartach i sukcesem było przeczołgać się 200 metrów bez tzw. „gleby”. Najtrudniejsze było okrutne zmęczenie i to, że biegałem kompletnie bez żadnego stroju – w kurtce i kalesonach. Na następny obóz już się przygotowałem i zakupiłem własny strój.
– Nie nakładam na siebie niepotrzebnej presji [przed igrzyskami – przyp. red.]. Jeśli wszystko zagra idealnie, czyli trafię z formą, będę miał dzień konia, narty zostaną przygotowane bardzo dobrze, a przy tym dopisze mi trochę szczęścia, to liczę na bardzo dobry bieg, który powinien przełożyć się na takim sam wynik.
Bieg, na który – jak twierdzi on sam – się nastawia, czyli 20 kilometrów stylem dowolnym, odbył się dziś. Zajął w nim piąte miejsce.
Chorąży
O Kamilu Rośku już wspominaliśmy – to od niego karabin pożyczyła Iweta. Przed igrzyskami w Korei został wybranym chorążym polskiej reprezentacji i to on wnosił flagę na stadion olimpijski podczas ceremonii otwarcia. To też jeden z najbardziej doświadczonych niepełnosprawnych sportowców w Polsce – Pjongczang to dla niego czwarte igrzyska.
Poza tym, że uprawia biathlon, zresztą z całkiem niezłymi wynikami, na bardzo dobrym poziomie kopie też piłkę. Wcześniej trenował jeszcze konkurencje lekkoatletyczne, dodając do tego m.in. rzut oszczepem czy pchnięcie kulą. Potem zaczął jeździć na sledżach – sankach przystosowanych dla osób po amputacjach jednej lub obu nóg.
Kamil Rosiek dla TVP:
– W sporcie niepełnosprawnych zawodnik dodatkowo musi mieć przemocne łapy, bo bieg na takich sledżach to głównie pchanie. Nie ma kroku z odbicia, jak u pełnosprawnych biegaczy. Pracują ręce, korpus i mięśnie brzucha, które też muszą być bardzo silne.
Do profesjonalnego sportu popchnął go Stanisław Ślęzak, prezes Zrzeszenia Sportu Osób Niepełnosprawnych, jeszcze w latach 90. Jego idolami od dawna są Roberto Baggio i Ole Einar Bjoerndalen. Obaj są mistrzami w swoich dyscyplinach. Rosiek w swojej kolekcji też posiada medal mistrzostw świata. Zdobył go w Rosji w roku 2011, zajmując drugie miejsce.
Jeśli chodzi o boisko piłkarskie, to gdy na nie wychodzi zajmuje pozycję lewoskrzydłowego. Śmieje się, że gra na pozycji Cristiano Ronaldo i też nosi siódemkę na plecach, ale nikt nie porównuje go do Portugalczyka. A przecież Rosiek to też zawodnik, który występuje na najważniejszych imprezach – grał choćby właśnie na mistrzostwach świata. W kraju jest za to trzykrotnym mistrzem Polski, tytuły zdobył wraz z Husarią Kraków.
Drużynę i reprezentację opuszcza, gdy czekają go najważniejsze zimowe imprezy. Nie było więc wątpliwości, że na igrzyskach się pojawi. Z jakimi rezultatami? W pierwszych startach nie poszło mu najlepiej. Ale to nie koniec imprezy, przed nim jeszcze pięć konkurencji, czekamy więc na lepsze wyniki.
Zjazdowcy
Startują w zupełnie różnych konkurencjach, ale obaj zakładają narty zjazdowe. Choć nie, należałoby napisać inaczej: pierwszy z nich, Igor Sikorski, zakłada jedną. W 2007 roku, gdy miał 17 lat, spadł z wysokości ok. ośmiu metrów, poważnie uszkadzając sobie kręgosłup. Rezultat? Wózek inwalidzki. Dwa lata później wsiadł na monoski. Ale co to właściwie? Wyjaśnia sam Sikorski, dla portalu niepelnosprawni.pl:
– Rama ze stopu aluminium, na amortyzatorze, który spełnia rolę kolana – wybiera nierówności, oddaje energię w skręcie. Na dole ma taką stopę z aluminium, która spełnia rolę buta, wczepia się w nią wiązanie narty. Ja siedzę w takim karbonowym fotelu, dopasowanym do moich gabarytów. W zasadzie to jest robione pod wymiar, jest kilka rozmiarów, można je sobie dopasowywać w środku odpowiednimi piankami. Na nogach jest jeszcze taka specjalna karbonowa pokrywa o aerodynamicznym kształcie, która chroni nogi przed uderzeniami tyczek podczas slalomu.
Jeden taki sprzęt kosztuje mniej więcej 20 tysięcy. Sikorski za dwa zapłacił z własnych pieniędzy.
Igor to kolejny z grona naszych paraolimpijczyków, który na swym koncie ma już sukcesy – był m.in. wicemistrzem świata. Żebyście nie pomyśleli, że to sport drugiej kategorii: ci ludzie osiągają prędkości w granicach 100 kilometrów na godzinę. W zjeździe zresztą skaczą na kilkanaście metrów, dokładnie tak samo, jak ich pełnosprawni koledzy, którzy w Korei rywalizowali w lutym. Igor woli startować w konkurencjach, w których jeździ się wolniej – slalomie czy slalomie gigancie, ale 60 km/h też robi wrażenie.
Igor Sikorski dla portalu niepelnosprawni.pl:
– Kilka razy myślałem już, że skręciłem kark, tak mocno przekoziołkowałem. Ostatnio we wrześniu, gdy mieliśmy treningi na stoku w hali na Litwie. Jak to w hali, są słupy i ściana, to nie jest otwarta przestrzeń. Wypadłem tam ze slalomu i uderzyłem głową w ścianę. Dość solidnie. Coś mi wtedy chrupnęło w szyi i myślałem, że skręciłem sobie kark.
Sikorski to prawdopodobnie nasza największa medalowa nadzieja. W tym sezonie wielokrotnie znajdował się na podium Pucharu Świata.
Na nartach jeździ też Maciej Krężel. Portalowi naszesprawy.eu opowiadał:
– Tata był instruktorem, on mnie w to wciągnął, prowadził też treningi dla osób niepełnosprawnych w Starcie. I tak to się potoczyło, że zaczęliśmy występować w mistrzostwach Polski, a później, gdy widoczne już były duże postępy, zaczęły się Puchary Europy i wejście do kadry Polski.
Kluczowe jest tu słowo „widoczne”. Maciej startuje bowiem w kategorii B3. Dla tych, którym kojarzy się to jedynie z szachami, wyjaśniamy: chodzi o osoby widzące słabo. Na zawodach jedzie przed nim przewodniczka (w tej roli Anna Ogarzyńska, w pełni sprawna), która na bieżąco podaje mu informację na temat trasy i tego, jak Krężel ma jechać. Informacje docierają za pośrednictwem systemu radiowego lub… głośników na plecach. Dodatkowe utrudnienie? Przewodnik ma jechać w odległości nie większej niż jedna bramka przed zawodnikiem i nie może dotknąć żadnej z tyczek. Łatwo nie jest, ale polska para radzi sobie bardzo dobrze.
Ogarzyńska ma na swoim koncie nawet mistrzostwo Polski w sporcie pełnosprawnych. W 2007 roku zerwała jednak więzadła krzyżowe i to spowodowało, że musiała ponownie przemyśleć swoją karierę. Zgłosiła się jako wolontariuszka do kadry paraolimpijskiej i trwa w niej do dziś. Sama przyznaje, że nie czuje wielkich różnic w treningach, a wręcz przeciwnie – nakłady pracy są niemal identyczne.
Kandydatami do medalu byli już cztery lata temu, ale wtedy się nie udało. W Korei znów występują w podobnej roli, aczkolwiek Krężel już w Rosji mówił, że nie podoba mu się rola faworyta, bo nakłada dodatkową presję. Napiszemy więc po prostu, że liczymy na dobre starty, takie, by sami zawodnicy byli zadowoleni.
Jeszcze dwóch
Na starcie zawodów w Korei pojawią się też Piotr Garbowski, w parze z przewodnikiem, Jakubem Tarkowskim, który wystartuje na trasach biegowych i biathlonowych. Mimo że ma już 34 lata, jest to dla niego olimpijski debiut. Jego największe sukcesy to miejsca w pierwszej dziesiątce mistrzostw świata.
Obok niego na starcie w konkurencjach biegowych pojawi się Łukasz Kubica. Na razie nie osiąga prędkości innego Kubicy, ale liczymy na to, że na igrzyskach zbliży się do wyników Roberta. Zachowując skalę, rzecz jasna. On też zadebiutuje w paraolimpiadzie, on też biega z przewodnikiem – w jego przypadku jest to Wojciech Suchwałko. Życzymy powodzenia i… dobrych widoków na wysokie lokaty.
PS W igrzyskach paraolimpijskich miał też wystartować Wojciech Taraba – snowboardzista po amputacji nogi. Niestety, na jednym z treningów, już w Korei, doznał urazu twarzoczaszki i nogi. To oznacza, że nie pojawi się na starcie zawodów, w których udział miał wziąć 16 marca. Życzymy zdrowia i determinacji wystarczających, by pojawić się na starcie igrzysk za cztery lata.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. paralympic.org.pl