Puchar Ligi Angielskiej to nie są rozgrywki, w których piłkarze wyciskają z siebie siódme poty. Widać to było zarówno po zaangażowaniu piłkarzy, a także składach obu drużyn. Choć warto zaznaczyć, że głównie odpuścił Arsene Wenger. Szansę dostali więc zmiennicy i odbiło się to na poziomie. Jeżeli mielibyśmy porównać ten mecz do jakiegoś dania, byłaby to mizeria… przesolona mizeria. Arsenal ostatecznie pokonał West Ham i awansował do półfinału, ale dokonał tego w stylu tak nieprzekonującym, jak nieprzekonujące są coroczne zapowiedzi o włączeniu się “Kanonierów” do walki o mistrzostwo Anglii.
Nie wierzycie, że było aż tak źle? A co, jeśli powiemy wam, że pierwszy strzał miał miejsce dopiero w 39. minucie i nawet nie otarł się o celne uderzenie… Walcott otrzymał wtedy dopieszczone podanie od Kolasinaca, ale w dogodnej sytuacji nie potrafił nawet trafić w bramkę. Ten strzał idealnie zilustrował nieporadność Arsenalu w pierwszej odsłonie. Co prawda podopieczni Wengera wyglądali lepiej, ale za przewagę wizualną nikt dodatkowych bramek nie przyznaje. Nie byli w stanie przebić się przez szczelne zasieki West Hamu, który wyszedł na to spotkanie bardzo defensywnie. Grał choinką, tylko że taką bez napastnika. Świetnie się przesuwał i raz za razem neutralizował ofensywne zapędy przyjezdnych. W środku pola postawili solidne zasieki – momentami było tam tak tłoczno, jak w windzie tuż po fajrancie.
Arsenalowi przede wszystkim brakowało tempa. Oczywiście trudno było się spodziewać czegoś innego, ponieważ nie było dzisiaj takich piłkarzy jak Ozil czy Sanchez, a to przecież oni są zwykle motorem napędowym. Nic więc dziwnego, że nawet jedyna bramka w tym meczu miała więcej wspólnego z przypadkiem, niż ze składną akcją. Otóż w końcówce pierwszej połowy Debuchy dograł do Welbecka, który wraz z Giroud powalczył w piątce ze stoperami gospodarzy i ostatecznie wpakował piłkę do bramki.
Gol padł tak naprawdę w najgorszym możliwym momencie. Nie pobudził bowiem West Hamu, który po zmianie stron zaprezentował się chyba jeszcze bardziej minimalistycznie niż w pierwszej połowie. A to naprawdę sztuka. Niech za podsumowanie ich występu posłużą statystyki: jeden jedyny strzał, oczywiście niecelny. Żadnego rzutu rożnego. Ospina nie miał nawet okazji złapać piłki w ręce. Mógłby ubrać choinkę i nikt by nie zwrócił uwagi. Tym sposobem Arsenal zapewnił sobie dwa dodatkowe spotkania w styczniu w ramach półfinału. Przy decydującej bramce dużą rolę odegrał przypadek, ale nie mamy wątpliwości, że z dwojga złego lepiej, że to “Kanonierzy” awansowali dalej – po prostu byli lepsi, co jednak nie znaczy, że dobrzy. Dawno nie oglądaliśmy tak nudnego spotkania.
West Ham – Arsenal 0:1
0:1 Welbeck 42′