To był mecz, który po prostu musiał się odbyć, choć obie ekipy chyba nie miały ochoty wychodzić na boisko. Liverpool po wygranej aż 5:0 nad Porto przed trzema tygodniami, stawał do rewanżu w niezwykle wygodnej sytuacji. Przebieg meczu? Do przewidzenia – Liverpool nigdzie się nie spieszył, Porto nie widziało szans na odrobienie strat. Efekt był taki, że pierwszy celny strzał obejrzeliśmy dopiero w drugiej połowie, a sam mecz zakończył się bezbramkowym remisem.
Trenerzy obu ekip przed rewanżem starali się podtrzymać atmosferę motywacji i ogólnej napinki. Juergen Klopp tłumaczył to tak: – To świetny test dla zespołu pod względem mentalnym, który powie w jakim miejscu i na jakim etapie rozwoju jest drużyna. Z kolei Sergio Conceicao mówił wprost: – Gramy dla Porto, więc walczymy o zwycięstwo. W Liverpoolu będziemy bronić honoru wielkiego klubu.
Ale nikt chyba nie wierzył, że Portugalczycy mogą odrobić pięciobramkową stratę z pierwszego spotkania. Po pierwsze – Porto nigdy nie wygrało w Anglii w europejskich pucharach. Po drugie – nikt w historii Ligi Mistrzów nie zdołał odrobić pięciu bramek straty. Po trzecie – Liverpool u siebie jest mocniejszy niż na wyjazdach, a już spotkanie sprzed trzech tygodni udowodniło, że obie ekipy dzielą przynajmniej dwie półki piłkarskiej jakości.
Niemniej do Liverpoolu pofatygował się sam prezes Porto oraz ponad tysiąc fanów ekipy „Smoków”. Wrażenie robił już sam przemarsz kibiców przez miasto:
CLASS: Despite being 5-0 down these Porto fans have travelled to Liverpool in their numbers today.. #LFCFCP #LFC #FCP #UCL pic.twitter.com/qTsZeej5T9
— TheRealCasuals (@Real_Casuals_66) 6 marca 2018
W wyjściowej jedenastce gości oglądaliśmy debiutantów na poziomie Ligi Mistrzów – 18-letni Diogo Dalot i rok starszy Bruno Costa. Trener Conceicao nie dość, że do Anglii przyjechał z pięcioma golami bagażu, to jeszcze bez kilku ważnych graczy – w kadrze zabrakło chociażby Danilo, Maregi, Herrery czy Tellesa. Na roszady zdecydował się też Klopp, który w wyjściowej jedenastce zostawił tylko sześciu piłkarzy z sobotniego meczu przeciwko Newcastle.
Od pierwszych minut oglądaliśmy mecz prowadzony w tempie na poziomie sparingu podczas tournee po Stanach Zjednoczonych. Widać było, że piłkarze obu ekip sporo potrafią, ale brakowało tej determinacji znanej z walki o punkty. Goście nie rzucili się do szaleńczych ataków, a pierwszą niezłą szansę strzelecką wypracowali dopiero po około 20 minutach gry, gdy Aboubakar z bliska próbował uderzenia z woleja, ale nieczysto trafił w piłkę. Jeśli ktoś oczekiwał od Portugalczyków szarży bez opamiętania i obustronną wymianę ciosów, to się grubo przeliczył.
Do przerwy goli nie obejrzeliśmy, ale sytuacje na otwarcie wyniku były. Dwukrotnie bliski trafienia był Sadio Mane, ale najpierw jego strzał w stylu karate minął bramkę, a po pół godzinie gry silne uderzenie Senegalczyka obiło słupek. Skrzydłowy Liverpoolu dostał w tej akcji świetne dośrodkowanie z lewej flanki i był w takiej odległości od bramki, że wystarczyło tylko precyzyjnie dostawić stopę. Mane zdecydował się jednak na opcję „siła razy gwałt” i właśnie tej dokładności mu zabrakło, by strzelić swojego czwartego gola w tym dwumeczu.
W drugiej połowie ponownie zamiast heavy metalu ekipy Kloppa oglądaliśmy bluesowy wieczorek panów, którzy nie bardzo chcieli się dziś brudzić robotą. W sumie nie dziwimy się piłkarzom – Liverpool ma w sobotę arcyważny mecz z Manchesterem United, Porto samo chyba nie wierzyło, że jest w stanie coś tu zdziałać. A rewanż trzeba było dograć.
Na pierwszy celny strzał czekaliśmy do… 51. minuty, gdy płaskie uderzenie z dystansu Warisa na rzut rożny sparował Karius. Wraz z upływającym czasem trener gospodarzy kierował swoje najlepsze auta do garażu – zszedł Firmino, zszedł Mane, a Mohamed Salah wbiegł na boisko kwadrans przed końcem spotkania. Egipcjanin rozruszał nieco towarzystwo, wykreował jedną szansę strzelecką i sam jedną okazję kończył strzałem, ale goli już nie obejrzeliśmy. Liverpool dopełnił formalności, podtrzymał passę meczów bez porażki na własnym stadionie i zameldował się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
Liverpool FC – FC Porto 0:0 (5:0 w dwumeczu)
fot. newspix.pl