Im dłużej zajmuję się piłką nożną, piszę o niej, czytam o piłkarzach i tak dalej, i tak dalej, tym bardziej odnoszę wrażenie, iż przestaję ich rozumieć. Jak nie narzekanie na zajęte weekendy, to zdziwienie, że ludzie wstają wcześnie rano do pracy… Ale to nic, tamten świat jest inny, trudno.
Natomiast kompletnie poza granicę mojej logiki wykraczają przypadki, w których profesjonalni gracze na własne życzenie niszczą sobie życie. I nie, tym razem nie chodzi o historie związane na przykład z depresją, tego bym nigdy nie lekceważył. Mam na myśli po prostu głupotę, chociaż w niektórych przypadkach takie określenie to wręcz komplement.
Na wysokim poziomie w futbolu gracze mają wszystko, a nawet za dużo. Pączki w maśle. To nie zarzut, lecz fakt. Zarabiają tyle, iż mogą spełnić każdą swoją zachciankę, o przyszłość często nie muszą się martwić, gdy po karierze zostają przy futbolu. To samo tyczy się ich rodzin, często bardzo dobrze zabezpieczonych. Żyć, nie umierać, sielanka, o jakiej marzy każdy człowiek na świecie.
A potem trafia się ktoś taki jak piłkarz Villarrealu, Ruben Semedo. Rocznik 1994, więc nadal stosunkowo młody chłopak, ale jednak już w takim wieku, że powinien mieć w głowie coś więcej niż tylko przeciąg. No ale niestety, jest odwrotnie. Gość, który – jakby się wydawało – ma świat u stóp, bo ląduje w lidze hiszpańskiej w dobrym zespole, okazuje się być totalnym degeneratem.
Alkohol? Nie. Narkotyki? Też nie. Sztampa. Środkowy obrońca z Żółtej Łodzi Podwodnej poszedł o krok dalej – życie pomylił z grą komputerową. Na pewno kojarzycie serię „Grand theft auto”. Wydarzenia z ostatnich miesięcy z Rubenem w roli głównej wyglądają bowiem jakby ten w świecie rzeczywistym realizował gangsterskie porachunki rodem z Vice City czy San Andreas.
Swoje popisy zaczął pod koniec października, choć na światło dziennie historia ta wyszła stosunkowo niedawno. Była mniej więcej 7 rano, a Semedo przebywał wówczas na… dyskotece. Wdał się wówczas w kłótnię z przypadkowo napotkanym w nocnym klubie gościem. – Najpierw rozmawialiśmy. W pewnej chwili zaproponował mi, że jeśli przejdę się z nim do samochodu, da mi oryginalną koszulkę Villarrealu – relacjonował poszkodowany. Kiedy jednak dotarli na miejsce, po otwarciu bagażnika piłkarz chwycił za butelkę i rozbił ją o głowę kibica. W dzienniku „Marca” opublikowano potem zeznania zaatakowanego, który stwierdził, iż już wcześniej stoper zaczepiał go bezpodstawnie w lokalu, aczkolwiek z tego akurat nic wielkiego nie wynikło. Wspomniał też, że jeden z kolegów agresora chwycił go za rękę podczas uderzenia i tylko dlatego obrażenia jakie odniósł nie okazały się aż tak poważne.
Naiwny był każdy, kto sądził, że to jednorazowy wybryk. Jeśli ktoś raz wykręca taki numer, to nie ma się co dziwić, gdy po jakimś czasie znów mu odbija i coś odwala. Kolejne brudy na Rubena wyciągnął dziennik „Las Provincias” wydawany w Comunidad Valenciana, gdzie leży Vila-real. Mniej więcej miesiąc po wcześniej wspomnianych wydarzeniach popisał się po raz kolejny. Miejsce akcji – takie jak poprzednio, klub nocny. To już definicji wiadomo kiedy i jak on funkcjonuje, ale Semedo ewidentnie nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Nie miał bowiem zamiaru kończyć imprezy, choć na zegarku wybiła 8 rano. Właściciel ponoć prosił go – podkreślamy, nie próbowano go w żaden chamski sposób wyrzucić – by opuścił lokal. Zrobił to, ale najpierw wyciągnął pistolet i wycelował go w szefa klubu. – I co teraz, zadzwonisz po ochronę? – agresor pytał retorycznie. Faktycznie chciał to zrobić, lecz wtedy piłkarz wyrwał mu komórkę z ręki i zagroził, że „wróci po niego, jeśli powie policji o tym zajściu”. Jak pisano w „Las Provincias” nie był to pierwszy raz, kiedy zachowywał się w ten sposób. Do podobnego występku miał posunąć się także przy okazji wizyty w innym lokalu.
Już to wystarczyłoby w zupełności, by spakować mu walizki, wystawić go za klubowe drzwi i jeszcze dać kopa na rozpęd, ale powyższe „występki” to nic w porównaniu z tym, za co ostatnio został aresztowany. Na policję zgłosił się bowiem mężczyzna, który twierdzi, że padł ofiarą przemocy ze strony piłkarza oraz jego znajomych. Według jego zeznań zamknęli go w sypialni w jego własnym domu. Poszkodowany został związany a następnie pobity kijami bejsbolowymi. Semedo miał przyłożyć mu pistolet do głowy, grożąc, że go zabije. W międzyczasie napastnicy zabrali klucz i ukradli z domu pieniądze (24 tysiące euro) oraz inne kosztowne rzeczy takie jak komputer czy zegarki. Mężczyzna zeznawał, że udało mu się zbiec, korzystając z chwili nieuwagi porywaczy podczas gdy transportowali go do Valencii, gdzie mieli odnaleźć jednego z dłużników Portugalczyka. Ten znów zareagował agresywnie, otwierając ogień do uciekającego, ale strzały były niecelne.
Ruben wkrótce odpowie przed sądem za wszystkie wyżej wymienione czyny. Ma o tyle duży problem, iż o winie niesie nie tylko wieść gminna, lecz dowody, których zanegowanie wydaje się być dzisiaj bardzo trudne, żeby nie powiedzieć nawet niemożliwe. Policja przeszukała bowiem jego mieszkanie, gdzie znalazła kilka podejrzanych fantów, w tym broń palną ze zeszlifowanym numerem seryjnym, której miał używać w kilku wyżej wspomnianych sytuacjach.
Villarreal początkowo był w opcji, iż Semedo jest niewinny, dopóki ktoś ewidentnie nie udowodni mu przestępstw, ale skoro sprawa zaszła tak daleko, władze Żółtej Łodzi Podwodnej zdecydowały się działać. W oficjalnym komunikacie Los Amarillos stwierdzili, że nadal podtrzymują tamto stanowisko, aczkolwiek raczej można to wsadzić między bajki. Po co w takim razie zawieszaliby go w prawach zawodnika drużyny, wstrzymywaliby jego wypłaty, a także wszczynali osobne postępowanie na drodze prawnej? Zresztą, wszystkie te kroki są przecież w 100% słuszne.
Wiem jakie pytanie sobie zadajecie przez większość czasu czytania tego tekstu – czy nikt wcześniej nie wiedział o jego wręcz gangsterskich skłonnościach? Co z wywiadem środowiskowym? Jak to się stało, że do klubu słynącego ze swojej rodzinnej atmosfery wewnątrz i wokół, perfekcyjnego PR-owo, trafił akurat taki ananas? Nie chciałbym robić za adwokata diabła, ale nie tylko nas kibiców zaskoczył taki przebieg wydarzeń. Szukając informacji na temat jakiejkolwiek podejrzanej przeszłości stopera natkniemy się na jedno wielkie nic. Portugalscy dziennikarze już dawno ujawniłyby jakiekolwiek historie z nim związane, zwłaszcza że Semedo był zawodnikiem niezbyt uwielbianego tam przez media Sportingu. I może nie uchodził za wzór profesjonalizmu, lecz jeśli już coś o nim pisano, to raczej w kontekście dobrych występów w ekipie z Lizbony, czy wcześniej w Vitorii Setubal.
Do Villarrealu sprowadzano go jako następcę dla Mateo Musacchio, co tylko pokazuje jak wielkie nadzieje z nim wiązano. Argentyńczyk był liderem defensywy Żółtej Łodzi Podwodnej, więc jej władze również wobec Rubena miały spore oczekiwania. Hiszpanie wyłożyli za niego 14 baniek, niegdyś więcej płacili tylko za Nilmara oraz Roberto Soldado. I to dodatkowo pokazuje jak wielką wtopą był ten transfer. Gdyby Portugalczyk chociaż przez ostatnie pół roku rzeczywiście wniósł coś pozytywnego na boisko, lecz niemal całą jesień i zimę spędził w szpitalu. Ale i to lepsze niż areszt, do której z konieczności się teraz przeprowadził.
Jeśli wina zostanie mu udowodniona – a wiele na to wskazuje – za wszystkie razem wzięte przestępstwa grozi mu od 6 do 8 lat więzienia. Niewiarygodnie zmarnowane życie…
Mariusz Bielski