Liga francuska – rozstrzygnięta. Angielska, niemiecka – również. W hiszpańskiej przewaga Barcelony trochę ostatnio stopniała, ale Duma Katalonii i tak zdaje się pewnie zmierzać po kolejny tytuł. Za granicą jedyny znak zapytania stawiamy więc przy lidze włoskiej, ale wkrótce może się to zmienić. Po wymęczonym zwycięstwie z Lazio Juventus ma już tylko jeden punkt straty do Napoli, które dziś zebrało zasłużone baty od Romy. I co najważniejsze – jeden zaległy mecz do rozegrania.
Ekipa Maurizio Sarriego miała dziś z pozoru proste zadanie – ograć u siebie zawodzącą w ostatnich tygodniach Romę. Rywala z jednej strony silnego, ale z drugiej – rozchwianego i będącego wyraźnie pod formą. Nie mogło więc dziwić, że to właśnie “Azzurri” od początku przejęli inicjatywę , a ich frontmanem był pokazujący ogromną chęć do gry Lorenzo Insigne.
“Il Capitano” Neapolu mógł szybko rozpocząć strzelanie, ale w swojej pierwszej próbie nie zdołał pokonać świetnego tego wieczoru Alisona. Drugiego ostrzeżenia dla stołecznego zespołu jednak już nie było. W szóstej minucie Piotrek Zieliński zagrał na lewą stronę do Mario Ruiego, który zacentrował w szesnastkę wprost na nogę Lorenzo. Po jego strzale piłka odbiła się jeszcze od Manolasa i wpadła do siatki. Roma jednak nie zamierzała łatwo składać broni. Zawodnicy Eusebio Di Francesco odpowiedzieli już kilkadziesiąt sekund później, gdy Radja Nainggolan obsłużył idealnym podaniem Cengiza Undera, który przelobował bezradnego Reinę.
Później wszystko wróciło do punktu wyjścia. Napoli budowało akcje, dwoił się i troił Insigne, ale nie miało to żadnego przełożenia na wynik. Strzały Mertensa czy Zielińskiego, ale albo ich strzały lądowały obok bramki, albo wpadały do koszyczka golkipera Romy. Rywale nie byli tak aktywni, ale za to zabójczo skuteczni. W dwudziestej szóstej minucie Alessandro Florenzi wrzucił piłkę w pole karne Napoli, gdzie Edin Dzeko, korzystając z nieporadności Raula Albiola, zdobył bramkę dla “Giallorossich”.
Od tego momentu obraz gry uległ dużej zmianie. Roma perfekcyjnie wybijała z rytmu ofensywę Napoli, która nie potrafiła stworzyć sobie wielu okazji do zdobycia bramek. Florenzi dużo lepiej, niż w pierwszej połowie radził sobieInsigne, Manolas do spółki z Fazio schowali do kieszeni Driesa Mertensa, a Piotrek Zieliński zgubił swój luz i polot z początku spotkania. Dodatkowo Roma nie zamierzała rezygnować ze strzelania kolejnych goli. Swój kunszt jeszcze raz pokazał Dzeko, który najpierw nawinął Mario Ruiego, a następnie wkręcił rogala w prawy róg bramki Pepe Reiny. Wtedy Maurizio Sarri dał ostatni jasny sygnał do ataku, wprowadzając na murawę Arkadiusza Milika. Ten powrót na koniec okazał się tylko szczęśliwą przygrywką do tego, co czekało neapolitańczyków za moment. Chcieli złapać kontakt z bandą Di Francesco, ale Diego Perotti miał inne plany na ten wieczór. Kolarov wrzucił w szesnastkę, gdzie kolejny, katastrofalny błąd popełnił Rui, a Argentyńczyk przyklepał trzy oczka dla drużyny AS Romy. W końcówce po strzale Mertensa Napoli minimalnie zmniejszyło rozmiary porażki
Ciężko jest jednoznacznie ocenić dzisiejszy występ Piotrka Zielińskiego. Na początku był jednym z lepszych – dryblował, podawał, nie bał się brać na siebie odpowiedzialności, ale od momentu, gdy Roma objęła prowadzenie, zgasł, jak reszta drużyny Maurizio Sarriego. Nie łatwiej jest zresztą z Arkiem Milikiem. Napastnik dostał zaledwie kwadrans., trochę powalczył, ale na nic wielkiego się to nie zdało. Widać zaległości w treningach, ale to normalne po tak długiej przerwie spowodowanej drugim zerwaniem więzadeł. Mamy nadzieję, że Polak się wkrótce rozegra. Patrząc na to, jak krótką ławkę mają na San Paolo, w najbliższych meczach powinien dostać więcej szans.
Napoli – AS Roma
6′ Lorenzo Insigne 1-0
7′ Cengiz Under 1-1
26′ Edin Dzeko 1-2
73′ Edin Dzeko 1-3
79′ Diego Perotti 1-4
92′ Dries Mertens 2-4
Miało być dużo goli, wspaniałych akcji, sytuacji bramkowych, a skończyło się na trzech strzałach w światło bramki. Dwa oddało Lazio i nie przyniosły one trafienia. Jedno uderzenie – w ostatniej minucie doliczonego czasu gry – oddał Paulo Dybala. I wiecie co? Trafił! Choć całkiem możliwe, że mało kto zobaczył tego gola, bo przez 90 minut obie drużyny robiły wszystko, by widzowie przed telewizorami zasnęli.
Nie będziemy owijać w bawełnę. Trochę poczuliśmy się nabici w butelkę. Miał być fajny mecz, w którym mieliśmy zobaczyć kawał dobrego futbolu, a tymczasem dostaliśmy farfocla. Pierwszej połowy, bez dwóch mocnych kaw, nie szło zdzierżyć. Nie działo się właściwie nic ciekawego, a co najgorsze nikt nie chciał tego zmienić. Większość akcji – obu drużyn – kończyło się w środku pola. I nie mamy tutaj na myśli pięknych przejęć, czytania gry, czy poświęcenia. Po prostu było chaotycznie i nerwowo. Gdybyśmy nie wiedzieli, że grają topowe drużyny Serie A, to pomylilibyśmy, że oglądamy szlagier na boiskach I ligi.
Czego brakowało zawodnikom? Przede wszystkim dokładności, bo Mandzukić nie potrafił wykorzystać świetnego dośrodkowania Pjanicia. Napastnik Juve oddał strzał głową, ale mocno przestrzelił. W jego ślady poszedł Khedira, który przejął piłkę po zamieszaniu w polu karnym Lazio, lecz strzał pozostawił już wiele do życzenia. Gospodarze dużo lepsi nie byli, ale potrafili chociaż oddać strzał w światło bramki. Konkretniej uczynił to Sergej Milinković-Savić, lecz jego strzał głową i tak powinien być lepszy. Serb znalazł się w idealnej sytuacji, bo nikt go nie pilnował, a mimo to uderzył w środek bramki. Oczywiście Buffon nie miał żadnych problemów, by złapać futbolówkę.
Mieliśmy głęboką nadzieję, że druga połowa zrekompensuje męczenie buły w pierwszej części, ale pozostało nam zamruczeć pod nosem powiedzenie – „nadzieja matką głupich”. Od biedy możemy napisać, że Ciro Immobile został wypuszczony przez Luisa Alberto, ale uprzedził go bramkarz gości. Wcześniej napastnik Lazio oddał też strzał z dystansu, lecz znowu legendarny golkiper mistrza Włoch błędu nie popełnił i pewnie interweniował.
Po drugiej stronie rzeki byli goście, którzy ani razu – przez 90 minut gry – nie sprawili, by Strakosha interweniował. Bramkarz Lazio był dzisiaj kompletnie bezrobotny, ale tylko przez półtorej godziny. W ostatnich trzech miał już co robić, a na dodatek skapitulował. Wszystko zaczęło się od Ruganiego, który podał do Dybali przed polem karnym. Argentyńczyk obrócił się i ruszył przed siebie. Nie przeszkadzało mu, że na plecach miał Parolo, bo oddał precyzyjny strzał w okienko bramki. Niesamowita historia i szczyt cynizmu. Przez cały mecz Argentyńczyk był niewidoczny, zresztą jak cała ofensywa Juventusu, a w ostatniej minucie doliczonego czasu gry strzelił bramkę.
Chyba nie ma drugiej drużyny w Europie, która potrafi zagrać aż tak słabo, a na koniec wepchnąć bramkę i zgarnąć trzy punkty. Cóż, Napoli będzie musiało się solidnie napocić, by odebrać im mistrzostwo.
Lazio – Juventus 0:1 (0:0)
0:1 Dybala 93′
Fot. NEWSPIX.PL