Patrząc na ogólne dobro Sampdorii – wyszło bardzo słabo. Zerkając na polskie wątki – już lepiej, w przypadku Bereszyńskiego nawet zdecydowanie lepiej. Sampa rozpoczęła sezon Serie A najlepiej w swojej historii, jeszcze nigdy po 14. kolejkach nie miała 26 punktów. Tym bardziej musi ją boleć porażka z Lazio, jednak nie da się ukryć, że to właśnie Rzymianie prędzej zasłużyli na trzy punkty.
Bartosz Bereszyński bardzo dobrze wywiązywał się ze swoich zadań defensywnych, a w ataku był odważny, miał ciąg na bramkę, choć czasem tracił piłki i brakowało może precyzji w jego dośrodkowaniach, to i tak trafiały one do jego kolegów, jak na przykład balon posłany w „szesnastkę” w pierwszej połowie, który trafił do Zapaty. Jednak obrońcę – jak sama nazwa wskazuje – rozliczajmy z tego, co zrobił w obronie. A tam nie popełniał błędów. Zaimponował zwłaszcza, gdy wybił piłkę sprzed linii bramkowej, ratując Sampdorię przed stratą bramki.
Bereszyńskiego można by postrzegać nawet jako zawodnika meczu i wcale nie jest to wybór życzeniowy. Senad Lulić i schodzący na lewą stronę Sergej Milinković-Savić nie radzili sobie z byłym obrońcą Legii. Co Bereszyński poprawił względem jego początków we Włoszech? Zdecydowanie ustawianie się. Reprezentant Polski atakuje przeciwnika wtedy, gdy powinien, a nie za każdym razem, pozwalając mu na drybling i rozpędzenie się z piłką.
Lazio miało więcej z gry. Jeśli w futbolu obowiązywałoby rozstrzyganie zwycięstwa jak w boksie, czyli punktowo, to obywatele Rzymu mogliby grać i świętować na pełnej. Jednak nie radzili sobie z zabójczo skuteczną obroną Sampy, a do tego doszła mordercza akcja ofensywna i Rzymianie byli w fatalnej sytuacji. Bartek Bereszyński zagrał do Torreiry, po jego dośrodkowaniu Fabio Quagliarella wygrał pojedynek w powietrzu i zgrał piłkę tyłem głowy do Duvana Zapaty, a napastnik Sampdorii pewnie wykończył akcję strzałem po ziemi. Zapaty, który wśród obrońców rozpychał się dziś jak dziki, a przy bramce nie czuł nawet oddechu na swoich plecach.
Po tym Lazio jeszcze bardziej rzuciło się na bramkę Sampdorii i wpieprzyło bramkę, której trudno było się spodziewać. Luis Alberto posłał dośrodkowanie w pole karne Sampy, piłkę uderzył, a raczej… odbił głową Parolo, aż ta trafiła w pole bramkowe, co wjeżdżając w nią wślizgiem wykorzystał nie kto inny jak Milinković-Savić. No właśnie, pewnie liczyliście na nazwisko Immobile, tymczasem Włoch zalicza drugi mecz z rzędu bez bramki. Ewidentny kryzys. I to poważny!
O takim może mówić też Dawid Kownacki, który pojawił się na ponad 20 minut. Patrząc na jego niebywały bilans strzelonego gola co 32 minuty, dziś zawiódł na całej linii – nie zdobył bramki, nie asystował, sami przyznacie, że ewidentnie podupadł. Ba, nie miał nawet okazji, aby zagrozić Strakoshy. Ale już tak szczerze – to nie dziwne, zwłaszcza, że wchodził na plan gry przy korzystnym wyniku 1:0. Nie miał pół okazji, raz dośrodkował piłkę z prawej flanki, ale zagrał niecelnie, więc jego gra idzie w zapomnienie. Tym razem – może i lepiej. Najważniejsze, że dostał prawie pół godziny od Giampaolo, który coraz częściej okazuje zaufanie względem byłego napastnika Lecha.
Natomiast nieco z boku zostawiliśmy kwestię wyniku, a w doliczonym czasie gry doszło do absurdalnej sytuacji, gdy piłkarze obu drużyn – włącznie z samym zainteresowanym – byli przekonani co do spalonego Caicedo. Tymczasem okazało się, że wszyscy byli w błędzie i po odpuszczeniu przez Caicedo strzału do pustaka, niedoszły napastnik Legii uderzył, gdy piłka do niego wróciła i dał zwycięstwo swojej drużynie. W ten sposób Lazio odskakuje Sampdorii i szykuje się do zaatakowania podium Serie A.