360 minut. Tyle czasu spędzonego na boisku Borussia Dortmund potrzebowała, by ostatecznie pozbawić się nadziei na wyjście z grupy Champions League. Jednocześnie nie potrafiąc ani ograć, ani punktami w tabeli wyprzedzić nawet obijanego niemiłosiernie przez pozostałych APOEL-u Nikozja. Pięć ligowych kolejek. Tyle wystarczyło, by z pozycji lidera ligi niemieckiej i pięciu punktów przewagi nad Bayernem Monachium zrobiło się miejsce piąte. Z dziewięcioma punktami straty do mistrza kraju, a także trzema do znienawidzonego Schalke.
Uśpiona udanym początkiem sezonu Borussia Dortmund jest w potężnym kryzysie i to w momencie, w którym brak szybkiego wyjścia z niego będzie oznaczał zagrzebywanie się jeszcze głębiej. Bo przecież za rogiem są derby Zagłębia Ruhry z Schalke, które w razie porażki oznaczać będą nie tylko kolejne stracone punkty w lidze. Nie tylko powiększający się dystans między dortmundczykami a Bayernem. Ale też furię kibiców, którzy i tak w ostatnich tygodniach musieli znosić upokorzenie za upokorzeniem. Dziewięć meczów, spośród których udało się wygrać tylko jeden. Taki, który wielkiej chluby zdecydowanie nie przynosi – w DFB Pokal z Magdeburgiem.
Brzmi to nieprawdopodobnie, ale Borussia nie potrafiła od połowy października znaleźć sposobu ani na RB Lipsk, Bayern czy Tottenham, co bardziej zrozumiałe, ani na Stuttgart, Hannover, Eintracht oraz dwukrotnie na APOEL. Co zrozumiałe jest już znacznie mniej.
Dramatycznie źle wygląda przede wszystkim obrona Borussii Dortmund. Petera Bosza sprowadzono w miejsce Thomasa Tuchela, by nieco poluzował relacje trener-szatnia. Bo Tuchel był ciężki w obyciu, wymagający, nieprzystępny. A o Boszu w Holandii krążyła opinia dobrego ojca, czy wręcz kolegi – według opublikowanej ostatnio przez Kickera grafiki, jest jednym z tych szkoleniowców, którzy pozwalają piłkarzom zwracać się do siebie po imieniu.
Ciekawostka w Bildzie. W Lipsku tylko Ilsanker jest na “ty” z trenerem przez przyjaźń jego rodziców z Hasenhüttlem. W Eintrachcie Niemcy mówią “Pan”, Serbowie/Chorwaci mówią “Niko”, a Boateng z Kovacem jest na “ty”. Cała lista poniżej. #BundesTak pic.twitter.com/LRjnSzizo0
— Michał Serafin (@serafin_michael) 21 listopada 2017
W szatni faktycznie, nastał potrzebny luz. Wejście Bosza na początku było dla niej jak wpuszczenie świeżego powietrza po dłuższym czasie siedzenia przy zamkniętych drzwiach i oknach. Nie raz i nie dwa widzieliśmy w piłce sytuacje, gdy przyjście menedżera, który nieco popuści lejce, skutkowało w szybkiej poprawie wyników. Tutaj było podobnie, ale – jak się okazało – tylko na krótką metę.
W dodatku wraz ze stosunkami menedżera z zawodnikami, poluzowały się też śruby trzymające obronę. W sieci Borussii wylądowało już aż 28 goli, a przecież ma za sobą dopiero 20 spotkań. Od siedmiu kolejek Dortmundowi nie udało się zachować czystego konta w lidze, natomiast w Champions League ostatnią szansę na dopiero pierwszy mecz na zero z tyłu będzie mieć w szóstej kolejce na Santiago Bernabeu. Powiedzieć, że w obecnej formie jest ono mało prawdopodobne, to i tak ubrać to w ładny eufemizm.
Dobre stosunki na linii piłkarze-trener nie dotyczą też tego, którego dotyczyć powinny w największym stopniu. Z Pierrem-Emerickiem Aubameyangiem Bosz nie dogaduje się jednak najlepiej. Nie potrafił zdyscyplinować Gabończyka, który raz za razem łamał w tym sezonie klubowy regulamin, ostatnio musiał odsunąć go od drużyny po tym, jak kolejny raz spóźnił się na zbiórkę. A po drodze Gabończyk zaliczył jedną z najdłuższych serii bez gola, od kiedy trafił do Niemiec – bramka strzelona Tottenhamowi przerwała serię 507 kompletnie bezowocnych minut.
A przecież to nie jedyne problemy. Boszowi, którego posada wisi na bardzo cienkim włosku, zarzuca się wręcz, że zamiast pchnąć Borussię w przód, cofnął się z nią o kilka piłkarskich epok. Twardo obstaje przy swoim 4-3-3, które – jak widać po wynikach – kompletnie nie funkcjonuje, a pytany o to, jaki jest jego taktyczny plan B odpowiada, że… woli pracować z planem A.
Planu B zdaje się też nie mieć dyrektor sportowy Borussii, Hans-Joachim Watzke. Od kiedy miesiąc temu stwierdził w rozmowie z Reviersport, że głosy mówiące o kryzysie w Borussii są chore, a zarzuty stawiane Peterowi Boszowi śmieszne, schował głowę w piasek i już tak chętnie nie komentuje kolejnych niepowodzeń, które już doprowadziły do wyrzucenia BVB z Champions League, a także do zjazdu z pierwszego na piąte miejsce w rodzimej lidze. Jakby i on godził się z tym, że nie podjął najlepszych decyzji personalnych, że wkrótce będzie musiał znów zakasać rękawy i próbować naprostować to i owo.
Atmosfera w Dortmundzie na powrót jest więc przynajmniej tak samo cięższa – jeśli nie jeszcze bardziej uciążliwa – niż w czasie, gdy rządy twardej ręki zaprowadzić próbował niecierpiący sprzeciwu Thomas Tuchel. Że z takim składem, jakim dysponuje Borussia, kryzys w końcu musi zostać zażegnany, to oczywiste. Pytanie, ile głów po drodze musi spaść, by rewolucja przyniosła oczekiwany efekt? Bo że jakaś rewolucja jest potrzebna, to z każdym tygodniem staje się coraz bardziej oczywiste.