– Wygramy z Torino, a później zobaczymy – tak przed meczem mówił Massimo Ferrero, prezes Sampdorii. Nastawienie było bojowe. Drużyna z Genui jest jedną z rewelacji tego sezonu Serie A. Na razie nikt oficjalnie nie mówi o Lidze Mistrzów, bo w momencie rozpoczęcia rozgrywek brzmiało to jak mrzonka. Jednak po ostatnim zwycięstwie z Romą fani zaczęli marzyć. Na nieszczęście drużyny, w której składzie oglądaliśmy dzisiaj trzech Polaków (Bereszyński i Linetty w jedenastce, Kownacki z ławki) punkty zabrali jej waleczni turyńczycy, którzy przy odrobinie szczęścia mogli pokusić się o zdobycie pełnej puli.
To przyjezdni wykreowali sobie pierwszą dogodną sytuację. Bereszyński nie zdołał zablokować dośrodkowania, Falque dostał piłkę w polu karnym, nawinął Linetty’ego, ale jego strzał w ostatniej chwili został zablokowany, a piłka szczęśliwie przeleciała nad bramką. Wydawało się, że dla Sampdorii to wypadek przy pracy. Ot, papierowy faworyt raz dopuścił rywala do głosu. Początkowo na to wyglądało, bo po chwili to gospodarze cieszyli się z otwierającego trafienia. Torreira po raz kolejny udowodnił, że jest najcenniejszym piłkarzem w drużynie, może obok Quagliarelli. Huknął między murem bezpośrednio z rzutu wolnego, zasłonięty bramkarz nie miał większych szans na skuteczną interwencję. Torino zaczęło więc najgorzej, jak tylko się dało, ale szybko zdiagnozowało swoje błędy i zaczęło powolną odbudowę.
Odzwierciedliła to ich późniejsza postawa. Drużyna z Turynu obiecywała, że przyjeżdża na Stadio Luigi Ferraris walczyć o Europę i zaczęła udowadniać to coraz lepszą grą z każdą upływającą minutą. Kilkanaście minut po pierwszej bramce doszło do wyrównania. Acquah oddał strzał zza pola karnego, a piłka po rykoszecie zatrzepotała w siatce. Po chwili powinna prowadzić już… 3:1. Najpierw Falque obsłużył prostopadłym podaniem Nianga, ale lepiej w sytuacji jeden na jeden poradził sobie Viviano. Nie minęła minuta, a już mieliśmy kolejną akcję tego duetu. Tym razem Falque zgrał do stojącego na pierwszym metrze Francuza, lecz ten postanowił zabawić się w strzał krzyżakiem, co zakończyło się fiaskiem.
Piłkarzom Sampdorii na kilka minut zatrzymało się krążenie. Mieli problemy z drużyną, która zaproponowała raczej ostry futbol, z dużą ilością wejść na pograniczu faulu, zamiast wyrafinowanej taktyki. W pierwszej połowie zespół z Genui był w ewidentnym odwrocie, lepsze wrażenie pozostawiło po sobie Torino. Obraz gry zmienił się po przerwie. Widzieliśmy bowiem kompletną metamorfozę Sampdorii, która nagle przypomniała sobie, jak to jest stwarzać sobie sytuacje. Co prawda nic z tego nie wynikało, ale nikt nie zarzuci jej, że nie próbowała. Goście nie mieli nic do powiedzenia, długimi momentami nie potrafili zagrozić bramce strzeżonej przez Viviano.
Coś zaczęło się dziać, dopiero gdy… stracili Acquaha, który wyleciał po brutalnym nadepnięciu na nogę Caprariego. To miał być moment sejsmiczny, gospodarze mieli wreszcie wyjść na prowadzenie i podtrzymać swoją świetną passę, tymczasem o mały włos nie stracili bramki. Wszystko zniweczył jednak Belotti.
Jak zaprezentowali się Polacy? Bereszyński zagrał solidnie w obronie, raczej nie pozwalał na zbyt wiele rywalom. Raz dopuścił do wspomnianego na początku dośrodkowania, ale poza tym udawało mu się rozbijać ataki. Nie istniał za to w ofensywie. Linetty kilkukrotnie stracił piłkę w środku pola. Skrzywdzilibyśmy go, pisząc, że zagrał dobrze. Wielokrotnie udowadniał przecież, że stać go na więcej. Choć nie zabieramy mu oczywiście kilku skutecznych interwencji i dobrych odbiorów. Kownacki zameldował się na placu gry po upływie godziny, ale nie błysnął – pobiegał, powalczył, poprzepychał się i w zasadzie tyle. Polacy wtopili się w tło tego meczu.
Sampdorii tym samym nie udało się wygrać trzeciego ligowego meczu z rzędu. Nadal zajmuje premiujące grą w eliminacjach Ligi Europy szóste miejsce, ale rywale nacierają. We Włoszech emocje nie tylko w czubie, gdzie rywalizują Napoli i Juventus.
Sampdoria – Torino 1:1
1:0 11′ Torreira,
1:1 25′ Acquah.