Carles Puyol był i pewnie nadal jest idolem wielu cules, a także uosobieniem siły, wiary, pracowitości oraz waleczności. Trzeba jednak przyznać, że przez multum kontuzji legendarny kapitan Barcelony po piłkarsku starzał się brzydko. Długo rozmyślano nad tym jak go zastąpić, ale okazało się, iż ten najbardziej godny kandydat grał u boku Hiszpana już od paru sezonów.
Mowa oczywiście o Javierze Mascherano, który na Camp Nou przychodził latem 2010 roku z Liverpoolu. Chciał tego tak bardzo, że ponoć nawet dołożył z własnej kieszeni do transferu, bo ofertę Dumy Katalonii i żądania The Reds różniły (według gazety Sport) 3 miliony euro. Ostatecznie przyszedł za 22 bańki. Ciekawe ile kosztowałby w obecnych realiach? Cztery razy tyle? Wiedząc jak bardzo ważnym ogniwem Blaugrany zostanie Argentyńczyk, chyba żaden jej fan nie miałby nic przeciwko takiemu wydatkowi.
Był wówczas tylko i wyłącznie defensywnym pomocnikiem. Grał w Anglii, więc styl jaki sobie wypracował opierał się głównie o fizyczną walkę, szybkość i ostre interwencje. Jak to się mówi – na pomarańczową kartkę. Z takim dobrodziejstwem inwentarza wszedł więc do szatni, gdzie z powyższego powodu teoretycznie nie pasował. Praktycznie jednak Barca potrzebowała wówczas takiej zadziory jako alternatywy dla dość miękko, bardziej technicznie grającego Busquetsa. Na Wyspach Brytyjskich zawsze kochało się piłkarzy, którzy jeździli na tyłkach po murawie jak dzieci na sankach po śniegu. Tam czasem efektowne wślizgi nawet oklaskuje się niczym gole. W debiutanckim meczu z Herculesem dało o sobie znać to, że faktycznie był nieco z innego świata, bo tylko przez łaskawość arbitra nie wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Nie miał szans, by kibiców z Camp Nou porwać wirtuozerią, ale im dłużej tam grał, tym wszyscy coraz bardziej doceniali wykonywaną przez niego czarną robotę.
Po kilku próbach Guardiola zreflektował się – do systemu gry Barcelony w środku pola Argentyńczyk pasuje jak zawodnik sztuk walki do baletu. Trzeba było odkryć go na nowo, choć na początku wiele osób pukało się w czoło: „Czy Pep oszalał? Javier ma 174 cm wzrostu, a on wystawia go w roli stopera?!” Ten wątek ciągnął się przez lata. Czasem cichł, gdy Masche zaliczał kilka bardzo solidnych meczów z rzędu, a czasem zyskiwał na sile, kiedy na przykład Duma Katalonii traciła gola po rzucie rożnym z jego strefy. Javier jednak zawsze udowadniał, że rozmiar się nie liczy. Hiszpan jednak uparcie trzymał się swojego planu. – Nie sprzedałbym go nigdy w życiu, za żadne skarby, ani nie zamieniłbym go na nikogo innego – mówił Guardiola o swoim żołnierzu. W tym postanowieniu trwali potem także Vilanova, Martino, Lucho oraz Valverde.
– Oczywiście, że chciałbym grać jak Xavi lub Iniesta, ale nie umiem. Byłbym też idiotą, gdybym za wszelką cenę próbował ich naśladować – mówił Mascher już później, gdy wkomponował się w system Barcelony jako stoper. Busquetsa z kolei nazywał „idealnym zawodnikiem” dla systemu Barcelony. – Patrzę na niego i uczę się – komplementował swojego młodszego kolegę. O Guardioli również wypowiadał się tylko pozytywnie, z dużym szacunkiem do jego wiedzy. Na pewno znacie to powiedzenie: „lepiej mądrze stać niż głupio biegać”. To truizm, ale sam Argentyńczyk przyznawał, że właśnie ten aspekt okazał się kluczowy w jego metamorfozie. – To zupełnie inny sposób rozumowania futbolu. On zawsze zaskoczy cię zwróceniem uwagi na jakiś detal. Teraz biegam znacznie mniej [niż w Anglii], ale jestem częściej pod grą. Ustawianie się jest w tym wszystkim kluczowe – opisywał.
Z roku na rok, z zawodnika, który miał nie pasować, stał się graczem nie do zastąpienia. Pieprzonym szefem, jak często o nim mówili koledzy z drużyny, dziennikarze oraz kibice. „Szefuńcio” – tak brzmi jego boiskowy pseudonim, który otrzymał jeszcze za czasów gry w River Plate. Ksywkę zdrabniano, bo tę właściwą „El Jefe” nosił wcześniej Leonardo Astrada, legenda Millonarios.
Argentyńczyk cechy przywódcze wykazywał niemal od zawsze, a i w Barcelonie jego pseudonim przyjął się znakomicie. Podobno nie tylko dowodził zespołem na boisku, ale także dzielił się swoimi spostrzeżeniami z kolegami w szatni, starając się jeszcze ulepszyć ich grę. – Który z obecnych graczy Barcelony zostanie w przyszłości trenerem? Mascherano. On ma rewelacyjne spojrzenie na piłkę. Zawsze gdy z nim rozmawiam słyszę coś nowego. Zwraca uwagę na aspekty, jakich ty nie widzisz, świetnie rozumie grę – komplementował go niegdyś Dani Alves.
Wraz z upływem lat ten temat powracał do niego coraz częściej, ale to naturalne. Jefecito ma już przecież 34 wiosny na karku, a w tym wieku wypadałoby już posiadać także jakiś plan na życie po życiu. – Boję się, iż nie spełnię wymagań, ale chciałbym spróbować. Co może być lepszego niż kolejne 20-30 lat w tym zawodzie? – pytał retorycznie w wywiadzie z La Nación. – Myślę, że odnajdzie się w tej roli, zachęcałbym go do tego. Kiedy podczas meczu przebywa na ławce, potrafi zwrócić uwagę na wiele ważnych rzeczy, a dodatkowo pomaga mi też w szatni – mówił o Argentyńczyku Ernesto Valverde przed rewanżowym meczem z Espanyolem w Copa del Rey.
Zanim jeszcze Mascherano naprawdę zostanie szefem spędzi trochę czasu w Chinach na zasłużonej piłkarskiej emeryturze. Sam podjął decyzję o odejściu, nikt go z klubu nie wypychał. – Wszyscy pragniemy, aby został z nami, lecz mamy ludzkie podejście i na pewno wysłuchamy jego stanowiska – deklarował Josep Maria Bartomeu i jak zapowiadał, tak uczynił. Javier widział, iż nie może już dać zespołowi tyle, ile by chciał, choć jednocześnie nadal miał wiele sił, by rzadziej siedzieć na ławce. Dlatego przejście do słabszej ligi spełni jego oczekiwania. Mniejsza intensywność ligi chińskiej sprawi, że będzie mógł grać znacznie częściej niż w Barcelonie.
Klub zaoferował Mascherano pozycje trenera w La Masii po zakończeniu kariery. pic.twitter.com/DFkXndSaQN
— ■neurophate (@neurophate_) 24 stycznia 2018
To jest taki przypadek, kiedy naprawdę nie liczy się ile Duma Katalonii zarobi na tym transferze. Mógłby odejść nawet za paczkę ryżu, a i tak nikt nie miałby do niego pretensji. Przez ostatnie 7,5 roku Mascherano zrobił dla niej tak dużo, że nie sposób tego zmierzyć pieniędzmi. – Kończy się pewien etap, ale nie mówię tego ze smutkiem, wręcz przeciwnie. W Barcelonie spędziłem najlepsze lata mojej kariery, o których nigdy nie zapomnę. Trzeba jednak wiedzieć kiedy zejść ze sceny – opisywał w rozmowie z dziennikarzem gazety AS.
Blaugrana pożegnała Argentyńczyka tak jak na legendę – a zasłużył na to określenie – przystało. Przed rewanżowym meczem z Espanyolem koledzy z drużyny zrobili mu szpaler, a na boisko wyszedł w towarzystwie dzieci w koszulkach z numerem „14”. Javier pożegnał się z innymi piłkarzami Dumy Katalonii, którzy potem pojawili się na murawie w koszulkach z napisem „Gracias Masche”. Trybuny Camp Nou zgotowały mu z kolei owacje na stojąco, bo już nigdy nie zapomną jak wiele dla nich zrobił.