Z pełnym przekonaniem można napisać, iż pragmatyzm to w ostatnich latach najlepszy środek do odniesienia sukcesu w piłce nożnej. Jeśli do odpowiedniej strategii dobierany jest jeszcze ładny dla oka styl – tym lepiej, jednak podstawę do tryumfów zawsze stanowi szeroko rozumiana, często brzydka, skuteczność.
To dzięki takiemu podejściu Atletico najpierw weszło do ścisłego topu europejskich klubów i długo się w nim utrzymuje. Juventus dotarł do dwóch finałów Ligi Mistrzów w dwóch ostatnich sezonach, bo potrafił zabijać mecze, jednocześnie świetnie blokując dostęp do bramki. Nawet Real obronił to trofeum, choć nie grał aż tak porywająco, jakby sobie tego życzyło całe Bernabeu. Teraz za sprawą Ernesto Valverde i jego podopiecznych do powyższego grona zespołów pragmatycznych dołączyła także Barcelona.
Fani trochę narzekają na to jak grają ich pupile pod wodzą El Txingurriego. Mają sporo racji, bo wielokrotnie Blaugrana albo przynudza, albo po prostu stosuje nieco prostsze środki niż przyzwyczaiła do tego widzów przez ostatnie lata. Prawda jest jednak taka, iż to co dziś widujemy regularnie na Camp Nou to kontynuacja trendu zapoczątkowanego jeszcze przez Luisa Enrique. Już on, mając do dyspozycji trio MSN, upraszczał grę zespołu. W pewnym momencie to kontry, a nie akcje po ataku pozycyjnym były bronią Barcy o największym kalibrze.
Valverde poszedł dalej – odrzucił klasyczne dla Dumy Katalonii ustawienie 4-3-3. Naruszył świętość, ale póki osiąga odpowiednie rezultaty, to nikt nie uznaje tego za profanację. Bo o ile Barca roku pańskiego 2017 i 2018 jest mniej efektowna, o tyle skuteczności nie da się jej odmówić. Pozycja w tabeli oraz przewaga nad innymi drużynami mówi wszystko.
Jak jednak trener rodem z Estremadury doszedł do takiego stanu rzeczy? – Pozycja zawodników na boisku jest ważna. Musimy się ciągle przemieszczać, by dominować – tłumaczył jeszcze na początku sezonu, gdy dziennikarze pytali go o pomysł na zespół. Kluczem okazuje się być wszechstronność wielu pracujących z nim piłkarzy. Według wyliczeń dziennika Mundo Deportivo, aż 12 zawodników zagrało w tym sezonie w różnych, czasem kompletnie nowych dla siebie rolach. Rzućcie okiem na tę grafę:
„Naciągane” – powiecie, bo przecież „Alba zawsze grał ofensywnie i w powyższym zestawieniu również okupuje lewą flankę”. Tak, to prawda. Analizując tę kwestię trzeba jednak wziąć pod uwagę zasadniczą różnicę pomiędzy wcześniej wspomnianą rolą, a pozycją, na jakiej się występuje. Trzymając się tego boku obrony – na jednym miejscu mogą występować zawodnicy o kompletnie różnej charakterystyce. Pójdziemy w skrajność, ale dzięki temu lepiej to będzie można zrozumieć – weźmy pod uwagę na przykład Cesara Azpilicuetę, który za Mourinho grał właśnie po lewej stronie bloku defensywnego i odpowiadał głównie za zabezpieczanie tyłów. Na przeciwległym biegunie do takiej postawy byłby na przykład Marcelo z Realu, zawodnik skrajnie ofensywny jak na nominalnego obrońcę.
Ale wracając do samej Barcelony… Spójrzcie na jej ostatnie transfery. Coutinho? Sto lat temu, kiedy ściągał go Inter, był klasyczną dziesiątką i tak grał też w Espanyolu. W Liverpoolu przez dłuższy zajmował miejsce na lewej flance i stamtąd rozpoczynał akcje, bądź schodził na prawą nogę, by samemu je wykończyć. Pod koniec okresu na Anfield Klopp powierzał mu także rolę „ósemki” w środku pola. Paulinho? Pomocnik typu box-to-box. Zresztą „pomocnk” idealnie go określa, bo a to da wsparcie poruszając się praktycznie jak napastnik, a to bardziej pozasuwa w obronie, kiedy przeciwnik ciśnie. Innym razem zaasekuruje kogoś na boku, jeśli zapędzi się za daleko pod pole karne rywala, raz po lewej, raz po prawej stronie. Dalej – Dembele. Jest praktycznie obunożny, więc można go wystawić na obu skrzydłach.
– Jesteś lewo- czy prawonożny.
– Trochę bardziej lewonożny.
– Ale karne strzelasz prawą nogą…
– Lepiej strzelam prawą.Ousmane Dembélé.
— Eryk Delinger (@E_Delinger) 16 maja 2016
Oczywiście królem pod względem wszechstonności nadal pozostaje Sergi Roberto. Teraz śmiga głównie po prawej flance, od czasu do czasu zajmie miejsce w środku pola, ale nie tylko tam umie sobie poradzić. W jednym sezonów, jeszcze za czasów Lucho, podróżował po boisku więcej niż Guliwer po świecie. Enrique zdarzyło się bowiem wystawić go na siedmiu(!) rożnych pozycjach. Rzadko o kim można powiedzieć „zapchajdziura” i mieć coś pozytywnego na myśli, w tym wypadku jednak to bardzo celny dla Roberto komplement.
Inni, jak na przykład Paco Alcacer również właśnie dzięki temu, iż był w stanie dać jakość w nieznanych mu wcześniej rolach, przekonał do siebie Valverde. A jeszcze na początku sezonu wydawało się, że wychowanek Valencii zimą będzie pierwszym do odstrzału z Camp Nou. Symptomatyczny był tu mecz z Eibarem. Luis Suarez potrzebował odpoczynku, kontuzjowany pozostawał Dembele, a Paco i tak wówczas znalazł się poza kadrą. Paroma występami przekonał jednak El Txingurriego, iż warto mu bardziej zaufać. Rozegrał bardzo dobre spotkania między innymi ze Sportingiem, Sevillą, Leganes czy Villarrealem. Wszystkie jako skrzydłowy.
– Nie uważam, by schematy taktyczne były aż tak istotne – mówił Ernesto, pytany o formacje. Inna sprawa, że był on niemal zobligowany do kombinowania, grzebania w trybach walca zwanego Barceloną, po tym jak z jego pokładu ewakuował się Neymar. Strata takiego bezdyskusyjnie kluczowego gracza musiała spowodować konieczność wprowadzenia głębszych taktycznych zmian. Odpowiedzialność za załatanie tej dziury nie spadła na jednego zawodnika, lecz rozłożyła się równomiernie na kilku. Kto by się jednak spodziewał, że największym beneficjentem w tej sytuacji okaże się Jordi Alba? To zresztą kolejny dowód na to, ile nowości wprowadził Valverde do Barcy.
Znając podejście trenera Blaugrany do kwestii „styl vs wyniki” wydaje się, iż cules do woli będą mogli podnosić larum względem efektowności gry, a on i tak pozostanie nieugięty. Stoją przed prostym wyborem – albo efekty estetyczne, albo (na ten moment: wyjątkowo) dobre rezultaty. Zresztą, wszystkie wątpliwości w tym temacie rozwiewa sam El Txingurri: – Nie zamierzam nikogo przepraszać za to, że wygrywamy – stwierdził niegdyś. No cóż, sceptykom nie daje zbyt wielu argumentów do polemiki…
Mariusz Bielski