Od siedmiu lat nie było w Juventusie sytuacji, by konkurent Buffona wyprzedził go pod względem liczby występów w lidze. Dziś dokonał tego Wojciech Szczęsny, który wybiegł w podstawowym składzie Starej Damy po raz jedenasty. Wykorzystał oczywiście kontuzję Gigiego, ale trzeba przyznać, że na regularne występy zasłużył sobie jak mało kto. Pokonanie Polaka to jedno z najtrudniejszych zadań w lidze. W ośmiu ostatnich meczach, licząc wszystkie rozgrywki, wpuścił tylko jednego gola. Dziś również nie było na niego mocnych, ale też zadania nie miał wybitnie wymagającego, i to mówiąc naprawdę delikatnie. Genoa nie oddała bowiem ani jednego celnego strzału na jego bramkę.
Bianconeri w typowy dla siebie sposób podkręcili tempo na samym początku, szybko strzelili gola, a potem świadomie wyhamowali. Ich występ przypominał typowy, nudny i przewidywalny dzień w biurze. Gospodarze rzucili się na rywali, grali szybko i intensywnie, stwarzając przy tym dwie naprawdę dobre sytuacje na samym początku spotkania. Najpierw Pjanić mierzonym strzałem z rzutu wolnego postraszył Perina, ale ten popisał się świetnym refleksem. Po chwili ekipa Massimiliano Allegriego dopięła swego. Mandżukić obsłużył dokładnym podaniem Douglasa Costę, który nie miał żadnych problemów, by pokonać bramkarza. Juve z łatwością rozpracowało swojego rywala, a potem postanowiło wykończyć go solidnością i wyrachowaniem.
W skrócie – dochodziło na szesnasty metr, a potem decydowało się wycofać piłkę do linii środkowej. Genoa nie potrafiła za wiele powiedzieć. Jasne, w pierwszej połowie miała momenty, kiedy kilkukrotnie odbierała piłkę w środkowej strefie i dłużej ją przytrzymywała, jednak konkretów i wymiernych korzyści nie było z tego żadnych. Nerwowo pod bramką Szczęsnego zrobiło się tak naprawdę tylko raz – w 80. minucie. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego w polu karnym Juve doszło do sporego zamieszania, wydawało się, że będzie groźnie, ale nie skończyło się nawet próbą uderzenia. Sytuację wyjaśnił Chiellini. Przyjezdni pokazali, że przyciskając rywala, da się wprowadzić w jego szeregi odrobinę zamieszania. Szkoda tylko, że zorientowali się tak późno. Wcześniej nie wierzyli, że mogą coś zdziałać, a wiadomo – jak ma się kompleksy, to się po prostu przegra.
Wracając jeszcze do Juventusu – naprawdę nie przesadzamy, pisząc, że od 16. minuty – kiedy zdobył bramkę – nie stworzył już większego zagrożenia. W drugiej połowie mieliśmy niby sytuację, kiedy piłkę po dograniu Costy wzdłuż bramki zagrał Lichtsteiner, ale nic z tego nie wynikło. Z dystansu próbował jeszcze Khedira, walczył i szaprał Higuain, i na tym musimy skończyć. Co do Argentyńczyka – nie sposób odmówić mu ambicji, walki, determinacji i zaangażowania, ale znów okazał się potwornie nieskuteczny. Licznik bije. Ostatnią bramkę w lidze zdobył dokładnie 1 grudnia.
Juventus w typowy dla siebie sposób zgarnął trzy punkty i zbliżył się na jedno oczko do Napoli. Walka o prymat na Półwyspie Apenińskim zaczyna nabierać kolorów. Nie wiemy czy drużyna Milika i Zielińskiego uytrzyma tempo do końca rozgrywek. Wiemy natomiast, że dzięki jej postawie w lidze, z reguły zdominowanej przez Starą Damę, jeszcze długo nie zabraknie nam emocji.
Juventus – Genoa 1:0
16′ Douglas Costa