28 lat to przeważnie taki wiek w życiu piłkarza, kiedy ten jest w okolicach swojego najlepszego czasu kariery – już wie, na co stać jego organizm, zebrał odpowiednie doświadczenie boiskowe, a jeszcze ma parę sezonów, by tę wiedzę maksymalnie wykorzystać. Jeśli wspinał się na futbolowy szczyt, to właśnie wtedy ta wspinaczka ma ogromną szansę przyspieszyć i nabrać niespotykanego wcześniej rozmachu. Innymi słowy, jeśli wszystko szło dobrze, 28 lat to nie czas na transfer do Evertonu.
Jednak właśnie tam powędował Theo Walcott. Zespół z Liverpoolu znów ściąga duże nazwisko angielskiej piłki, ale jeśli transfer Rooneya był naturalny – bo Wazza przedzierał się na salony właśnie stamtąd i po prostu wrócił, gdy jego garnitur wyszedł z mody – to Walcott pewnie nie spodziewał się parę lat wcześniej, że znajdzie na Goodison Park nowy dom już teraz. Dla niego to oczywisty i stromy zjazd, skoro na pół roku przed mundialem, szans dostania biletu do Rosji musi szukać właśnie tutaj. W Londynie uwagi Southgate’a mógłby nie zwrócić. W Premier League w bieżącym sezonie nie wyszedł ani razu w pierwszym składzie, zaledwie sześciokrotnie dostał mniejsze lub nieco większe ogony. Jeśli grał, to w Lidze Europy – razem z piłkarzami o wysokich numerach i małym doświadczeniu – albo w krajowych pucharach, choć tu z zastrzeżeniem, że gdy przyszedł poważny rywal, czytaj Chelsea, miejsca znów dla niego brakowało.
A to w założeniu nie tak miało być, zakładano, że jeśli Walcott kiedykolwiek opuści Arsenal, to po to, by pójść wyżej, zwiedzać topowe zespoły innych lig, walczyć o panowanie w europejskiej elicie we wtorki i środy. Oczywiście Anglik nie jest rozczarowaniem kompletnym, bo ma ponad setkę goli na liczniku w barwach Kanonierów i tego nikt mu nie zapomni, nie wymaże z kronik, natomiast liczono na jeszcze więcej.
Futbol jest dziś finansowo zdemoralizowany, natomiast 12 lat temu, gdy Arsenal postanowił wyjąć Walcotta z Southampton za około 10 milionów funtów, wydatek też robił wrażenie. Na temat Walcotta wypowiadał się kto tylko mógł.
Rupert Lowe, ówczesny prezes Southampton: – Jesteśmy rozczarowani. Celem prowadzenia najlepszej akademii w kraju nie jest sprzedawanie wychowanków do większych klubów. Zrobiliśmy wszystko, by zatrzymać Theo w klubie, ale jego rodzina i doradcy byli zdeterminowani, by opuścić Southampton i przejść do Arsenalu. Wiem, że każdy fan Świętych jest smutny.
Harry Redknapp, ówczesny menedżer Southampton: – Dzieciak może biegać przez kałuże i pozostać przy tym suchy. Jest błyskawicą, dryfuje nad ziemią i ma fantastyczny talent. Gdziekolwiek pójdzie w przyszłości, czeka go wielkość.
Simon Clifford, jeden z ówczesnych trenerów Świętych: – To duże wyzwanie, bo Henry jest prawdopodobnie w trójce najlepszych piłkarzy świata, ale Theo może wejść na ten sam poziom.
Tord Grip, asystent Svena Gorana-Erikssona, wówczas selekcjonera reprezentacji Anglii: – Technicznie jest świetny i przy tym niezwykle szybki. Ma wszelkie zdolności, by zostawiać przeciwników w pokonanym polu.
Andy Colling, nauczyciel WF-u Walcotta: – Przez 19 lat mojej pracy nauczyciela, nie widziałem chłopaka tak utalentowanego, jak on. Był bardzo pewny siebie, ale przy tym w żadnym stopniu arogancki. Uciekał od uwagi, gdy grał w kadrze U17, a my chcieliśmy go chwalić. Widziałem, że był zawstydzony.
Ciężar oczekiwań spoczął na Angliku więc dość spory, ale Walcott radził sobie z nim całkiem przyzwoicie. Już w pierwszym sezonie w barwach Kanonierów dostał od Wengera ponad 1000 minut we wszystkich rozgrywkach, natomiast swoją pierwszą bramkę strzelił w finale Pucharu Ligi przeciwko Chelsea. Co prawda Arsenal wtedy przegrał, ale świat po raz kolejny usłyszał o młodym i zdolnym dzieciaku Wengera.
A pamiętajcie – Walcott miał już za sobą mundial w Niemczech, gdzie co prawda nie zagrał ani minuty, ale pojechał jednak w roli członka zespołu. Debiutował w maju 2006 roku w towarzyskim meczu z Węgrami, stał się wówczas najmłodszym reprezentantem w historii, mając ledwie 17 lat i 75 dni. BBC wybrało go Młodą Sportową Osobowością Roku. No, dużo tego jak na nastolatka.
I teraz: jesteśmy ponad dekadę po tych wydarzeniach i już wiemy, że Walcott świata futbolu nie zmienił w tak znaczny sposób, jaki mu wróżono. Z Arsenalem wygrywał trzy razy FA Cup, dwukrotnie też Tarczę Wspólnoty. Z reprezentacją nie osiągnął nic specjalnego. Ktoś powie, że trafił do dwóch trudnych środowisk, trochę skazanych na wieczne oglądanie pleców sensowniejszych rywali. Jednak Walcott indywidualnie też nie odleciał wysoko, można rzec, że ledwo oderwał się od ziemi. Raz BBC przypisało mu gola miesiąca i… to tyle. Anglik nigdy nie został nawet piłkarzem miesiąca Premier League! Może to pierdoła, ale jednak symptomatyczna, że przez tyle lat grania Walcott nie miał naprawdę kozackiego czasu, by wygrać statuetkę, którą gdzieś na półce ma choćby Anton Ferdinand.
Przyczyn takiego stanu rzeczy można szukać w wielu miejscach, choćby standardowej półki z podpisem kontuzje nie należy omijać. Walcott stracił na nie w Arsenalu 117 meczów, czyli jeśli zebrać to do kupy, mniej więcej trzy całe sezony ligowe. Oczywiście, nie szło to w karierze piłkarza ciągiem, ale jeśli łapiesz jeden uraz na pięć meczów tu, drugi na siedem tam, trudno złapać odpowiedni rytm. Poza tym, Walcott zerwał więzadła krzyżowe na początku 2014 roku, a wtedy akurat był w wybornej formie. Poprzedni sezon skończył z pierwszym (i jedynym) double-double w golach i asystach dla Arsenalu, w kolejnym nie chciał i nie zanosiło się na to, by miał zwolnić tempa. Niestety, najpierw jeden, mniej poważny uraz, potem drugi – wspomniane więzadła – i Walcott pauzował od stycznia do października. Opuścił więc mundial, drugi z kolei, do RPA nie pojechał ze względów sportowych. Symptomatyczne, że załapał się do kadry, tylko gdy był młodym-zdolnym w 2006 roku, prawda?
Drugi powód dla łatki rozczarowania to taki, że Walcott nigdy do końca nie znalazł swojej pozycji. Zaczynał na skrzydle, ale zawsze miał wielką ochotę biegać na szpicy – nie ma przypadku w tym, że przejął numer Henry’ego i grał z czternastką. Nie był jednak typem snajpera, owszem, ma te wspomniane ponad 100 bramek w Arsenalu, ale w lidze jest ich 65, na boiskach Premier League tylko dwukrotnie przekraczał dwucyfrowy rezultat bramek w jednym sezonie. Asysty? Ta sama historia – tylko dwa razy więcej niż 10 w jednej kampanii. Wniosek: Walcott zawsze miał gaz, łatwość w mijaniu defensywy, ale chyba nie miał też na tyle jakości, by być cholernie efektywnym i kręcić co sezon bardzo dobre liczby.
Może więc ulegliśmy poczuciu, że Walcott miał zrobić wielką karierę, a on tak naprawdę miał papiery na bardzo dobrego piłkarza i nim się pewnie stał, ale aurę mityczności kibice dopisali sobie sami? Wiadomo, jak jest w Anglii – oni na każdy turniej jadą po złoto, każdy chłopak, który błyśnie w młody wieku, to pewna Złota Piłka. Być może Walcott to kolejny przykład tego angielskiego hajpu. Choć na to pytanie odpowiedź zna już tylko sam piłkarz – dałem z siebie ile mogłem, czy gdzieś po drodze pogubiłem się w drodze na szczyt?