Żadną wielką tajemnicą wszechświata nie jest, że mecz z Yeovil Town był dla Manchesteru United raczej koniecznością niż spotkaniem, na które wyczekuje się z niecierpliwością. Wobec kalendarza – między innymi meczów z Tottenhamem i Chelsea, a także pierwszego starcia 1/8 finału Ligi Mistrzów – dodatkowe 90 minut to nic przyjemnego. Gra toczyła się więc oczywiście o to, by uniknąć kolejnej – po Bristol City – pucharowej wpadki. Ale i o to, by awans zapewnić sobie możliwie szybko. Udało się w sześćdziesiąt minut.
To właśnie po godzinie padł bowiem gol, który ostatecznie zamknął temat jakiejkolwiek niespodzianki, czy wręcz sensacji. Bramka na 2:0 Andera Herrery, który w ten sposób uczcił 150. występ w barwach Czerwonych Diabłów. Od tamtego momentu poza łatwym dla Romero strzałem z dystansu Lewisa Winga trudno było uświadczyć jakichkolwiek prób gospodarzy, by jeszcze napsuć krwi rywalowi z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Wcześniej parokrotnie udawało się im jednak podnieść ciśnienie Jose Mourinho. Nawet nie tyle klarownymi szansami, co determinacją w odbiorze, zaangażowaniem, gdy trzeba było walczyć o stykową piłkę. Piłkarzom United zdarzało się „miękko” podchodzić do tego typu sytuacji, za co obchodzący dziś urodziny „The Special One” miał do nich duże pretensje. Jeśli zaś chodzi o same szanse na zdobycie gola – Sergio Romero udało się Yeovil sprawdzić trzykrotnie jeszcze w pierwszym kwadransie, ale Argentyńczyk ani po strzale Greena, ani Jonesa czy Sowumniego nie dał ciała.
Ciała dał za to Tom Jones, gdy juz wydawało się, że na przerwę Yeovil zejdzie z czystym kontem. Zamiast wyjaśnić, ociągał się z wybiciem piłki po zagraniu debiutującego dziś Alexisa Sancheza i pozwolił Marcusowi Rashfordowi pokonać dobrze spisującego się w całym meczu Artura Krysiaka. Choćby w sytuacji, kiedy raz jeszcze stanął oko w oko z Rashfordem i ośmiornicą typową dla innego Artura – Boruca – zatrzymał zawodnika United.
Nie można Krysiaka także winić za utratę gola numer dwa, tego autorstwa Herrery. Hiszpan wykończył akcję, którą zapoczątkowała wygrana w środku pola przez Juana Matę walka o piłkę precyzyjnym, płaskim uderzeniem po długim słupku. Później zanosiło się już tylko na podwyższenie prowadzenia niż na jego zniwelowanie.
Bramki numer trzy i cztery, które ostatecznie padły, były w dużej mierze konsekwencją rezygnacji, jaka musiała w końcu dopaść zawodników Yeovil. Gol na 3:0 był popisem Jessego Lingarda. Anglik wykorzystał fakt, że nikt szczególnie nie kwapił się, by przerwać jego rajd z piłką, więc ten związał pięciu zawodników rywala i oddał kąśliwy, płaski strzał. Trafienie na 4:0? Kontra bliźniaczo podobna do tej przy bramce Herrery, zakończona zagraniem Rojo do Lukaku i potężnym uderzeniem Belga. Obie sytuacje – zdecydowanie nie do obrony dla Polaka.
Czerwone Diabły mogą więc wracać do Manchesteru całkiem usatysfakcjonowane. Po pierwsze – wygrały 4:0. Po drugie – udało się to osiągnąć naprawdę niskim nakładem sił, bo ani przez moment nie można było odnieść wrażenia, że ekipa Mourinho wrzuciła najwyższy bieg.