Futbol ma to do siebie, że na kartach swojej historii zawsze znajdzie miejsce dla opowieści absolutnie nieprawdopodobnych. Mistrzostwo Europy Greków, mistrzostwo Anglii Leicester, finał Ligi Mistrzów pomiędzy Monaco i Porto. O pojedynczych porażkach Goliatów z Dawidami nie wspominając. Kto wie jednak, czy najbardziej niezwykłą drogą, jaką przeszedł klub piłkarski, nie należy nazwać tej przebytej przez Northampton Town. Zespół, który wspiął się z czwartej do pierwszej ligi angielskiej, by za moment spaść z powrotem do czwartej. W dodatku zamykając się w ramach zaledwie jednej dekady.
***
To największy wzlot i upadek, jaki widział angielski futbol. „Osiągnięcie”, które prawdopodobnie nigdy nie zostanie powtórzone, nie w ramach jednej dekady.
Footballpink.net
***
Podobna droga zajęła Swansea City 17 lat (1970-1987), Carlisle 23 (1964-1987), Notts County 27, a Oxford United – aż 36 lat. Northampton zaś zaczęło swoją wędrówkę w górę z Fourth Division w 1960 roku, by dziewięć lat później znów wylądować na dnie, w ostatniej zawodowej lidze w Anglii. By kolejne trzy lata później być zmuszonym do ubiegania się o miejsce w Fourth Division. Od tamtej pory Northampton nigdy nie udało się wyściubić nosa poza trzeci poziom rozgrywkowy, lawirując między Third a Foutrh Division, a później – między League One a League Two.
Ta opowieść, do pewnego momentu bajkowa, wcale nie musiała mieć jednak aż tak dramatycznego zakończenia, gdyby nie historia pewnego poślizgu…
Nie, nie tego. Choć akurat kibice Liverpoolu wiedzą najlepiej, jak piekielnie kosztowna może się okazać strata równowagi w najważniejszym momencie meczu. Nemezis The Reds okazała się Chelsea, dla drużyny Northampton był nią inny zespół z Londynu, Fulham.
Na 40. mecz w sezonie, a 20. domowy, na County Ground zeszły się tłumy, jakich nigdy wcześniej nie widziano. Nie przy okazji meczów przeciwko potężnemu wtedy Evertonowi, Arsenalowi czy Manchesterowi United, ale właśnie przy okazji starcia z Fulham zanotowano rekord frekwencji, ponad 24,5 tysiąca kibiców. Sytuacja w tabeli była mocno niejasna (spadały dwa ostatnie zespoły):
Wygrane były jeszcze punktowane za dwa, dlatego ta nad Fulham dałaby praktycznie pewne utrzymanie beniaminkowi. Fakt, że na wyjeździe udało się tego rywala pokonać 4:1 bynajmniej nie sprawił, że atmosfera przed spotkaniem była jakkolwiek luźniejsza. Wspominał to później Tim Quelch w książce „Underdog!: Fifty Years of Trials and Triumphs with Football’s Also-Rans”:
„Kibice gospodarzy stawali się coraz bardziej niespokojni, ich rozmowy były rwane. Próby śmiechu wydawały się sztuczne, wymuszone. Palacze zaciągali się mocniej niż zwykle, inni żuli gumę bardziej gwałtownie niż normalnie. Niektórzy patrzyli nieobecnym wzrokiem w programy meczowe.”
Nerwy nie udzieliły się jednak piłkarzom, którzy od pierwszej minuty ruszyli na przeciwnika, chcąc wydrzeć mu punkty a wraz z nimi – nadzieję na utrzymanie. Dwa razy wychodzili na jednobramkowe prowadzenie, a kolejne gole zdawały się być tylko kwestią czasu. I wtedy wydarzyło się coś, co miało zdefiniować losy Szewców. We własnym polu karnym niefortunnie interweniował bramkarz Fulham John McClelland, wybijając piłkę za siebie zamiast przed siebie. Cały stadion widział, że jego desperacka interwencja nastąpiła chwilę później już za linią. Że futbolówka przekroczyła linię całym obwodem. Zamiast wskazania na środek boiska, międzynarodowy sędzia Jack Taylor nakazał grać dalej. On sam nie nadążył za szybkim kontratakiem Northampton, a na pomoc liniowego liczyć nie mógł. Jego asystent bowiem, pędząc w kierunku bramki Fulham, poślizgnął się i nie miał szans widzieć całej sytuacji.
Fulham poczuło krew i odwróciło losy meczu, wbijając trzy gwoździe do trumny Northampton. Po 2:4 spadek nie był przesądzony, ale dwie ostatnie kolejki tylko przypieczętowały los Szewców wskazany przez klub z Craven Cottage.
***
– To było smutne, że tak szybko po awansie spadamy, ale wiedzieliśmy, że to tylko kwestia czasu. Nie byliśmy w stanie utrzymać się na takim poziomie, nie bez kogoś, kto wszedłby do klubu z pieniędzmi pozwalającymi na ściągnięcie zawodników, którzy pomogliby nam zostać w najwyższej lidze. Największym rozczarowaniem jest jednak, że tak szybko wróciliśmy potem do Fourth Division. Jedynym pozytywnym aspektem dla mnie jest fakt, że mało jest w kraju stadionów, na których nie grałem. No i, oczywiście, zostałem pierwszym piłkarzem, który strzelał bramki na każdym z czterech ligowych poziomów.
Barry Lines w rozmowie z Bletchley Gazette
***
Po spadku wszystko działo się błyskawicznie. Mimo że klub nie stracił swoich najbardziej znaczących postaci, zawodnicy czuli zawód spowodowany spadkiem. Nie potrafili wykrzesać z siebie tego wszystkiego, co zaprowadziło ich na szczyt. Gdy wywalczyli promocję do First Division, nie przegrali 17 meczów z rzędu. Potrafili odwracać losy spotkań, wielokrotnie przechylali szalę na swoją stronę po 85. minucie. Błyskawicznie podnosili się po porażkach i ani razu nie pozwolili sobie na przegranie dwóch meczów z rzędu. Gdy wrócili do Second Division, te wszystkie atuty zatracili. Po kolejnym spadku odeszli następni zawodnicy, po ośmiu latach z pracą pożegnał się menedżer Dave Bowen. Upadek był tak gwałtowny, że w 1972 roku Northampton musiało ubiegać się o reelekcję do Football League, by nie wylądować poza zawodowym systemem ligowym.
Aż do dziś, w całej 119-letniej historii klubu, Szewcom udało się spędzić tylko cztery lata w dwóch najwyższych ligach.
***
Losy Northampton po spadku z First Division na profesjonalnej grafice z „When Saturday Comes” (wydanie nr 1 z marca 1986 roku)
***
By taki upadek stał się jednak możliwy, najpierw potrzebny był prawdziwie spektakularny wzlot. A tego nie byłoby bez prawdziwego menedżerskiego geniusza, który w bardzo skromnych warunkach, wspierany groszowymi kwotami przez lokalnych przedsiębiorców, zbudował zespół zdolny wywalczyć trzy awanse w pięć lat i w First Division bić się o utrzymanie do samego końca.
Dave’a Bowena nie wymienia się bynajmniej w jednym szeregu z najwybitniejszymi szkoleniowcami w historii angielskiego futbolu, choć doniosłość jego dokonań, szczególnie w odniesieniu do możliwości finansowych Northampton, była nieprawdopodobna. Autor bloga Woolwicharsenal pisze wręcz, że powinien dostać szansę poprowadzenia Arsenalu, w którym grał przecież przez niemal dekadę, w latach 1950-1959. Walijczyk – pierwszy i do tej pory jedyny kapitan reprezentacji podczas mistrzostw świata – potrafił nakłaniać coraz to lepszych piłkarzy do gry w klubie, który płacił za grę podobnie, jak za szycie butów płaciła lokalna fabryka.
Gdy nie dostawał takiego materiału, jaki sobie wymarzył, szył z tego, co ma. Jeśli zawodnicy odmawiali jego klubowi, szukał mniej oczywistych opcji lub adaptował dostępnych zawodników na nowe pozycje. Jak Mike’a Everitta, bocznego obrońcę, z którego zrobił prawego napastnika na mecz z Manchesterem City i który po niesamowitym rajdzie przez pół boiska zdobył jednego z dwóch goli w wygranym 2:0 spotkaniu.
Jednym z jego największych transferowych majstersztyków było sprowadzenie Bobby’ego Browna. Northampton grało wtedy już w Second Division, a Bowen szukał akurat skutecznego napastnika. Mało kto w takiej sytuacji sięgnąłby po niechcianego w grającym ligę niżej Watfordzie zawodnika, ale szkoleniowiec Szewców uznał, że to może być brakujący element jego układanki. Pamiętał, że Brown zagrał kilka meczów dla Fulham w First Division i uznał, że pod jego okiem będzie w stanie się rozwinąć znacznie bardziej niż na Vicarage Road.
W pierwszym sezonie dużo pracował z Brownem indywidualnie. W dwóch kolejnych – tym, w którym Northampton awansowało do najwyższej ligi, a także w jedynym po dziś dzień w First Division – właśnie Brown był najlepszym strzelcem drużyny.
W kwestii transferów, u Bowena obowiązywały ścisłe kryteria. Napastnik musiał być typowym lisem pola karnego, żyjącym z podań skrzydłowych. Ci zaś mieli obowiązek zasuwać od linii do linii, od obrony do ataku, zawsze biegając na pełnej szybkości. Wykonawców najważniejszych ról w ataku wybrał tak dobrze, że w drodze do First Division Northampton zaliczyło nawet jeden sezon z ponad setką strzelonych goli.
***
Tabela Third Division 1962/63, Northampton ze 109 bramkami strzelonymi zajęło oczywiście pierwsze miejsce
***
Jeśli zaś chodzi o obrońców – walijski trener upodobał sobie rzeźników. Jego sympatię byli w stanie zdobyć tylko ci absolutnie. Kiedy zobaczył, jak Theo Foley z Exeter wjeżdża saniami w jego skrzydłowego Mike’a Everitta, był… zachwycony. – Ten gość jest dla nas stworzony!
W kolejnym sezonie Foley był już kluczowym zawodnikiem Northampton.
Bowen czuł też bardzo dobrze moment graniczny. Ten, w którym zawodnik osiągał szczyt swoich możliwości. Kibice pukali się w głowę choćby wtedy, gdy sprzedawał Mike’a Deakina do Aldershot tuż po zdobyciu przez niego 31 goli w 44 meczach. On jednak wiedział lepiej. Przewidział, że kariera Deakina nie pójdzie już w górę, zastąpił go więc Cliffem Holtonem. Bez pudła – wychowanek Arsenalu zdobył 52 gole w 60 spotkaniach, by… także zostać sprzedanym. I tutaj też Bowen się nie pomylił. Holton nigdy później nie wykręcił już podobnych statystyk, a jego następca Frank Large w pierwszych 20 meczach w nowych barwach zapakował rywalom 18 sztuk, w tym dwa hat-tricki.
Jego ciągłe próby doskonalenia składu przetrwało tylko pięciu zawodników, którym udało się podnosić poziom wraz z każdym kolejnym awansem – Norman Coe, Mike Everitt, Derek Leck, Terry Branston oraz oczywiście wspomniany wcześniej Barry Lines, który został pierwszym piłkarzem w Anglii, który zdobywał gole na każdym z czterech poziomów rozgrywek.
Przy wzmocnieniach nie szedł jednak na kompromisy. Gdy Joe Broadfoot zaczął kręcić nosem i gdy doszło nawet do tego, że spóźnił się na mecz ligowy, nie miał problemu z jego odpaleniem. Mimo że wcześniej wiązał z pozyskaniem skrzydłowego Ipswich spore nadzieje.
***
– Kiedy awansowaliśmy z Fourth Division, ludzie mówili, że pewnie będziemy mieli problem w Third. Kiedy awansowaliśmy z Third, ludzie mówili, że pewnie będziemy mieli problem w Second… W piłce nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli masz wokół siebie odpowiednich ludzi.
Dave Bowen
***
***
Bowen potrafił też „wygrywać” swojej drużynie mecze sprytem. Gdy okazało się, że mecz z Sunderlandem będzie rozegrany na boisku skutym lodem, załatwił swoim piłkarzom buty do baseballu, w których było znacznie łatwiej złapać przyczepność. Szewcy wygrali tamto spotkanie aż 5:1.
To wszystko zebrane do kupy w First Division jednak nie wystarczyło. Northampton nie udało się oszukać przeznaczenia, które było im pisane już w momencie awansu. Przemysł obuwniczy w mieście słabł, znaczący inwestor nie pojawił się nawet w chwili promocji do najwyższej ligi, a dochód z biletów nie wystarczył, by wzmocnić się odpowiednio do walki z największymi angielskiego futbolu. Doceniając hart ducha, który piłkarze Szewców prezentowali przez 42 kolejki, nie sposób nie zauważyć, że zwyczajnie nie przystawali do wymagań najwyższej ligi. W efekcie stracili aż 92 gole. Aż siedmiu różnych zawodników potrafiło zaliczyć w meczach przeciwko Northampton hat-tricki, aż dziewięć zespołów kończyło spotkania z tym zespołem z przynajmniej czterema bramkami strzelonymi.
***
– Cudem roku 1966 nie było mistrzostwo świata Anglików. Cudem było to, że Northampton grało wtedy w First Division.
Joe Mercer, były menedżer m.in. Manchesteru City, prywatnie przyjaciel Dave’a Bowena
***
Szewcy osiągnęli w kilka lat tak wiele, że zwyczajnie nie byli w stanie udźwignąć więcej. A później w dodatku zastraszająco szybko dali się ciężarowi tych sukcesów przygnieść. Piłkarzom i kibicom, którzy szalone lata 60. przeżyli wraz z klubem pozostaje jednak świadomość, że tak stromej drogi w górę i w dół, w tak krótkim czasie, nie przebędzie po nich już raczej nikt.
SZYMON PODSTUFKA
Poprzednie odcinki „Angielskiej Roboty”:
1: Nie płacili za mistrzostwo. Płacili za marzenia. Niemożliwa wędrówka Rovers
2: Nierówna walka z wieżami. Kulisy polskiej sceny Fantasy Premier League
3: Heavymetalowe Terriery. Sztuka przetrwania według Davida Wagnera
4: O wielkości, która nie nadeszła. Utracona radość życia Frana Meridy