Bierność Chelsea w trakcie letniego okienka transferowego przez długi czas mogła niepokoić kibiców. Antonio Conte zdążył napisać SMS-a do Costy, że ma spadać na drzewo, tymczasem mijały godziny, tygodnie a o nowym snajperze nie było ani widu, ani słychu. W końcu londyńczycy ruszyli jednak z kopyta – zakontraktowali Moratę, potwierdzili kupno Bakayoko, który stał się drugim najdroższym transferem w historii klubu, skusili się również między innymi na Rudigera i Drinkwatera. Tym razem nie zamierzali długo trzymać w napięciu kibiców i pierwszy transfer zrealizowali bardzo szybko. Do drużyny dołączył Ross Barkley.
Transfer określany mianem niewiarygodnego, bo w dzisiejszym realiach angielskiej piłki, przy rosnących wymaganiach ekonomicznych i coraz bardziej szalonych sumach transferowych, dopięcie dealu za 15 milionów funtów może jawić się jako majstersztyk. Chelsea nie dość, że zapewniła sobie potencjalnego kozaka za naprawdę niewielką sumę, to jeszcze pozyskała Anglika, a akurat drużyna Antonio Conte nie może narzekać na nadmiar krajowych zawodników. Barkley będzie dopiero trzecim Anglikiem w kadrze, obok Cahila i Drinkwatera. Trener od dawna powtarzał, że krajowi zawodnicy są mu bardzo potrzebni, tym bardziej w obliczu wcześniejszych pożegnań Terry’ego, Lamparda i Cole’a. Dodatkowo Conte często korzystał w tym sezonie z formacji z trzema obrońcami i potrzebował klasowego gracza do środka pola.
Oczywiście, jest pewien haczyk. Były zawodnik Evertonu w połowie sierpnia doznał bardzo poważnej kontuzji, a do treningów wrócił dopiero niedawno. Jest to pewne ryzyko. Na początku trudno będzie mu pokazać pełnię swojego potencjału. Sam włoski szkoleniowiec prosi o cierpliwość, choć liczy również, że pomocnik szybko wróci do dawnej dyspozycji i powalczy o pierwszy skład. Nawet jeżeli mu się to nie uda, dla Chelsea nie będzie to koniec świata. Właśnie dlatego ten transfer wydaje się tak przemyślany. To ruch obarczony naprawdę minimalnym ryzykiem. Zapowiada się bardzo dobrze, Chelsea pozyskała kozaka za frytki, a nawet jeżeli ten nie wypali, to i tak znajdą się na niego kupcy. Potrafimy sobie wyobrazić sytuację, gdy po nieudanym epizodzie w Londynie zgłasza się po niego klub z dolnej połowy tabeli i mimo wszystko oferuje, powiedzmy, 20-25 baniek. Mając w pamięci to, jakim zainteresowaniem cieszył się Barkley i jaką przyszłość mu wróżono.
Jeżeli Ross chce coś znaczyć w Londynie, musi mierzyć w powrót do formy z poprzedniego sezonu. Przegapił wtedy zaledwie dwa mecze ligowe, popisał się też pięcioma golami i dziewięcioma asystami. Zdarzały mu się jednak słabsze mecze, zresztą nieumiejętność utrzymania dobrej formy przez kilka spotkań z rzędu to jeden z zarzutów, które padają w jego kierunku. Między innymi dlatego nie potrafi przekonać do siebie selekcjonera reprezentacji, w której ostatni raz wystąpił w maju 2016 roku. Powrót do kadry poprzez dobrą grę w Chelsea na pewno będzie jednym z jego celów.
Londyńczycy czynili zakusy w jego kierunku już w poprzednim okienku. Mówiło się o 35 milionach funtów, ale sam zawodnik wolał spokojnie wyleczyć kontuzje w Evertonie i dopiero później podjąć ostateczną decyzję. Wcześniej pojawiła się też kwestia Tottenhamu, który naprawdę długo go chciał, ale temat wysypał się przez zarobki – Barkley żądał zbyt wielkiej kasy.
Możemy być też pewni, że nie będzie to jedyny ruch The Blues – Conte wyraźnie zaznaczył, że w styczniu chce ściągnąć kilku piłkarzy. Ale już obok tego pierwszego trudno przejść obojętnie. Tym bardziej w tych nienormalnych czasach, gdzie wydane na transfery kwoty rzędu 20-30 milionów często przechodzą bez większego echa.