Minęło 90 minut na stadionie Etihad, a można odnieść wrażenie, że zamiast jednego meczu obejrzeliśmy dwa. Manchester City w drugiej połowie szybko, konsekwentnie i bez litości pokazał swoją wyższość nad Burnley, na wstępie pakując dwie bramki, potem dokładając kolejne dwie. I to nikogo zaskoczyć nie mogło. Ale była też pierwsza część, przypominająca typowy FM-owy koszmar – jedna drużyna gniotła przeciwników jak ciasto na pierogi, druga jedynie się broniła, ale po koszmarnym błędzie stopera rywali prowadziła 1:0.
John Stones, bo o nim mowa, w 25. minucie pomylił się naprawdę fatalnie – chciał wybić zagrywaną prosto na niego piłkę, ale zamiast tego z całą siłą zamachnął się w powietrze. Futbolówka prześlizgnęła mu się po nodze, dopadł do niej Ashley Barnes, huknął jak z armaty i dał Burnley prowadzenie.
W zeszłym sezonie napisalibyśmy – typowy Stones. W tym – dziwimy się, bo Anglik był jednym z tych graczy, którzy pod batutą Guardioli na przestrzeni kilku miesięcy poczynili największy progres. Tymczasem stare demony dały o sobie znać, a stoper wyszedł na sabotażystę. John dopiero co wrócił po dłuższej kontuzji i brakuje mu rytmu. Można zatem zrozumieć skąd wynikał ten błąd, ale usprawiedliwienia nie ma żadnego. Tym bardziej, że w tym meczu Manchester City miał potężny problem ze skutecznością i w przerwie mogło się wydawać, że ta wtopa może mieć wpływ na końcowy wynik.
Trzeba bowiem pochwalić Burnley za to, jak zorganizowało się w obronie w pierwszej połowie. Ta drużyna to żywy dowód na to, iż defensywna gra również może się podobać. Sean Dyche ewidentnie odrobił pracę domową, bo kazał swoim zawodnikom zagrać tak, jak niedawno Crystal Palace w meczu ligowym z The Citizens – blisko siebie, głęboko, z ciągłą asekuracją oraz niskim pressingiem. Gdyby do tego zestawu dodali większą koncentrację, mieliby ogromną szansę na pokonanie Manchesteru City, co w tym sezonie nie udało się jeszcze nikomu. Skończyło się natomiast klasycznie, czyli wygraną Obywateli.
Bo po przerwie zaczął się już zupełnie inny mecz. W 56. minucie The Clarets przysnęli po raz pierwszy. Graham Scott podyktował rzut wolny dla City, ale nie pokazał, że grę należy wznowić na gwizdek. Gdy całe Burnley przygotowywało się do obrony wrzutki, Aguero dostał prostopadłe podanie w pole karne od Gundogana i bez problemu pokonał Nicka Pope’a.
Około 120 sekund później było już 2:1. Kun zagrał do Ilkaya „na ściankę”, a ten sprytnie wypuścił go piętą do sytuacji sam na sam. Argentyńczyk z łatwością ograł bramkarza i ponownie wpisał się na listę strzelców. Wynik spotkania na 3:1 podwyższył natomiast Leroy Sane, który zdążył wyregulować swój celownik dopiero w 71. minucie. Wcześniej podejmował wiele prób, lecz jego strzały lądowały albo na aucie, albo gdzieś w okolicach orbity Saturna. Wynik ustalił z kolei Bernardo Silva, pakując piłkę do pustej bramki, po desperackiej próbie interwencji Pope’a po prawej stronie pola karnego, gdzie bezczelnie łatwo ograł go właśnie Sane.
Bo miał za mało miejsca tym razem. Jak sobie tak biega i myśli o dośrodkowaniu, dryblingu, to na pewno coś zdupcy. Jak tylko ma mniej miejsca i musi bazować na instynkcie, to coś mu wychodzi.
— Jacek Staszak (@jaceksta) 6 stycznia 2018
Patrząc globalnie, wynik tego meczu niewiele zmienia jeśli chodzi o przebieg tego sezonu. Dla Guardioli jest jednak ważny choćby z tego powodu, iż w jednym kawałku przetrwał go Sergio Aguero. Hiszpański szkoleniowiec przeżył jednak chwilę grozy w pierwszej połowie, bo po jednym ze stać napastnik przez chwilę leżał na murawie – kolejna kontuzja po urazie Gabriela Jesusa mogłaby poważnie nadszarpnąć możliwości ofensywne Citizens. Kun to ostatni napastnik w kadrze, mecze co trzy dni… Na szczęście dla błękitnej części Manchesteru – ostatecznie Aguero się pozbierał, po przerwie wcisnął dwie i wszystko wróciło do normy.
Temat ten dominował na konferencji prasowej przed spotkaniem Manchesteru City z The Clarets. – Potrzebujemy jego goli, więc mamy nadzieję, iż uda nam się go utrzymać w dobrej formie do samego końca – deklarował hiszpański trener. – O naszej sile w tym sezonie stanowi również fakt, iż sporo strzelamy także dzięki skrzydłowym, pomocnikom, a nawet po stałych fragmentach – dodawał. To jednak oczywiste, iż ze zdrowym Aguero walka o miano drugich „The Invincibles” będzie znacznie łatwiejsza. A przecież wkrótce wraca również Liga Mistrzów…
*
Co w innych meczach FA Cup? Cóż, rano (13.45 w sobotę to jeszcze rano) Fleetwood zremisowało z Leicester City 0:0, za co bramkarz tej pierwszej drużyny ma dostać od sponsora klubu roczny zapas pizzy. Zakładaliśmy, że nie ma sensu zrywać się tak wcześnie na mecz o jasnym wyniku, więc niestety nie napiszemy o nim więcej. Hull City przeszło przez Blackburn, ale oczywiście bez Grosickiego, połapał za to wreszcie Boruc – jego Bournemouth zremisowało 2:2 z Wigan. Krychowiak zagrał 85 minut w meczu Exeter – WBA, jego drużyna wygrała 2:0. 90 minut w barwach Southamptonu zagrał za to Jan Bednarek, co prawda na prawej obronie, ale w jego wypadku liczy się każda sekunda na boisku. Święci wygrali z Fulham 1:0. Niestety z gry odpadł Ipswich z Bartkiem Białkowskim, przegrali 0:1 z Sheffield United. Drugą połowę w barwach QPR zagrał Paweł Wszołek, ale nie pomógł swojej drużynie, MK Dons zwyciężyli 1:0.
Obejrzeliśmy też mecz Norwich – Chelsea. Było 0:0. Piłkarze Norwich tylko dwa razy strzelili w aut z 12-13 metrów od bramki rywali. Na pewno mogło być gorzej.
Na pewno?
Manchester City – Burnley 4:1 (0:1)
Aguero 56′, 58′, Sane 71′, Silva 82′ – Barnes 25′