Takich szkolnych błędów, jakie popełniali w tym meczu właściwie wszyscy obrońcy AS Monaco nie widzieliśmy od dawna – mianowicie od zakończenia rundy jesiennej w Ekstraklasie. Pełen zakres firmowych zagrań – obcinki, odpuszczanie krycia, niedokładne podania, złe przekazywanie zawodników, łamanie linii, wreszcie absolutny szczyt szczytów – oddawanie piłki do rywala stojącego na szesnastym metrze. A jednak, drużyna z Księstwa zremisowała na trudnym terenie w Marsylii 2:2, w czym zresztą niemały udział mieli… obrońcy AS Monaco.
Już wyjaśniamy pozorną sprzeczność. O ile bowiem Almamy Toure, Jemerson, momentami Kamil Glik, ale przede wszystkim Djibril Sidibe naprawdę kiepsko radzili sobie z dynamicznymi zawodnikami Olympique Marsylia w fazie ataku gospodarzy, o tyle cała czwórka w komplecie stanowiła jedną z najgroźniejszych broni gości podczas ich akcji ofensywnych. Sidibe potrafił na przestrzeni kilkunastu sekund znakomicie przedryblować rywala na jego połowie, po czym w równie upokarzający sposób zostać ośmieszonym przez Floriana Thauvina. Komentujący spotkanie Stefan Białas podkreślał, że zaangażowanie ofensywne bocznych obrońców Monaco wpływa na grę groźnych skrzydeł Marsylii, Thauvina właśnie oraz Ocamposa z drugiej strony. Sęk w tym, że gdy już obaj skrzydłowi z Marsylii odzyskiwali piłkę, zazwyczaj nie mieli większych problemów z dostarczeniem jej w pole karne. Tam zaś? Kolejna licytacja na błędy. Jemerson gubił krycie w co trzeciej akcji, kiepsko w pojedynkach główkowych radził sobie Glik… Wystarczy zresztą obejrzeć najlepsze okazje Marsylii: albo zbiórki po nieudanych wybiciach obrońców, albo uderzenia z bliskiej odległości po tym, gdy dośrodkowania minęły wszystkich defensorów.
Co uratowało AS Monaco? Przede wszystkim brak skuteczności gospodarzy. Dimitri Payet, który z kilku metrów, mając dość czasu na przyjęcie piłki, uderzył ponad poprzeczką. Valere Germain, który dwukrotnie w świetnych sytuacjach uderzał obok bramki. Luiz Gustavo, zdecydowanie zbyt często próbujący uderzeń z dystansu. Bez wątpienia to właśnie problemy z wykończeniem postawilibyśmy na szczycie przyczyn, dlaczego Olympique nie powiększył przewagi nad Monaco w tabeli. Drugie miejsce to zaś Fabinho, który dzisiaj w niemożliwy sposób napędzał ataki gości. Najpierw głównie rozrzucając piłki, próbując prostopadłych podań czy zagrań nad głowami obrońców na skrzydła, potem zaś w pojedynkę wchodząc między trzech obrońców i pokonując chwilę później bramkarza. Podium można by jeszcze zamknąć dyspozycją Subasicia, który kilkakrotnie ratował swój zespół.
Ogółem jednak mecz oglądało się nieźle – poza licznymi sytuacjami pod obiema bramkami, imponowało także tempo. Ile sprintów wykonał dziś Sidibe? Jak daleko zapuszczał się Rami, jak błyskawicznie musiał potem powracać? Ile kilometrów zrobił wszędobylski Luiz Gustavo? W środku było wyjątkowo gęsto, obie drużyny zresztą próbowały szachować się wysokim pressingiem już od pierwszych minut. Sporo o spotkaniu mówią nawet minuty zdobytych goli – szybka wymiana ciosów na początku pierwszej połowy, potem równie błyskawiczne strzały po przerwie. Jak w ringu – po mocnym otwarciu następował okres klinczowania z okazjonalnymi prostymi – żaden soczysty sierpowy nie wszedł już jednak aż do końcowego gwizdka.
2:2 to wynik, który w teorii odrobinę bardziej zadowala Olympique – w końcu marsylczycy zdołali obronić się przed goniącym ich w tabeli mistrzem Francji. Z przebiegu gry jednak, biorąc pod uwagę jak wiele świetnych sytuacji zmarnowali gospodarze – Glik i jego kumple również nie mają raczej na co narzekać.
Tym bardziej, że chwilę wcześniej zaskakujące zwycięstwo nad Lyonem odniosło Bordeaux, w związku z czym obaj uczestnicy szlagierowego starcia odrobili po punkcie do wicelidera tabeli.
Olympique Marsylia – AS Monaco 2:2 (1:1)
Rami ‘7, Germain 47′ – Keita 4′, Fabinho 51’