Przed startem dzisiejszych meczów była opcja, że Liverpool to spartaczy. Niby brak awansu dla takiej ekipy z grupy z Sevillą, Spartakiem i Mariborem to zaawansowana gimnastyka, ale przypomnijmy, że mówimy o drużynie, która przed chwilą potrafiła w 40 minut roztrwonić prowadzenie 3-0. Jeśli ktoś wstawił popcorn i czekał na kolejny szokujący wieczór z bandą Kloppa w roli głównej, to o 21.05 mógł przełączyć na inny mecz lub “Milionerów”. A jeśli ktoś akurat miał ochotę na seans znęcania się ze szczególnym okrucieństwem, nawet nie dotknął pilota i spędził ten wieczór naprawdę udanie.
Aż przypomniał nam się ubiegłoroczny “mecz” pomiędzy Legią a Borussią w Warszawie. Oczywiście bardziej naturalnym skojarzeniem byłoby spotkanie pomiędzy The Reds a Spartakiem z sezonu 2002/03, kiedy to znany i lubiany Stanisław Czerczesow wracał do Moskwy z bagażem pięciu goli, ale wtedy akcenty rozłożyły się jednak trochę inaczej – nie było tak błyskawicznego nokautu, a Spartak został dobity dwoma golami w samej końcówce. A dziś drużyna z Moskwy wyglądała bardzo podobnie do Legii Hasiego – jeśli czasami mówi się, że ktoś przegrał rywalizację już w tunelu, to te ekipy poległy chyba gdzieś miedzy obiadem a podwieczorkiem.
Spartak nie wyglądał jak drużyna, która wciąż ma szansę pograć na wiosnę w LM. Ogranie Sandecji Nowy Sącz w Intertoto mogłoby dziś przerosnąć piłkarzy ze stolicy Rosji. Szczególnie obrońcy nie dojechali na Anfield. Już na samym początku Dzikija powalił w polu karnym Salaha. Szymon Marciniak wskazał na wapno i podjął właściwą decyzję. Karnego na gola zamienił Coutinho. Ten sam piłkarz dorzucił drugiego gola 11 minut później i mamy poczucie, że to jeden z tych obrazków, które warto pokazać. Mógł strzelać już Salah. Mógł Firmino. Ale pozycja musiała być idealna.
Na 3-0 w 19. minucie strzelił Firmino, który wykorzystał to, że Tasci błysnął koordynacją na poziomie Laszy Dwalego. Demony z Sevilli, czyli osiąganie szczytu frajerstwa po przerwie przy prowadzeniu 3-0? Siedziały na dupie jak kiedyś Kiereś, gdyż kolejną bramkę strzelił Mane, a chwilę później hat-tricka skompletował Coutinho. Kwadrans przed końcem jeszcze raz strzelił Senegalczyk, a rywali dobił Salah. A co tam, pokażemy wam coś jeszcze. Odpowiednim wyborem chyba jest bramka Mane na 4-0.
Owszem, Spartak mógł uratować honor i coś The Reds wcisnąć, ale tym razem Karius nie popełnił błędów. Sęk w tym, że Liverpool też mógł spokojnie nastrzelać więcej goli. Wydaje nam się nawet, że Szymon Marciniak zlitował się nad Rosjanami, gdy nie gwizdnął karnego, choć Sturridge został powalony przez bramkarza. Tak czy siak polski sędzia poziomem zbliżył się dziś jednak bardziej do gospodarzy, niż rozbitych 7-0 gości.
Dla formalności – dalej gra Liverpool oraz Sevilla, która dziś tylko zremisowała z Mariborem. Nie szukamy dla nikogo wymówki, jednak Hiszpanie z pewnością wiedzieli, że w Anglii Spartak dostaje srogi oklep.
***
Zerknęliśmy również na grupę G, w której przed tą kolejką wiadomo było, że Besiktas gra dalej, a Kamilowi Glikowi i jego kolegom z Monaco za chwilę pozostanie jedynie wspominanie pięknej przygody z zeszłego roku. Pierwsza i mniej ważna wiadomość jest taka, że polski obrońca strzelił swojego drugiego w karierze gola w LM. Opaska kapitańska zobowiązuje, więc Glik pewnie zamienił na bramkę karnego.
Marne to jednak dla niego pocieszenie, gdyż mecz był idealną puentą dla całego występu Monaco w tej edycji Champion League. FC Porto wygrało 5-2 i przyklepało awans kosztem RB Lipsk. Niemcy w meczu o wszystko przegrali u siebie z ustawionym już Besiktasem. No trochę jaja. Ale ta grupa przywróciła wiarę w to, że ta faza Ligi Mistrzów nie jest aż tak do bólu przewidywalna.
Poza turniejem – Atletico Madryt, Napoli, RB Lipsk, Borussia Dortmund… No jest szansa, że jednak zarwiemy jakieś wieczory dla Ligi Europy.