Śpicie? Nie, to nie Łączy Nas Piłka, tylko nadal Weszło, lecz wolimy się upewnić, bo pewnie spora część z was oglądała mecz Barcelony z Levante. Powiedzmy sobie szczerze – choć Blaugrana wygrała 3:0, to nie była definicja „partidazo”, ponieważ ani gospodarze nie narzucili morderczego tempa, ani goście nie postarali się, by przeciwnikom jakoś bardziej zagrozić.
No chyba, że weźmiemy pod uwagę Jeffersona Lermę, który zwłaszcza w pierwszej połowie rzadziej kopał piłkę, niż walczył. I niestety, tym razem nie mamy na myśli boiskowej pracowitości zawodnika, lecz głównie jego faule, które najlepiej obrazowały bezradność Las Granotas w tym spotkaniu. Tak naprawdę Kolumbijczyk powinien wylecieć z boiska już na samym początku meczu, kiedy ostro zaatakował Messiego, ale arbiter dał mu tylko żółtą kartkę, ewidentnie nie chcąc psuć widowiska/podejmując złą decyzję w ocenie tej sytuacji. Niepotrzebne skreślić. Później zresztą – na przykład za faul na Paulinho – mógł obejrzeć drugi żółty kartonik, lecz sędzia nadal go oszczędzał.
Nawet mimo próby bronienia w dość ostrym stylu, Barcelona całkiem nieźle poradziła sobie z forsowaniem walenckiego muru. Jak zwykle dobrze współpracowali Alba oraz Messi, czego efektem był pierwszy gol – lewy obrońca dynamicznie wbiegł w pole karne, tam główką odegrał piłkę do wbiegającego w drugie tempo Argentyńczyka, a ten pokonał Olazabala.
Messi potrzebował 27 meczów mniej (400) niż Gerd Muller (427), aby strzelić 365 ligowych goli.#LaZabawa https://t.co/pYHu0wXoZ0
— Mariusz Bielski (@B_Maniek) 7 stycznia 2018
Kto by pomyślał, że to właśnie Hiszpan okaże się najlepszym następcą Neymara? Oczywiście nie strzela goli tak samo często jak Brazylijczyk, ale asystuje regularnie. Tylko przy bramkach Messiego zaliczył w tym sezonie aż 5 kluczowych dograń.
W 38. minucie drugie trafienie w tym spotkaniu dołożył Luis Suarez, który de facto mógł z Levante ustrzelić hat-tricka, ale im łatwiejszą sytuację miał, tym bardziej ją psuł. Gola strzelił po dośrodkowaniu Sergiego Roberto, kiedy to kompletnie niekryty wpadł w pole karne i z powietrza posłał futbolówkę pod poprzeczkę.
Druga połowa to już powolne klepanie w wykonaniu podopiecznych Ernesto Valverde – można nawet powiedzieć, że aktywny odpoczynek. Co prawda Duma Katalonii parę razy wrzuciła wyższy bieg, lecz robiła to tylko w chwili, gdy Las Granotas sami z siebie popełniali błędy w ustawieniu. Dzięki temu jeszcze w 93. minucie bramkę zdobył Paulinho po rajdzie Messiego. Levante tylko raz zmusiło ter Stegena do wykazania się, ale Niemiec zachował wysoką czujność, broniąc w sytuacji sam na sam w stylu Artura Boruca – interweniując „pajacykiem”. Blaugranie trzeba jednak wybaczyć, iż włącza „tryb stamina”, kiedy tylko może, bo jeśli pokona Celtę w Copa del Rey, przez kilka najbliższych tygodni będzie grała praktycznie co 3 dni.
Więcej oczekiwaliśmy tylko od Ousmane Dembele, który zaczął mecz wyjściowym składzie po raz pierwszy odkąd wrócił do zdrowia. Niechlujny, niedokładny, niezbyt ruchliwy, może nieco zdekoncentrowany… Zagubiony? – Wraca po poważnej kontuzji, ale czuje się nieźle, chce grać. Nie oszukujmy się jednak, mecze mają inną intensywność niż treningi – bronił go Ernesto Valverde na zapas już na przedmeczowej konferencji prasowej. Jak się okazało całkiem słusznie.
Jeśli mamy zapamiętać to spotkanie, w zasadzie tylko jeden powód przychodzi nam na myśl. Prawdopodobnie bowiem obejrzeliśmy właśnie ostatni mecz Javiera Mascherano w barwach Barcelony, który ma przenieść się do Chin zaraz po tym, jak do końca wyleczy się Samuel Umtiti. A że Francuz już trenuje (wrzucił filmik z zajęć na Twittera), to odejścia El Jefecito możemy spodziewać się lada chwila.