Rok temu o tej samej porze, grając przecież w grupie życia, piłkarze Tottenhamu wiedzieli już, że kolejny mecz będzie ich pożegnaniem z Ligą Mistrzów. Dziś mają zaś świadomość, że w najtrudniejszej, najbardziej wymagającej z grup za plecami zostawili już i koronowanego ostatnio dwa razy z rzędu króla piłkarskiej Europy, i starego pucharowego wygę. Temu drugiemu wbijając w dwóch meczach pięć goli i nakazując grę w uwłaczających jego pozycji na kontynencie rozgrywkach drugiego sortu.
Koguty wyrobiły 200% normy. Nauczeni bolesnym doświadczeniem poprzedniego sezonu kibice Tottenhamu nie mogli po losowaniu grup nastawiać się na zachwycającą kampanię w Europie. Nie mieli logicznych przesłanek, by sądzić, że po pięciu seriach gier to właśnie ich drużyna będzie jedyną niepokonaną w tej grupie, że w spotkaniach z Borussią Dortmund i Realem Madryt ugra dziesięć punktów na dwanaście możliwych. A piłkarze Mauricio Pochettino nie tylko sięgnęli po coś, co zdawało się wielce nieprawdopodobne. Oni uczynili to w wielkim stylu. Również i dziś.
Imponowała w Tottenhamie przede wszystkim niepohamowana wola zdobywania. Zwyciężania. Podbijania. Tak widoczna, gdy Hugo Lloris w 88. minucie, przy stanie 2:1 dla Kogutów nie położył się z futbolówką na murawie, tylko starał się jak najszybciej wznowić grę, bo widzi okazję do szybkiego ataku. Gdy w 93. minucie po otrzymaniu piłki Danny Rose nie celebrował autu przez kilkanaście sekund, tylko błyskawicznie wznowił grę i gdy minutę później poszedł na przebój lewym skrzydłem, wchodząc w kontakt z większym od siebie Toljanem. W grze londyńczyków, choć od 48. minuty mieli wynik, który praktycznie dawał im zwycięstwo w grupie, nie można było dostrzec szczypty kunktatorstwa właściwie do ostatniego gwizdka. Do 97. minuty, gdy pierwszy raz ,,Koguty” zeszły do narożnika, by nie dać już Borussi cienia szansy na pościg za wynikiem.
A przecież tak długo wszystko sprzysięgało się przeciw gościom. Schodząc do szatni po pierwszej połowie mogli mieć poczucie, że Borussię będzie piekielnie trudno ograć. Ciężko opisywać cuda, jakie na linii wyprawiał w tej części meczu Burki, nie wpadając w naprawdę wysokie tony. O ile jeszcze interwencje przy dwóch strzałach Eriksena to bramkarskie abecadło, o tyle sposób, w jaki Szwajcar wyciągnął niechybnie zmierzający do siatki strzał głową Diera, to jeden z najmocniejszych kandydatów do interwencji kolejki, jeśli nie całej fazy grupowej.
Swój moment magii miał też Andrij Jarmołenko, którego asysta była tak naprawdę piękniejsza od samego gola Aubameyanga. Fakt, że akurat Gabończyk strzelił, zdejmując tym samym ciążącą mu od jakiegoś czasu blokadę, był kolejnym, który zdecydowanie nie mógł radować piłkarzy Pochettino.
W drugą połowę weszli jednak tak, jakby chcieli wszystkie demony odpędzić czym prędzej. Już jedna z pierwszych prób założenia wysokiego pressingu, którego wcześniej brakowało, zakończyła się powodzeniem. Rose zablokował Toljana przy linii bocznej, błyskawicznie sytuację wykorzystał Alli, który dograł do Kane’a tuż przed pole karne. A ten, choć przyjmował piłkę doprawdy nieporadnie, by nie powiedzieć karkołomnie, potrafił oddać zaskakujący, płaski strzał między nogami Zagadou.
Gol ten kosztował BVB znacznie więcej, niż tylko utratę prowadzenia. Ten jeden błąd w wyprowadzeniu pozbawił bowiem obrońców gospodarzy pewności siebie, która przeszła niemal w całości na graczy Tottenhamu. Jakby żywili się każdym kolejnym błędem, jakby z każdą kolejną próbą udanego pressingu oni stali się więksi, a gracze Borussi się kurczyli. Kane spróbował więc zreplikować asystę Jarmołenki podobnym podaniem do Allego, który strzelił obok bramki. A w ciągu kilkudziesięciu kolejnych minut Tottenham rozegrał przynajmniej kilka imponujących, szybkich ataków, na szybkości i celności, o jaką mało który zespół na świecie mógłby się pokusić.
Gola numer dwa strzelił jednak w nieco inny sposób, po indywidualnym błysku Allego, który najpierw ściągnął Bartrę i Gotze do linii bocznej, by chwilę później bezlitośnie ich ograć i obsłużyć podaniem Sona, który zdjął pajęczynę i nie dał szans interwencji nawet tak świetnie dysponowanemu dziś Burkiemu. Gol numer trzy zaś powinien paść po wyjściu sam na sam Llorente, gdy Borussia rzuciła praktycznie wszystkie siły do ataku. Ale zamiast zamknąć mecz, Hiszpan postanowił dorzucić kolejny argument wszystkim twierdzącym, że Koguty nie mają drugiego napastnika, tylko zwykłego zapchajdziurę. Użytecznego tylko po to, by na boisku pozostało jedenastu graczy, gdy Pochettino postanowi oszczędzić Harry’ego Kane’a. Ewentualnie wyeliminować bramkarza rywali, co zrobił trafiając butem w głowę Burkiego.
Mimo to Borussia nie była jednak w stanie skorzystać z prezentu od Llorente i minimalnego prowadzenia Kogutów zniwelować. Próby zakończyły się właściwie na niecelnym strzale z woleja Guerreiro z 83. minuty, gdy do wrzutki z lewej strony nie doskoczył Aurier. Tym samym pozwalając Tottenhamowi na komfort, jakiego w północnym Londynie przed startem zmagań grupowych nikt nie miał prawa się spodziewać. Na komfort wygrania grupy śmierci niezależnie od wyniku starcia z APOEL-em na Wembley.
Borussia Dortmund – Tottenham 1:2
1:0 Aubameyang 31’
1:1 Kane 49’
1:2 Son 76’