Reklama

Igrzyska w Korei, czyli groźby Kima, dopingowa wyżerka i 300 dolców kieszonkowego

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

30 stycznia 2018, 12:37 • 10 min czytania 7 komentarzy

Igrzyska wracają do Korei Południowej po trzydziestu latach. Pierwsze, letnie w Seulu, były pełne paradoksów. Z jednej strony po Moskwie i Los Angeles skończyła się szopka z bojkotami, a pod względem organizacyjnym był to skok w nowoczesność, z drugiej jednak można mówić o szczytowym momencie dopingu. Hymn igrzysk, który nosił pojednawczy tytuł „Hand to hand”, spokojnie można było podmienić na „Strzykawka w strzykawkę”.

Igrzyska w Korei, czyli groźby Kima, dopingowa wyżerka i 300 dolców kieszonkowego

Na niespełna dwa tygodnie przed Pjongczang popytaliśmy też, jak wyprawę do Korei w 1988 r. wspominają polscy sportowcy.     

***

Chociaż trzydzieści lat to szmat czasu, to jednak w przypadku Półwyspu Koreańskiego przez te trzy dekady wcale aż tak wiele się nie zmieniło. Dziś organizatorzy igrzysk z Południa drżą, czy przywódca komunistycznej Północy Kim Dzong Un nie wywoła wojny atomowej, a pod koniec lat 80. drżeli, czy nic nie strzeli do głowy jego jeszcze bardziej krewkiemu dziadkowi Kim Ir Senowi.

W latach 80. Korea Północna próbowała za wszelką cenę zablokować swoich sąsiadów w organizacji igrzysk. Południe było u progu przemian demokratycznych i przyznanie takiej imprezy było dla tego kraju otwarciem się na świat. Z perspektywy Kim Ir Sena, który przez dekady próbował podporządkować sobie terytorium poniżej 38 równoleżnika – a więc pasa Koreańskiej Strefy Zdemilitaryzowanej – był to najgorszy scenariusz. Kiedy impreza na Południu stała się już jednak faktem, Północ próbowała jeszcze przeforsować pomysł, aby igrzyska rozdzielono między Seul a ich stolicę Pjongjang (radzimy nie mylić z Pjongczangiem). Międzynarodowy Komitet Olimpijski odpowiedział jednak krótko – Kim, nie ma takiej opcji.

Reklama

Komunistyczny kraj poinformował więc, że w takim razie igrzyska bojkotuje i będzie próbował przekonać do tego również inne państwa. Druga część tego planu jednak nie wypaliła i ostatecznie śladem Korei Północnej poszły jedynie Kuba, Nikaragua, Albania i kilka krajów afrykańskich.

Kolejnym krokiem był więc sabotaż i obrzydzenie sportowego święta. Aby wystraszyć sportowców z Zachodu, posunięto się nawet do zamachu terrorystycznego. Rok przed igrzyskami dwójka północnokoreańskich agentów – Kim Hyun Hee i Kim Seung Il – podłożyło bombę w Boeingu 707 należącym do południowokoreańskich linii lotniczych. Maszyna leciała z Bagdadu do Seulu. Do wybuchu doszło nad Morzem Adamańskim niedaleko Birmy. Zginęło wówczas 115 osób. Wiadomość dla świata miała być oczywista – życie sportowców podczas igrzysk będzie zagrożone.

Kiedy 17 września 1988 r. oficjalnie otwierano igrzyska, pheniańska agencja prasowa oczywiście nawet o tym nie informowała. Poinformowała za to o rzekomej epidemii cholery w Seulu, która ponoć dziesiątkowała sportowców i zmuszała pozostałych do panicznej ucieczki…

Atmosfera w trakcie imprezy była więc wyjątkowo ciężka, dlatego nic dziwnego, że bezpieczeństwa pilnowało wówczas 120 tys. policjantów i ponad 600 tys. żołnierzy. To była mobilizacja jak na wojnę, a nie igrzyska.

Doping, czyli podstawa diety

Tyle polityki, a sport?

Reklama

Tamte igrzyska już na zawsze będą kojarzyć się przede wszystkim z „najbrudniejszym biegiem w historii”, czyli finałem 100 m z udziałem Amerykanina Carla Lewisa i Kanadyjczyka Bena Johnsona.

Obaj goście wzajemnie się nie znosili, nie rozmawiali ze sobą, nawet starty w mityngach często dobierali tak, żeby tylko nie musieli oglądać swoich gęb. Finał setki wygrał Johnson z nowy rekordem świata 9.79 s., ale po trzech dniach komisja antydopingowa poinformowała, że wykryto u niego steryd anaboliczny stanozolol. Sprinter stracił medal, rekord, został sportowym kryminalistą i symbolem jednego z największych przekrętów w historii igrzysk. Chociaż jak się okazało po latach, mało który z uczestników tamtego biegu był w swojej karierze czyściutki jak łza.

article-2182781-1459797A000005DC-254_964x518

(Źródło: Daily Mail)

Drugi najważniejszy kadr z tamtych południowokoreańskich igrzysk, to kosmiczny, obowiązujący wciąż do dziś rekord świata Florence Griffith-Joyner w biegu na 200 m – 21.34 s. (ekstrawagancka „Flo-Jo” kilka tygodni wcześniej podczas zawodów w USA pobiła też rekord na 100 m – 10.49 s.). W oparach dopingowych podejrzeń żyła aż do swojej śmierci w 1998 r., kiedy śpiąc we własnym łóżku w Kalifornii udusiła się na skutek ataku padaczki. Oficjalnie przedwczesna śmierć Amerykanki nie miała związku z dopingiem, ale jej wyniki z Seulu, czyli dwa złote medale, do dziś pozostają jednym z najbardziej podejrzanych.

Seul w ogóle uznawany był za apogeum dopingu (były to m.in. ostatnie igrzyska dla sportowców z NRD). Komisja antydopingowa i MKOl dobrały się wprawdzie jeszcze do skóry kilku oszustom startującym w podnoszeniu ciężarów, zapasach i judo, ale tak naprawdę to była farsa, działania pozorowane. Najlepszym tego przykładem jest wspomniany już Carl Lewis, który po dyskwalifikacji Johnsona wciąż figuruje jako mistrz na 100 m, chociaż od lat wiadomo, że przed Seulem miał aż trzy pozytywne wyniki testów. Jak się z tego tłumaczył? Koniecznością przyjmowania leków na przeziębienie.

W Seulu jedną z największych gwiazd była również NRD-owska pływaczka Kristin Otto, czyli zdobywczyni aż sześciu złotych medali. Po latach wyszło na jaw, że była jednym z „wyrobów” systemu dopingowego działającego we wschodnich Niemczech. Chociaż sama do dziś utrzymuje, że jako młoda zawodniczka nie miała świadomości czym była faszerowana i była ofiarą słynnego NRD-owskiego planu pod kryptonimem „14.25”.

Sugerowanie się klasyfikacją medalową z południowokoreańskich igrzysk nie ma więc pewnie większego sensu, ale z kronikarskiego obowiązku przypomnijmy: wygrało ZSRR (132 krążki) przed NRD (102) i Stanami Zjednoczonymi (94). Polska zajęła 20. miejsce z 16 medalami, z których dwa były złote. Mistrzostwo zdobyli wówczas jedynie Waldemar Legień w judo i Andrzej Wroński w zapasach.

NA MEDAL ZSRR NIE DA SIĘ POSTAWIĆ, ALE NAJSZERSZA OFERTA DOTYCZĄCA ZIMOWYCH IGRZYSK OLIMPIJSKICH JEST W LVBET!

Skórzaną kurtkę z Korei mam do dziś!

A jak wycieczkę do Korei Południowej – niekoniecznie tylko od strony sportowej – wspominają nasi olimpijczycy?

Artur Partyka był wtedy zaledwie 19-letnim szczypiorkiem, który poleciał na Półwysep Koreański w nagrodę za dobry występ na mistrzostwach świata juniorów. Jak mówi, wprawdzie nawet w tak młodym wieku mógł już pochwalić się licznymi podróżami do Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Turcji, a nawet na Kubę, ale perspektywa wyjazdu do Korei to było coś.

d770cb05-94eb-4026-bbd0-d9c0b485bda6

– Pełna egzotyka. Pamiętam, że po otrzymaniu nominacji olimpijskiej zacząłem od razu wertować książki, które mówiły o Korei Południowej. Jadąc tam miałem więc świadomość, że to państwo będące w konflikcie z Koreą Północną. Już sama podróż była ciekawa, bo wtedy jeszcze leciało się tam przez Anchorage na Alasce, a nie jak obecnie przez Rosję – mówi w rozmowie z Weszło były skoczek wzwyż. – Wspominam Koreę głównie przez pryzmat obserwacji, jak wyglądała tam nie tylko organizacja, ale i cały sportowy świat na najwyższym poziomie. Pamiętam, że oprócz notatek, mam stamtąd także potężną kolekcję zdjęć. Dostałem od swojego trenera aparat, przedstawił mi całą instrukcję, jak mam go obsługiwać, i później powstało mnóstwo zdjęć. Oprócz turystycznych przeważały fotografie ze stadionów, gdzie podglądałem największe gwiazdy. To było dla mnie coś niesamowitego.

Partykę obraz Korei Południowej zaskoczył. Już na lotnisku w Seulu po wyjściu z samolotu dostał swojego opiekuna, który miał mu we wszystkim pomagać w czasie pobytu. Nie spodziewał się też, że „egzotyka” może być tak nowoczesna. W pamięci zapadła mu m.in. wizyta w siłowni w wiosce olimpijskiej. Kiedy zobaczył sprzęt do ćwiczeń, aż zbielało mu oko. Jak mówi, w Polsce niektóre urządzenia pojawiły się dopiero w połowie lat 90., a nawet jeszcze później.

– Sam nie miałem punktu odniesienia, ale z tego co mówili starsi koledzy już startujący na igrzyskach, Seul był skokiem w nowoczesność pod każdym względem. To właśnie od Korei rozpoczęły się igrzyska tej epoki, jaką możemy przypisać do dzisiejszych. To był również początek ery telewizyjnej, podpisywano wielkie kontrakty z NBC, od tego czasu prawa do transmisji zaczęły być wysoko wyceniane. To był nowy początek – dodaje nasz dwukrotny medalista olimpijski z Barcelony i Atlanty.

Partyka z Korei medalu nie przywiózł, bo nie przebrnął eliminacji, ale pamiątek innego rodzaju miał stamtąd całkiem sporo. Tym bardziej, że tamtejsze sklepy – w odróżnieniu od polskich – były wprost przeładowane towarami.

– Do dzisiaj pamiętam fantastyczne ceny butów i dresów, które tam kupowaliśmy. Przywiozłem z Korei pięć czy sześć par, gdzie „adidasy” do biegania kosztowały 3-4 dolary, a do koszykówki około 10. Do dzisiaj mam też stamtąd skórzaną kurtkę. Mimo trzydziestu lat wciąż świetnie się trzyma i nawet można jeszcze zaryzykować wyjście w niej do miasta. Cały czas jest ze mną – śmieje się były skoczek, który wciąż pamięta nawet wysokość kieszonkowego, które olimpijczycy dostawali z Polskiego Komitetu Olimpijskiego. – Proszę sobie wyobrazić, że w 1988 r. PKOl dał nam kieszonkowe w wysokości, uwaga, 300 dolarów! Wtedy trudno to było nawet wydać. O ile dobrze pamiętam, to jeszcze stówkę przywiozłem do kraju.

ZAMIAST 300 DOLCÓW OD PKOL – TRZY DYSZKI WOLNEGO ZAKŁADU OD LV BET! SPRAWDŹCIE TUTAJ!

Panie Kwaśniewski, czas minął

Judoka Waldemar Legień, który w finale kategorii 78 kg pokonał niemieckiego mistrza olimpijskiego z Los Angeles Franka Wieneke, potwierdza dobrą organizację imprezy, ale jak mówi, igrzyska zaczęły się dość kiepsko. Chodzi o ceremonię otwarcia, która może dla kibiców była widowiskiem, ale sportowców wymęczyła.

– Nie dość, że trzymali nas kilka godzin na stadionie, to jeszcze ten powrót do wioski olimpijskiej… – wzdycha tylko judoka, który od lat mieszka we Francji. – Byliśmy elegancko ubrani, w garniturach, z kapeluszami na głowach, a że było gorąco, to powrót był koszmarny. Każdy marzył, żeby tylko jak najszybciej wbić się w autobus i znaleźć się w swoim pokoju. I tutaj organizacja zawiodła. Kiedy cały tłum dojechał do punktu kontrolnego przy wejściu do wioski i zaczął się pchać, to bariera odgradzająca po prostu pękła i… już nie było żadnej kontroli. Jak Koreańczycy to zobaczyli, to aż się załamali.

Mimo tej wpadki na starcie, Legień przyznaje jednak, że gospodarze niezwykle skrupulatnie dbali o bezpieczeństwo. Było to zrozumiałe, ponieważ z tyłu głowy wszyscy mieli jeszcze zamach w Monachium w 1972 r.

– Wejście do naszych budynków było bardzo „limitowane”. Pamiętam historię z Aleksandrem Kwaśniewskim, który był wtedy ministrem sportu. Co ciekawe, nawet jak on do nas wchodził, to obowiązywały go limity czasowe. Miał być w budynku „od-do” i musiał się dostosować, gdzie był przecież ważną osobą – mówi Legień i dodaje: – Cały czas byliśmy pod ścisłą ochroną, czasami aż do przesady. Kiedy zdobyłem złoty medal, chciałem zatelefonować do Polski. A ponieważ różnica czasu była spora, to poszedłem dzwonić około północy. Wychodzę z budynku, a Koreańczyk pyta się – po polsku – gdzie ja idę. Byłem w szoku. Może nie miałem 100 lat, ale byłem dorosły i mogłem chodzić gdzie chciałem.

Z kolei Zenon Jaskuła, czyli nasz kolarski wicemistrz olimpijski w jeździe drużynowej, południowokoreańskich igrzysk wprost nie może się nachwalić. Jak mówi, wszystko było tam na tip-top.

– Jadąc tam słyszeliśmy różne opinie, ale na miejscu byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Podczas ostatnich igrzysk sportowcy narzekali na brudne pokoje i inne niedociągnięcia, a tam niczego takiego nie było. Mieszkania schludne, wszystko aż lśniło. Podobnie sam Seul. Wyskoczyliśmy do miasta po zdobyciu medalu i byłem pod dużym wrażeniem. To po prostu światowa metropolia. Nawet smogu nie było, jak to często jest w azjatyckich miastach. Ludzie też w porządku, fajny naród – opowiada Weszło.

Jaskuła, który osiem lat później poleciał również na igrzyska do Atlanty, ryzykuje nawet stwierdzenie, że Koreańczycy z południa wyprawili o niebo lepszą imprezę niż Amerykanie.

– Wszystko było przygotowane perfekcyjne: infrastruktura, organizacja, wejścia na obiekty, ochrona, nawet kuchnia z daniami z całego świata była czynna całą dobę i można było zjeść o czwartej nad ranem. A w Stanach, gdzie igrzyska okazały się dla mnie wielkim rozczarowaniem, wiele rzeczy było niedopracowanych. Stare budynki, zniszczone mieszkania, jedzenie to często były jakieś fast foody w McDonald’s. Żywność była tam po prostu… gówniana. Nie to co w Korei.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

TYLKO DO 15 LUTEGO, BONUS BEZ DEPOZYTU W WYSOKOŚCI 30 PLN U NASZYCH KUMPLI Z LV BET!

LV BET ZAKŁADY BUKMACHERSKIE POSIADA ZEZWOLENIE URZĄDZANIA ZAKŁADÓW WZAJEMNYCH WYDANE PRZEZ MINISTRA FINANSÓW. UDZIAŁ W NIELEGALNYCH GRACH HAZARDOWYCH MOŻE STANOWIĆ NARUSZENIE PRZEPISÓW. HAZARD ZWIĄZANY JEST Z RYZYKIEM.

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

7 komentarzy

Loading...