Jak na razie to bardzo dobry weekend w wykonaniu naszych rodaków, zwłaszcza w Serie A. Wczoraj czystym kontem w meczu z Interem ucieszył nas Wojtek Szczęsny, niedzielę od dobrego występu rozpoczął Paweł Jaroszyński. Lewy obrońca ma znikome, żeby nie powiedzieć “żadne” doświadczenie w lidze włoskiej, bo zaliczył w niej tylko trzy minuty. Dzisiaj wyszedł w pierwszym składzie na arcytrudny mecz z Romą i – jak się okazało – udźwignął to na luzie. O ile dotychczas, będąc zarejestrowany jako zawodnik Chievo, stał jedynie w przedsionku Serie A, to teraz wszedł do niej z buta.
Do tej pory kariera Pawła Jaroszyńskiego we Włoszech wyglądała tak:
Dzisiaj zaprezentował się świetnie, szczególnie z tyłu. Był pewny każdego swojego ruchu, znakomicie się ustawiał i czytał grę oraz wybierał najlepsze możliwe metody do zatrzymania ataków rywali. Kiedy trzeba było wyczekać i doskoczyć do rywala dopiero po chwili, robił to w odpowiednim czasie. A gdy sytuacja tego wymagała – nie bał się wjechać wślizgiem, jak w końcówce meczu przerywając grożny kontratak Bruno Peresa. Akcja w destrukcji, którą z pewnością należy przytoczyć, to sytuacja, w której wyprowadził Radję Naingollana z piłką z pola karnego. Następnie „zamknął“ go przy linii bocznej, kończąc jego akcję zablokowaniem dośrodkowania. Zresztą podobnie zatrzymał też Juana Jesusa. Do tego brawa należą się też za zablokowanie strzału Nainggolana na piątym metrze.
Jak prezentował się z przodu? Kilka razy zagrywał piłkę górą, choć śmiało mógł podawać do najbliższego po ziemi. Podejmował ryzyko, ale w większości zespół tylko na tym zyskiwał, bo crossy Jaroszyńskiego były odpowiednio wymierzone. Celne podania, podwajanie na skrzydle i mądre ustawianie się, z pamiętaniem o tym, że jeśli Roma przejmie piłkę, będzie trzeba szybko wrócić – tak w skrócie można opisać zapędy ofensywne Polaka. Jako bonus należy dorzucić jego celne dośrodkowanie w końcówce meczu, po którym jeden z zawodników Chievo zgrał piłkę głową do Birsy, a ten zabawił się w rugby i strzelił wysoko nad poprzeczką.
W temacie naszych stranierich: na kwadrans na murawie pojawił się Mariusz Stępiński, ale o nim można napisać tylko standardową formułkę – grał zbyt krótko, by go oceniać.
Romie brakowało skuteczności, ale przede wszystkim ostatniego podania. Piłka krążyła wokół pola karnego Chievo, często dostawała się także do środka, ale ani razu do siatki. Nie wpadła, bo zwartą, bardzo skupioną i pewną linię obrony wspierał Stefano Sorrentino. Bramkarz świetnie interweniował na linii, choćby gdy:
– obronił strzał Schicka, po czym wyciągnął jeszcze dobitkę Gersona
– wybił piłkę na rzut rożny po bombie Gonalonsa sprzed pola karnego
– wyłapał dobry strzał głową Juana Jesusa…
… i wiele, wiele innych. 38- latek pozostał niepokonany do końca spotkania, a miano piłkarza meczu dla niego, to tak oczywista sprawa, jak Złota Piłka dla Crisitiano Ronaldo za 2017 rok. Sorrentino pokazał, że choć stary człowiek, to może. On, Jaroszyński i generalnie cała defensywa Chievo wywalczyła z Romą cenny punkt, a byłoby pewnie jeszcze lepiej, gdyby w świetnej sytuacji Inglese nie zachował się jak wczoraj Śpiączka przy Łazienkowskiej.
Reasumując – można myśleć, że zrobiliśmy niezłą pompkę Jaroszyńskiemu, ale co innego mamy pisać, skoro jego występ był po prostu bezbłędny? Teraz musi postawić sobie za cel, żeby grać tak regularnie, bo nie zapominajmy, że był to jego pierwszy pełny występ w Serie A. Ba, pierwszy dłuższy niż pięć minut.