Największy niemiecki klub, Bayern Monachium, z hukiem wyrzuca trenera i ściąga na jego miejsce emeryta i to w roli tymczasowego szkoleniowca. Druga w kolejności Borussia Dortmund wyrzuca trenera z równie dużym hukiem i ściąga na jego miejsce gościa, który… dopiero co został wyrzucony z FC Köln, Petera Stögera. Cały czas mówimy o lidze, która uchodzi za wzór organizacji, poukładania i myślenia 38 kroków do przodu. O lidze, która w tym sezonie wyraźnie nawiązuje do Ekstraklasy.
Do zwolnienia Petera Bosza musiało w końcu dojść. W ostatnich tygodniach przebąkiwano, że Bosz trzyma się stołka w Dortmundzie już co najwyżej małym palcem i czarę goryczy przelała wczorajsza porażka Borussii z Werderem na własnym stadionie. Bosz jak na realia Borussii Dortmund osiągał wyniki KOMPROMITUJĄCE. Nie ma w tym sformułowaniu ani cienia przesady. Wystarczy zresztą rzucić okiem na wszystkie rezultaty BVB od października…
– RB Lipsk (liga) 2:3
– APOEL Nikozja (Liga Mistrzów) 1:1
– Eintracht Frankfurt (liga) 2:2
– FC Magdeburg (puchar) 5:0
– Hannover 96 (liga) 2:4
– APOEL Nikozja (Liga Mistrzów) 1:1
– Bayern Monachium (liga) 1:3
– VfB Stuttgart (liga) 1:2
– Tottenham (Liga Mistrzów) 1:2
– Schalke 04 (liga) 4:4
– Bayer Leverkusen (liga) 1:1
– Real Madryt (Liga Mistrzów) 2:3
– Werder Brema (liga) 1:2
Trzynaście meczów i tylko jedno zwycięstwo – z trzecioligowym Magdeburgiem w Pucharze Niemiec, czyli takie, które stanowi dla piłkarzy marnej jakości pocieszenie. Poza tym… pięć remisów i siedem porażek. Średnio 0,61 punktu na mecz. Nie bójmy się mocnych słów: to bilans wstydu. Coś, co przy takim potencjale piłkarskim zwyczajnie nie ma prawa się wydarzyć.
Wyjście z kryzysu w fantastycznym stylu mogło stać się faktem podczas ostatnich Revierderby, gdy podopieczni Bosza dostali olśnienia i w 25 minut wpakowali do siatki Schalke cztery bramki. Problem w tym, że po przerwie Borussia kompletnie straciła koncentrację, opadła z sił i przewaga została roztrwoniona – zamiast spektakularnego przełamania oglądaliśmy spektakularną klapę (z 4:0 do 4:4).
Na marginesie w ramach ciekawostki dodajmy, że wyżej wspomniana seria rozpoczęła się dokładnie w momencie, gdy urazu doznał Łukasz Piszczek (wcześniej BVB punktowała na poziomie 2,71 punktu na mecz!). Oczywiście nikt z nas nie twierdzi, że całe zło w Dortmundzie spowodował brak Polaka, niemniej jego absencja z pewnością Boszowi nie pomogła.
Główny zarzut do BVB z tego sezonu? Defensywa szczelna mniej więcej tak, jak przeciekająca łajba. Borussia straciła do tego momentu 23 bramki – tylko cztery zespoły w Bundeslidze na tu i teraz wyciągały piłkę z siatki częściej. Dla porównania w ostatnim sezonie Tuchela była to czwarta defensywa w lidze. Kolejne zarzuty? Twarde obstawianie przy nieprzynoszącym efektu 4-3-3 i słabe relacje z Pierrem-Emerickiem Aubameyangiem, którego nie potrafił zdyscyplinować (Gabończyk raz za razem łamał klubowy regulamin, został nawet odsunięty od składu).
Takim sposobem stało się to, co stać się musiało i miejsce Bosza zajął Peter Stöger, trener, który w tym sezonie w FC Köln rozegrał czternaście meczów w lidze, z czego…
Trzy zremisował.
Jedenaście przegrał.
Nie wygrał żadnego.
Nie sugerujemy wcale, że to trenerski nieudacznik, ale okoliczności, w których zalicza taki sportowy awans są co najmniej osobliwe. Stöger to czołowy reprezentant austriackiej myśli szkoleniowej. Do niemieckiej piłki zawitał w 2013 roku by ratować FC Köln, które w pierwszym sezonie po spadku nie potrafiło wydostać się z zaplecza Bundesligi. Stögerowi udało się to błyskawicznie – koloński klub już w pierwszym sezonie pod jego wodzą awansował z pierwszego miejsca. W Bundeslidze szło mu bez fajerwerków, ale solidnie – zajmował kolejno miejsca dwunaste, dziewiąte i piąte, poprzedni sezon zwieńczył awansem do Ligi Europy. Mimo że Peter Stöger nie odchodził w wymarzonych okolicznościach (najgorszy start w historii klubu), tak generalnie ma w FC Köln zbudowaną bardzo mocną pozycję i mimo fatalnych wyników w obecnym sezonie żegnano go jak bohatera. Zdaniem niemieckich mediów BVB rozmawiała już z nim latem, gdy ostateczne postawiła na Bosza – a to mówi samo za siebie o jego warsztacie.
Nowy trener BVB pracował wcześniej wyłącznie w ojczyźnie – w Austrii Wiedeń, First Vienna, Grazer AK czy Wiener Neustadt. Co ciekawe, gdy w 2013 roku odchodził z Austrii Wiedeń, na jego miejsce przychodził… Nenad Bjelica. I co jeszcze ciekawsze, pozostawił po sobie lepsze wrażenie, awansując z austriackim klubem do Ligi Mistrzów. Stöger sukcesywnie pnie się jednak w drabinie szkoleniowców, a Bjelica zajmuje się wykrzykiwaniem haseł w stylu „jebie tie matter”.
Jeszcze nie wiadomo, czy Stöger ma spełnić w Dortmundzie tylko rolę strażaka, czy to element szerszego, długofalowego planu. Umowę podpisał wyłącznie do końca sezonu. Jeśli Borussia zechce zatem sięgnąć po większe nazwisko – zrobi to bez najmniejszego problemu. Jeśli Stöger okaże się strzałem w dychę – obie strony po prostu dogadają się na dalszą współpracę. Wiele jednak wskazuje na to, że BVB celowo zostawia sobie furtkę, by powalczyć latem o najgorętsze nazwisko na niemieckiej karuzeli trenerskiej – Juliana Nagelsmanna.
Z całej historii płynie jedna cenna lekcja: nie wystarczy nazywać się podobnie jak Brosz, by robić w klubie równie dobrą robotę.