Reklama

Maksymalny wysiłek to minimalne wymagania. Burnley, Sean Dyche i jego kult pracy

redakcja

Autor:redakcja

18 grudnia 2017, 17:32 • 14 min czytania 5 komentarzy

Ile razy stwierdziliście, że w piłce nożnej widzieliście już wszystko? Stawiam dolary przeciwko orzechom, iż na pewno po sezonie 2015/16, kiedy to Claudio Ranieri i jego Lisy zdobyli mistrzostwo Anglii. – Historia Leicesteru raczej się nie powtórzy, ale na pewno pozwala ona marzyć – mówił niedawno Sean Dyche, menedżer Burnley, który również zaczął wcielać sny w życie. The Clarets znudziła się piłkarska klasa robotnicza, wprosili się więc do elitarnego towarzystwa, dobrze się bawią i nie zamierzają wychodzić.

Maksymalny wysiłek to minimalne wymagania. Burnley, Sean Dyche i jego kult pracy

 Wypracowana niespodzianka

Jesteśmy niemal na półmetku rozgrywek, a notują oni najlepsze wyniki od kiedy istnieje Premier League, ogólnie zaś od 1960 roku, kiedy to sięgnęli po mistrzostwo. Powtórki sprzed 57 lat na pewno nie uświadczymy, ale i tak ich rezultaty budzą respekt, zwłaszcza gdy spojrzy się w terminarz:

  1. kolejka – Chelsea 2:3 Burnley
  2. Tottenham 1:1 Burnley
  3. Liverpool 1:1 Burnley

Do tego dorzucamy regularne punktowanie z drużynami o nieco mniejszych ambicjach (Palace, Everton, Newcastle…) i mamy przepis na sukces.

Reklama

Wyjazdowe zdobycze punktowe to zresztą największa różnica pomiędzy tym a poprzednim sezonem w wykonaniu podopiecznych Dyche’a. Turf Moor było ich twierdzą, ale kiedy ruszali z krucjatą na cudze boiska, regularnie zbierali oklep. Na tarczy wracali z 14 na 19 możliwych wypraw.

Równorzędną walkę Burnley z Arsenalem, Liverpoolem i Tottenhamem o miejsce w europejskich pucharach tym bardziej należy rozpatrywać w kategorii niespodzianki. Spodziewano się, iż The Clarets będą raczej walczyć o utrzymanie niż laury przeznaczone dla możnych. Całe szczęście jednak, że w kontekście niespodzianki nie piszę o niej po angielsku, bo szkoleniowiec ekipy z Turf Moor mógłby się za to określenie obrazić, może nawet całkiem słusznie. On wyznaje bowiem kult pracy. – Jeśli masz do umycia podłogę, zrób to tak, aby została najczystszą podłogą na świecie – definiował swoje podejście w The Telegraph.

Dyche jako uznana marka

Inne motto, którym kieruje się Dyche, brzmi: „maksymalny wysiłek to minimalne wymagania”. To jednak sprawia, iż musi umieć utrzymać wysoką motywację w zespole. Jak przekonać piłkarza, by w zimny, deszczowy wieczór w Stoke nie szukał wymówek niczym Piotr Ćwielong, tylko z chęcią jeździł na tyłku? – Zawsze powtarzam moim zawodnikom: „nieważne co cię napędza, ale cokolwiek to jest, skorzystaj z tego. Kochasz pieniądze? Postaraj się o nie. Nie umiesz przegrywać? Walcz, by zwyciężyć. Sława? Piękna kobieta? Nowe auto? Działaj!” Jeśli zrozumiesz co jest twoją motywacją i wykorzystasz ją na korzyść swoją oraz drużyny, wtedy będę szczęśliwy – opisywał szkoleniowiec.

– Moim narkotykiem zawsze było wygrywanie – odpowiadał z kolei sam sobie. W tym roku ma znacznie więcej okazji, by zaspokajać nałóg, choć złośliwi i tak powiedzą, że Burnley gra piłkę, by przeszkadzać rywalom. Wielu myli jednak antyfutbol z taktyczną, defensywną solidnością i pragmatyzmem. Zwolennicy Dyche’a twierdzą natomiast, iż pracuje on tak, by na boisku jak najmniej zależało od szczęścia. I jedni, i drudzy za punkt odniesienia biorą sobie słynne spotkanie z Liverpoolem, wygrane 1:0, choć The Clarets zanotowali w nim tylko 19% posiadania piłki.

Gdzieś na drugim biegunie znalazłby się natomiast mecz z Evertonem z tego sezonu, kiedy to Burnley strzeliło (zwycięskiego) gola po akcji złożonej z 24 podań.

Reklama

– Większość mediów zauważyła, że nasz styl gry się zmienia, głównie dzięki Jackowi Corkowi oraz Robbiemu Brady’emu – opowiada nam osoba blisko związana z klubem. – Przyjście Jacka także zachęciło Stevena Defoura do pozostania u nas. W trakcie okresu przygotowawczego trenerzy pod wrażeniem tego jak szybko znaleźli porozumienie i zaczęli się uzupełniać. Wbrew pozorom i opiniom o Burnley żaden ze środkowych pomocników nie jest tnącym równo z glebą mięśniakiem. Cork i Defour znakomicie pokrywają przestrzeń, zapewniają ochronę już przed linia obrony i są zdyscyplinowani. Kontuzja Brady’ego jest natomiast bardzo dużą starta pod względem kreatywności. Jego brak może spowolnić rozwój drużyny.

Rewelacyjne wyniki (meczów jak i statystyczne) sprawiły, iż Sean Dyche to dziś uznana marka na angielskim rynku trenerskim. Rynku, na który sam zainteresowany nie chce wejść, choć gdyby ogłosił, iż odchodzi z Burnley, kolejka chętnych po niego byłaby tak długa jak w Polsce za czasów PRL-u. W samym bieżącym sezonie odrzucał zaloty Leicesteru oraz Evertonu. – Łączono mnie z wieloma zespołami, ale to normalne, gdy prowadzisz jeden przez pięć lat. To oznacza, że osiągnąłeś sukces. Awans do Premier League [podwójny – przyp. red.] i utrzymanie się w niej to dobre referencje dla trenera – mówił ze świadomością właściwie wykonanej pracy. Co ciekawe, Sean jest w tej chwili siódmym najdłużej pracującym trenerem w całej Anglii, a trzecim w Premier League. Dłuższymi stażami mogą pochwalić się Eddie Howe z Bournemouth oraz Arsene Wenger. Jego przedstawiać nie trzeba?

Sean Budowniczy

Jeszcze ważniejsze wydaje się to, iż Dyche jako jeden z niewielu szkoleniowców na świecie przetrwał także spadek do Championship po sezonie 2014/15, Właściciele Burnley zdawali sobie sprawę z ograniczeń klubu, więc nie uczynili menedżera czarną owcą. Wręcz przeciwnie, zaufali mu, iż jest w stanie dalej go rozwijać, bo mieli w pamięci jak bardzo Dyche odmienił tamtejsze futbolowe realia.

– Kiedy trafiłem tu po raz pierwszy od razu uznałem, że ośrodek treningowy będzie potrzebował ulepszeń. Marzyła mi się też nieco lepsza szatnia. Cóż… Skończyło się na kompletnej przebudowie, stworzeniu całkowicie nowej infrastruktury. Myślę, że ludzie zarządzający klubem zasługują na duże zaufanie za dalekowzroczność jaką wykazują w rozwoju Burnley – wspominał szkoleniowiec.

Swego czasu on sam musiał edukować przełożonych jak wydawać zarabiane przez klub pieniądze. Ci uważnie słuchali i stosowali się do rad, co w dobie tego, iż większość włodarzy pracuje dziś według zasady „co wolno prezesowi, to nie tobie, trenerze” musiało budzić powszechne zdziwienie. Po pierwszym awansie Burnley zarobione fundusze roztrwoniono, ale w następnych latach było już tylko lepiej i lepiej, czego namacalnym dowodem jest właśnie odświeżony ośrodek treningowy The Clarets.

W efekcie również ich polityka transferowa – chcąc czy nie – musi polegać na zdrowym rozsądku. W ostatnich latach tylko raz zdarzyło się, by Burnley zainwestowało większe pieniądze w transfery, czyli przed sezonem 2016/17, kiedy to po awansie do Premier League wydało na zakupy 45 milionów euro. Dużo? Nie, gdy weźmiemy pod uwagę czynniki takie jak proporcje względem zarobków z praw telewizyjnych, czy konieczność znacznego wzmocnienia kadry. Po trzecie, nawet wówczas The Clarets byli trzecim najbardziej oszczędnym klubem w najwyższej angielskiej klasie rozgrywkowej. Dla porównania już tego lata udało się im wyjść na plus z kwotą rzędu 16 milionów euro czystego zysku na rynku transferowym.

Na ostrożnej polityce wydatków korzystają z kolei sami piłkarze. Oddajmy cesarzowi co cesarskie – Dyche ma naprawdę dobre oko do perełek, których jakimś cudem nie wyłapała sieć skautingowa lepszych klubów. Na przestrzeni swojej pięcioletniej kadencji szkoleniowiec zdołał wypromować kilku zawodników, których potem Burnley sprzedawało z zyskiem, a oni sami całkiem nieźle radzili sobie w mocniejszych zespołach:

Nazwisko Przyszedł za: Odszedł za:
Jay Rodriguez Wychowanek 8,65 mln €
Charlie Austin 1,40 mln € 4,65 mln €
Danny Ings 1,16 mln € 8,30 mln €
Kieran Trippier 4,90 mln €
Michael Keane 2,56 mln € 28,50 mln €
Andre Gray 12,40 mln € 20,40 mln €

Nie „czy?”, nawet nie „kiedy?”, bo wiadomo, że to kwestia tygodni lub miesięcy, lecz „za ile?” –

oto jest pytanie! Chętnych nie zabraknie zwłaszcza na defensywnych graczy Burnley, bo w tej chwili tylko Manchester United ma lepszą obronę – The Clarets stracili 12 goli w Premier League, Czerwone Diabły zaś 11. Formą imponują szczególnie Nick Pope, Ben Mee, James Tarkowski i to oni będą najsmakowitszymi kąskami w trakcie najbliższych okienek transferowych. Podobnie jak Tom Heaton, który aktualnie co prawda leczy kontuzję, lecz swą klasę udowodnił już wcześniej, więc on również prędzej czy później otrzyma jakąś ciekawą ofertę.

Siła spokoju

Tarkowski to zresztą najlepszy przykład na to jak bardzo trzeba i jednocześnie warto być cierpliwym reprezentując barwy Burnley. Anglik z polskimi korzeniami aż dwa lata czekał na prawdziwą szansę zaistnienia w pierwszym zespole. Dyche postawił na niego dopiero po tym, jak latem do Evertonu odszedł wyżej wymieniany Michael Keane, który wcześniej równie długo chłonął futbol według Seana zanim stał się jego apostołem. Choć po sprzedaży stopera menedżer The Clarets miał kieszenie wypchane od forsy, to zdecydował się postawić na kogoś, kogo już dobrze zna, de facto z wzajemnością.

To zresztą kolejny bardzo ważny aspekt w sposobie funkcjonowania drużyny – aby stać się jej wartościowym członkiem, musisz niemal idealnie pasować do koncepcji szkoleniowca, a wcześniej zebrać odpowiednie doświadczenie. Na przykładzie Tarkowskiego – po dwóch latach „stażu” u Dyche’a, James obudzony w środku nocy zapewne mógłby z pamięci recytować taktyczne schematy wbijane jemu i jego kolegom przez trenera. Podobnie trudną, choć nieco krótszą adaptację przechodzili inni zawodnicy ekipy – Pope, Charlie Taylor, a nawet Cork i Defour.

Fakty świadczą o tym, iż proces przygotowywania piłkarzy do systemu jest efektywny – Urazy przydarzyły się kluczowym graczom, ale kolejni byli gotowi. Heaton kontuzjowany? Jego miejsce zajął Pope i teraz robi niesamowite rzeczy na linii bramkowej. Mee wypadł? Wszedł za niego Long i zanotowaliśmy dwa czysta konta. Brady kontuzjowany? Arfield odpowiada zwycięskim golem i asystą w dwóch następnych spotkaniach. Także Gudmundsson bardzo się rozwinął w tym sezonie, bo gra regularnie i zyskał na pewności siebie.

– Wszystko analizujemy 10 razy, a potem, gdy decyzja jest podjęta, wprowadzenie jej w życie też trwa. Dlatego nie rzucamy się na europejski rynek i łowimy na brytyjskich wodach, które znamy bardzo dobrze. To pozwala nam minimalizować ryzyko. Nie możemy pozwolić sobie na wiele nieudanych transferów jak drużyny, które w ostatnich latach straciły swoje tożsamość i równowagę, chociaż mają większe środki od nas – opowiada osoba blisko związana z klubem.

– Oglądając mecze lig europejskich nie mam wątpliwości co do umiejętności zawodników, ale zawsze siedzą pytania w mojej głowie: czy ten zawodnik będzie chciał bronić w sposób jaki my to robimy? Czy podoła kondycyjnie? Czy jest wystarczająco zdyscyplinowany taktycznie? Dużo skrzydłowych, na przykład w Holandii, gra w ustawieniu 4-3-3 i zwyczajnie nie wraca na własną trzecią boiska, bo ich strona jest kryta przez pomocników… A jeśli już trafi się ktoś odpowiedni to często nas na niego nie stać. Nie możemy pozwolić na posiadanie tak zwanych „luxury players”, którzy zburzyliby równowagę w grze. Nikt nie powinien być pasażerem w trakcie meczu.

Koło fortuny kluczem do dobrej atmosfery

Dyche musi wiedzieć wszystko o zawodniku, jeśli jakiś ma dołączyć do Burnley. Zachowuje się niczym detektyw, bo wydzwania do znajomych trenerów oraz zawodników, by poznać możliwie najszerszą opinię na temat danego gracza. Jednocześnie nikogo jednak do przyjścia na Turf Moor nie zmusza – inicjatywa należy do drugiej strony.

Najznamienitszym przypadkiem jest w tej kwestii Joey Barton. Angielski pomocnik pisał w swojej biografii, iż postanowił dołączyć do ekipy The Clarets właśnie ze względu na Dyche’a. Z zawodu piłkarz, z pasji skandalista został okiełznany przez szkoleniowca Burnley, z czym wcześniej niewielu sobie radziło. – Sean wiedział jak nim kierować. Joey odgrywał rolę lidera w szatni oraz wymagał od pozostałych zawodników ciężkiej pracy na treningu – przekonuje jeden z pracowników klubu. Ba, obaj stworzyli na tyle silną zażyłość, że trener bronił Bartona w mediach nawet wtedy, gdy ten został zawieszony przez FA za grę u bukmacherów.

Bycie liderem to jednak dla Dyche’a rzecz naturalna, ponieważ gdy sam grał w piłkę miał styczność z jednym z największych menedżerów w historii angielskiego futbolu – Brianem Cloughem. Później natomiast piastował funkcję kapitana w czterech klubach, w których występował. Z drugiej strony przykład Joey’ego Bartona pokazuje, iż menedżer The Clarets potrafi stworzyć świetną atmosferę w zespole. – Jeszcze nigdy nie miałem okazji wejść do tak „łatwej” szatni – miał przyznawać z kolei Chris Wood, mówiąc o tym jak przyjęto go w zespole.

O zwyczajach drużynowych w Burnley krążą legendy. Jedną z najciekawszych jest gra w „Koło fortuny”. – Szczególnie na wyjazdach musieliśmy uważać. Trzeba było zawsze nosić określony strój, nie chodzić odizolowany w słuchawkach i tak dalej… Jeśli ktoś złamał zasady, wtedy musiał kręcić kołem. Zamiast nagród, na polach były wymalowane literki, a każda z nich odpowiadała jakiejś karze. Pod „c” było karaoke – śpiewałeś w drodze na trening, a ktoś inny cię filmował. Pod „b” – boys band. Dobierałeś trzech innych zawodników, którzy wraz Tobą odbywali karę – opowiadał Paul Robinson, bramkarz, który spędził na Turf Moor sezon 2016/17. – Początkowo niektórzy reagowali w stylu „co tu jest grane do jasnej cholery?!” ale szybko zmieniali zdanie, bo jak już się przyzwyczaili to zaczynali uważać ten zwyczaj za wyjątkowo fajny.

Inną tajemnicę zarządzania zespołem zdradził sam Sean Dyche. – Sir Alex Ferguson dał mi tę świetną wskazówkę. Po latach zaczął zwracać największą uwagę na mowę ciała swoich podopiecznych. Przyglądał się zarówno piłkarzom jak i sztabowi szkoleniowemu. Potrafię wyczuć zapach ich humoru w powietrzu. Śledzę, a potem odpowiednio zagaduję po treningu lub meczu. Chwalę ich, pytam jak się czują albo co sądzą na dany temat. Dzięki temu otwierają się przede mną – opisywał szkoleniowiec.

Rudy Mourinho

– Zawsze tłumaczę zawodnikom, że jestem po to, aby czegoś ich nauczyć – mówił Dyche, który przywiązuje ogromną wagę do detali jeśli chodzi o przygotowanie taktyczne. Analizuje każdego rywala pod kątem jego mocnych oraz słabych stron, by zniwelować jedne, a wykorzystać drugie. Dopasowuje strategię pod przeciwnika. Każdy trening jest monitorowany, dzięki czemu planowanie staje się jeszcze bardziej pogłębione. Rzeczywistość stoi więc w opozycji do powszechnego postrzegania Burnley – ludzie myślą o nim jako o staroświeckim klubie, a tymczasem jego trener chętnie sięga po technologię, by jak najbardziej szczegółowo przygotować się do meczu.

Stąd też wynika specyfika zajęć piłkarskich w ekipie The Clarets. – Musieliśmy nawet trenować w stroju meczowym, z ochraniaczami i w getrach, bez czapek czy rękawiczek. No chyba, że było kurewsko zimno. – wspominał Paul Robinson. – Nie ma biernego biegania po boisku, żadnej taryfy ulgowej. Trener bywał zły, jeśli na treningu nie robiliśmy wślizgów. Zawsze jednak mówił nam jasno czego dokładnie od nas oczekiwał – dodawał były bramkarz.

Dyche wyniósł takie podejście z czasów, gdy sam grał w piłkę, więc jego sposób działania w Burnley to naturalna kolej rzeczy. W tym względzie szkoleniowiec porównywał futbol do… dziennikarstwa. – Zawsze robicie ogromny research, ale przecież nie możecie wszystkiego wrzucić do tekstu. W piłce jest tak samo, to znaczy trzeba zwrócić uwagę rzeczy, których zawodnik może się szybko nauczyć oraz bez problemu zastosować je potem w meczu – wyjaśniał Dyche.

Nic dziwnego, że metody pracy trenera Burnley przypominają te Jose Mourinho. Stąd właśnie wzięła się ksywka menedżera The Clarets, czyli „Ginger Mourinho”. Sean ponoć nawet ją lubi, bo wyraża sympatię kibiców do niego. – Biorę się za boki się za każdym razem, gdy fani przeciwników wykonują ironiczne przyśpiewki na ten temat. Muszą w końcu zrozumieć, że mając tyle lat na karku słyszałem już każdy żart na temat rudych – śmiał się szkoleniowiec w jednym z wywiadów.

https://www.youtube.com/watch?v=U2XU_awwW78

Dziennikarze zresztą go uwielbiają i to z kilku powodów. Zawsze stara znaleźć się dla nich czas i traktuje ich z szacunkiem. – Wystarczy zauważyć w jaki sposób udziela wywiadów. Zawsze wyprostowany, ręce trzyma luźno, utrzymuje kontakt wzrokowy… Nie zbywa nikogo, rozumie skąd biorą się zadawane mu pytania i rzeczowo na nie odpowiada. Stosuje też chwyty retoryczne typu „jak sam rozumiesz…” i tym podobne – mówi o Dyche’u Wojciech Falenta, który pracował niegdyś w Burnley w dziale public relations.

Kiedy trzeba natomiast trener potrafi zareagować z dystansem i poczuciem humoru, jak na przykład wówczas, gdy podczas konferencji prasowej odebrał telefon jednego z dziennikarzy.

Wszystko wyżej opisane sprawia, iż menedżer The Clarets cieszy się szacunkiem również w środowisku trenerskim. Tuż po drugim awansie do Premier League Mauricio Pochettino przez godzinę wypytywał go o to dzięki jakim metodom udało mu się wydobyć Burnley z Championship. Innym razem komplementował go Pep Guardiola, który po meczu przyznawał, że zaimponowała mu organizacja defensywna podopiecznych Dyche’a i przez to musiał kilka razy zmieniać taktykę w ciągu meczu, żeby przebić się przez obronny mur The Clarets.

Sam Dyche nie zawsze był jednak taki potulny jakby się mogło wydawać. Swego czasu wygłosił bowiem tyradę na temat szkoleniowców, choć do końca nie wiadomo co za nią stało. Frustracja, czy jednak słusznie zwrócił uwagę, iż nie zawsze słusznie gloryfikujemy niektórych?

Tłumaczenie owych wypowiedzi publikowaliśmy niegdyś na Weszło:

„Guardiola? Dajcie mi taki sam skład, a będę od niego lepszy. Widziałem, że Gael Clichy mówił o zakazie jedzenia pizzy wśród zawodników. Niesamowita dieta, nie jeść fast-foodów! To samo robiłem w Watfordzie, ale ja jestem Sean Dyche, a to jest Pep Guardiola.

Klopp przyszedł i nakazał swoim zawodnikom grać wysokim pressingiem, w swego rodzaju 4-4-2. I znów ludzie myśleli, że to takie niewiarygodne osiągnięcie. A czemu nikt nie spojrzał na mnie? Dlaczego nikt nie zauważył Seana Dyche’a, którego drużyna grała w ten sposób trzy lata temu?

Wszyscy chwalą Conte, bo na treningach każe zawodnikom biegać odcinki po 400, 800 metrów. Gdybym ja zrobił to samo na swoich zajęciach, to mówilibyście, że jestem trenerskim dinozaurem i nie mam pojęcia o piłce.

– Ja jestem wyjątkowy tylko dlatego, że jestem rudy, a 95 procent populacji świata nie – żalił się.

– Przyjdźcie na trening Seana Dyche’a i zobaczycie jak wygląda młody, trenerski dinozaur z Anglii – ironizował.

Jeśli jednak chodziło mu o to, by zostać bardziej docenionym, to dziś narzekać nie powinien. Chwalą go niemal wszyscy i trudno się temu dziwić, skoro z Burnley robi wyniki znacznie ponad stan. – Następny menedżer reprezentacji Anglii? Czemu by nie Dyche? – zastanawiał się Chris Iwelumo, którego Rudy Mourinho prowadził w Watfordzie. No właśnie, czemu nie? Jeśli Gareth Southgate zawiedzie, to obecny szkoleniowiec The Clarets wydaje się posiadać wystarczające umiejętności, by poradzić sobie prowadząc Synów Albionu. Ci zawsze mieli indywidualności, ale rzadko drużynę, a stworzyć taką przez duże „D” Dyche potrafi jak nikt inny. Kto wie, czy to nie będzie następny przystanek w jego karierze?

Mariusz Bielski

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League
Anglia

Takiego kryzysu Guardiola jeszcze nie miał. “Nie sądzę, żeby chciał odejść”

Patryk Stec
4
Takiego kryzysu Guardiola jeszcze nie miał. “Nie sądzę, żeby chciał odejść”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...