Do mundialu zostało jeszcze sporo czasu, ale już dziś każda pozytywna informacja o reprezentantach grających w zagranicznych klubach, jest na wagę złota. Wczoraj taka wiadomość dotarła do nas z Anglii, gdzie Grzesiek Krychowiak zagrał w końcu w wygranym meczu ligowym, dziś pozytywne wieści otrzymujemy zza naszej zachodniej granicy. Łukasz Piszczek wrócił do grania i zrobił to w całkiem niezłym stylu.
Jeśli bowiem nie mielibyśmy wiedzy o urazie Łukasza, na podstawie meczu z Wolfsburgiem trudno byłoby stwierdzić, że Polak nie uganiał się za piłką od końcówki września. Boczny obrońca po prostu grał na porządnym poziomie i nie odstawał w żaden sposób od kolegów, którzy nie przechodzili w ostatnich miesiącach intensywnej rehabilitacji. W defensywie było w porządku, ale Piszczek nie odpuścił sobie też ofensywy i chętnie podłączał się do przodu, dużo częściej niż Toljan z drugiej strony. Po jednej akcji Łukasza powinien paść gol, ale Jarmołenko dość nieudolnie dostawił nogę do wstrzelenia Polaka i piszczelem paskudnie chybił. Co ważne, wracając jeszcze do Piszczka, również kondycyjnie Łukasz spisał się bez zarzutu. To on w ostatnich sekundach wrzucał piłkę w pole karne i choć samo dośrodkowanie z lewej nogi było nieudane, to fakt, że Polak znalazł się w tym miejscu i czasie, świadczy o dobrym przygotowaniu fizycznym. Cieszy to wszystko, bo jeśli obrońca po tak długiej przerwie wchodzi do składu i jest pozytywnym ogniwem BVB, z każdym kolejnym spotkaniem powinno być tylko lepiej. W sumie… Nawet nie mamy większych wątpliwości, że będzie.
Szkoda natomiast, że powrót Piszczka nie został okraszony zwycięstwem Borussii. Gospodarze sami są sobie winni, szczególnie wspomniany już Jarmołenko powinien mieć problem z zaśnięciem, o ile tylko trafi do łóżka, gdyż z celownikiem Ukrainiec ma spore problemy. Mówiliśmy już o pudle przy podaniu Piszczka, lecz o ile tam można dla Jarmołenki szukać usprawiedliwienia – Polak zagrywał mocno, Ukrainiec miał mało czasu na reakcję – to sytuacji z 48. minuty po prostu nie rozumiemy. Facet dostał idealne podanie, widział przed sobą tylko Casteelsa i miał masę czasu na decyzję. Mógł zrobić wszystko – walnąć po długim, po krótkim, górą, dołem. Wybrał najgorzej, jak się da – w ogóle nie trafił w bramkę…
Gdy trzeba rozpocząć akcję, nadać jej tempo, wtedy Ukrainiec jest świetny. Ale jak trzeba ją skończyć… Oj, tutaj bywa już dużo gorzej.
Jednak nie znęcajmy się tylko nad nim, przecież nie sam Jarmołenko zremisował Borussii ten mecz. Isak w dobrej sytuacji pocałował jedynie aluminium, to samo uczynił Sancho, kiedy mając właściwie pustą bramkę, trafił tylko w słupek. Dortmund nie potrafił więc strzelić gola, nawet gdy Casteels opuszczał posterunek, bo poza okazją Sancho była ta, kiedy Belg wybiegł za piłką w okolice środka boiska i w wiadomości zwrotnej dostał loba, niestety dla gospodarzy niecelnego. Wolsfburg? Bronił się, co zrozumiałe, ale też miał swoje okazje – strzał Williama genialnie sparowany przez Burkiego, czy okazje Didaviego i Origiego z pierwszej połowy. Tutaj, podobnie jak w przypadku Dortmundu, nie chciało wpaść.
Pewnie nic by się nie stało dla futbolowej sprawiedliwości, gdyby Borussia ostatecznie wygrała ten mecz, ale remis też nie wydaje się specjalnie krzywdzący. Zresztą, to tylko jedna gra, a kibice BVB mogą z optymizmem patrzeć w przyszłość. Mają Piszczka, z nim przecież nie przegrywają!
Borussia Dortmund – Wolfsburg 0:0