To był mecz z gatunku tych, gdy kompletnie nie wiadomo, od czego zaczynać relację. Czy od wszystkich tych zwrotów akcji, które zaserwowali nam piłkarze Liverpoolu i Tottenhamu w końcówce? Czy od niesamowitego gola Victora Wanyamy, który był jednym z ostatnich na boisku, po których spodziewalibyśmy się takiej rakiety ziemia-powietrze? Czy od rajdu Salaha, który pięknie spiąłby klamrą cały mecz, gdyby nie odpowiedział na niego głupim kopnięciem we własnym polu karnym Van Dijk? A może od dwóch karnych Harry’ego Kane’a – pierwszego, gdy zaprzepaścił szansę na prowadzenie i drugiego, gdy w pełni odkupił swoje winy? I oczywiście ich zasadności, gdyż oba wzbudziły całą masę kontrowersji? Ale gdy w głowie panuje taki mętlik, to oznacza tylko jedno. Byliśmy świadkami widowiska nie z tej ziemi.
Jeszcze około 80. minuty wirówki, do jakiej wsadzą nas piłkarze Liverpoolu i Tottenhamu kompletnie nic nie zapowiadało. Mecz ułożył się zgodnie z planem, jaki miał na to spotkanie Jurgen Klopp. Szybkiego gola, o którym pewnie marzył, dostał już w trzeciej minucie, gdy za mocno dla Sancheza, a za słabo dla Llorisa zagrał w kierunku własnej bramki Dier. Podanie okazało się za to idealne dla Salaha, który strzelił bramkę łatwiejszą niż gdy w FIFIE wychodzi się sam na sam na amatorze.
The Reds mogli się więc cofnąć i poczekać na to, co do zaoferowania ma dziś Tottenham. Koguty zdążyły już z kolei przyzwyczaić, że po piekielnie imponującym występie (czyli takim jak cztery dni temu z United) zwykle przychodzi mecz znacznie słabszy. I tak też było i dziś. Próby sforsowania muru ustawionego przez The Reds bardzo długo pełzły na niczym. A gdy już się powiodły, okazało się, że tym razem za jedną ścianą jest i druga. Loris Karius, który zapobiegł wyrównaniu choćby wtedy, gdy sam na sam po zagraniu z głębi pola wyszedł Son.
Ale gdy już wydawało się, że Liverpool nie pozwoli się zranić Kogutom, stało się coś kompletnie nieprawdopodobnego. Generalnie gdy jedziesz na Anfield i gdy na własne życzenie dostajesz szybką bramkę i do 80. minuty nie potrafisz odpowiedzieć, liczysz już chyba tylko na jakiś pojedynczy błysk geniuszu Kane’a, może Sona czy Eriksena. Ewentualnie Alliego. A już na pewno nie spoglądasz w kierunku Victora Wanyamy.
Dziś przekonaliśmy się, że może jednak warto.
Rakieta ziemia-powietrze odpalona przez Kenijczyka sprawiła, że spotkanie weszło na nieprawdopodobne obroty. Tottenham poczuł krew, Liverpool od dłuższego czasu nie potrafił wyprowadzić konkretnego ataku i pozostało mu ratować co się da. Choćby ten jeden punkt. Po pierwszym ciosie przyszedł jednak i drugi – wyjście Kane’a sam na sam z Kariusem, który zahaczył napastnika i sprezentował – do spółki z nieskutecznie interweniującym wślizgiem przy podaniu do Anglika Lovrenem – rzut karny.
I wtedy – kolejny twist. Najlepszy strzelec 2017 roku uderzył tak fatalnie, że Karius odbiłby piłkę nawet gdyby złapała go biegunka i skurcz w obu nogach. Liverpool zrozumiał, że nie wszystko stracone, a Tottenham stracił cały animusz. Również w obronie, gdzie żaden z defensorów nie potrafił chwilę później przerwać szalonego rajdu Salaha. Egipcjanin manewrował w szesnastce jak doświadczony narciarz między slalomowymi tyczkami, kończąc swój drybling strzałem ponad Llorisem.
To jednak wciąż nie był ostatni wybuch emocji na Anfield. Ten nastąpił, gdy Virgil van Dijk, najdroższy stoper świata, machnął nieodpowiedzialnie nogą we własnym polu karnym i zahaczył Erika Lamelę. Czy z takim impetem, jak wskazywałaby na to reakcja Argentyńczyka? Nie. Czy wystarczająco, by dać pretekst do podyktowania jedenastki? No tak.
A tej Kane już nie zmarnował. Już nie próbował przechytrzyć Kariusa strzałem w sam środek, a posłał mocne, płaskie uderzenie w prawy róg bramki, Niemca posyłając w drugą stronę.
Chwilę nam jeszcze zajmie dojście do siebie po karuzeli emocji, jaką nam, ale przede wszystkim swoim kibicom, zafundowali jedni i drudzy. Tym mocniej odczuwalnej, że przecież pięć pierwszych kwadransów na szaleństwo tego ostatniego kompletnie nie wskazywało.
Liverpool – Tottenham 2:2
Salah 3′, 90’+1′ – Wanyama 80′, Kane 90’+5′ (k.)
***
Drugi dzisiejszy mecz Premier League:
Crystal Palace – Newcastle 1:1
Milivojević 55′ (k.) – Diame 22′