Reklama

Nie płacili za mistrzostwo. Płacili za marzenia. Niemożliwa wędrówka Rovers

redakcja

Autor:redakcja

08 listopada 2017, 13:50 • 14 min czytania 43 komentarzy

Nepotyzm. Niejasne interesy. Ignorancja. Niegospodarność. Deptanie dziedzictwa. Pikantne skrzydełka z kurczaka. Nie trzeba zaistnienia wszystkich tych okoliczności, by nawet najbardziej zasłużony klub posłać na dno. Wystarczy kilka z nich. W Blackburn w ostatnich latach zaliczyli komplet. Dlatego też trudno się dziwić, jak nisko upadli Wędrowcy. Klub, który nieco ponad dwie dekady temu został drugim w historii – po Manchesterze United – mistrzem Premier League. Pisząc w mieście urokliwym jak tył lodówki historię, której aż do niezwykłej szarży Leicester City nikt nie był w stanie powtórzyć.

Nie płacili za mistrzostwo. Płacili za marzenia. Niemożliwa wędrówka Rovers

***

– Blackburn jest miastem dumnych ludzi pracy, a Blackburn Rovers jest ich reprezentacją. Mieszkają w rzędach domów bez ogródków i nie lubią, kiedy gramy słabo.
Ryan Nelsen

– Blackburn to zadupie.
Lucas Neill

– Kiedy przejeżdżasz przez Blackburn, przymknij oczy. Bez urazy dla tego miasta, ale musisz spoglądać poza tym, co widzisz. To miejsce się dopiero zmienia.
Kenny Dalglish

Reklama

– Wydaje mi się, że w Blackburn o 15:30 zawsze jest już ciemno, że w sklepach nie ma nic do kupienia, a miasto nie ma choćby jednej porządnej szkoły językowej.
Stephane Henchoz

Cytaty z książki “The Blackburn Rovers Miscellany” Harry’ego Berry’ego.

***

Andy Cole i Dwight Yorke w Manchesterze United. Hristo Stoiczkow i Romario w Barcelonie. Andrij Szewczenko i Sierhij Rebrow w Dynamie Kijów. Co mają ze sobą wspólnego? To, że mało w historii futbolu znalazłoby się porównywalnie zabójczych duetów napastników. Jednym tchem z nimi wymienia się zwykle także ten, któremu tylko przez dwa lata było dane grać ze sobą. Alana Shearera i Chrisa Suttona. Gdybyście zapytali w Anglii o to, jakie były najważniejsze atuty mistrzowskiego Blackburn 1994/95, “SAS” (jak łatwo się domyślić, skrót od Shearer and Sutton) z pewnością usłyszelibyście jako jedną z pierwszych odpowiedzi.

strikers-shearer-s_3581707k

Zapewne tuż obok tej, że mistrzostwo dały Blackburn pieniądze lokalnego biznesmena. giganta przemysłu stalowego Jacka Walkera. Pokutuje bowiem stwierdzenie, że Rovers „kupili” sobie tytuł. Że choć oczywiście w tamtych czasach nie wydawało się sum idących w dziesiątki milionów funtów, to fortuna Walkera zapewniła detronizację Manchesteru United. No bo przecież sprowadzając wspomnianych Shearera i Suttona, dwukrotnie bili ówczesny brytyjski rekord transferowy.

Reklama

Z takim krzywdzącym stwierdzeniem rozprawił się jednak parę lat temu w świetnym artykule na ten temat Guardian (całość znajdziecie TUTAJ, poniżej fragment).

By wygrać ligę, klub musi zainwestować w graczy. Rovers owszem, wydali sporą sumę pieniędzy na swoich napastników, dwukrotnie bijąc brytyjski rekord transferowy i pozbywając się 8,3 miliona funtów, zatrudniając też Tima Flowersa, czyniąc go wtedy najdroższym bramkarzem w Anglii. Jednak jeżeli chodzi o znaczące nakłady finansowe, to by było na tyle.

Mylnie postrzega się bowiem transfery Graeme’a Le Sauxa, Colina Hendry’ego czy kapitana Tima Sherwooda jako drogie, ponieważ szybko stali się niezastąpieni i zostali sprzedani z dużym zyskiem. Tak naprawdę wszystkich zatrudniano za niewielkie sumy: Hendry’ego za 700 tysięcy funtów, Le Sauxa niechcianego z Chelsea podobnie, a Sherwooda z Norwich City – za 400 tysięcy.

Porównując jednak wydatki na pierwsze jedenastki Blackburn i Manchesteru United w sezonie 1994/95, Rovers wydali mniej niż broniący wtedy mistrzostwa United. Zawodnicy United kosztowali 19,33 miliona funtów (…), Rovers – 14,7 miliona.

Najbardziej trafnie w innym tekście przypominającym dawnych mistrzów ujął to chyba Daily Mirror. W Blackburn nie płacili za mistrzostwo. Płacili za marzenia o nim. Za mglistą wizję, którą zrealizowali w myśl łacińskiego motto, które ma swoje miejsce w herbie Wędrowców. „Arte et Labore”. „Umiejętnościami i ciężką pracą”.

459

Bez ogromnych talentów Chrisa Suttona i Alana Shearera, autorów 49 z 80 bramek w tamtym sezonie, oczywiście nie byłoby mistrzostwa. Jasne. Ale nie byłoby go także bez zawodników, którzy znacznie bardziej w swoich karierach polegali na dodatkowych sesjach treningowych, by nie odstawać od bardziej obdarowanych przez los graczy. No bo umówmy się – Jason Wilcox biegający po lewej stronie boiska nie był żadnym Edenem Hazardem, a Stuartowi Ripleyowi po przeciwnej stronie boiska daleko było do grającego lata później na jego pozycji w Manchesterze United Cristiano Ronaldo. Ale ci dwaj zasuwali od pierwszej do ostatniej minuty, dostarczając całą masę dośrodkowań, które Shearer i Sutton mieli okazje pakować do siatki.

Polityka kadrowa była wtedy w Blackburn absolutnie mistrzowska. Nie przeszkodziło oczywiście osiągnięcie przez większość zawodników życiowej formy. Ale też trzeba naświetlić takie posunięcia, jak wyjęcie nieznanego szerszej publiczności Henninga Berga z Lillestrom za 300 tysięcy funtów, czy chyba największy majestersztyk Kenny’ego Dalglisha. Zrobienie z wygrzebanego wcześniej za 45 tysięcy ze Scunthorpe Marka Atkinsa, rezerwowego bocznego obrońcy, środkowego pomocnika. 30 meczów i 6 goli w najbardziej pamiętnej powojennej kampanii Blackburn mówi samo za siebie.

Swoje w mistrzowskiej drodze Blackburn odegrały też rzecz jasna szczęśliwe zbiegi okoliczności. Bo – co tu dużo mówić – bez nich tamten piękny, wręcz utopijny sen nie miałby prawa się ziścić, choć przecież po awansie z drugiej ligi i natychmiastowym wkręceniu się w czołówkę nowo powstałej Premier League, można było pierwsze oznaki tworzenia się nowej siły odnaleźć.

Jeden z najbardziej znaczących? Fakt, że trenerem Blackburn był w tamtym czasie Kenny Dalglish. Możliwe bowiem, że z jakimkolwiek innym menedżerem u sterów nigdy nie byłoby na Ewood Park Chrisa Suttona, a wraz z nim – jego piętnastu arcyważnych goli z sezonu 1994/95. Tak Sutton mówił o decyzji o podpisaniu kontraktu z Blackburn (a nie choćby z Manchesterem United) w dużej rozmowie z planetfootball.com:

– Jako młody chłopak, który dorastał oglądając Kenny’ego Dalglisha, szansa gry dla niego była czymś wielkim. Rozmawiałem z nim przez telefon przez około godzinę i choć nie potrafiłem zrozumieć ani jednego jego słowa, musiałem podpisać kontrakt z jego drużyną.

Trudno też nie mówić o uśmiechu losu, gdy spojrzy się na przebieg ostatniej kolejki. Rollercoastera, który później przebić potrafiła chyba tylko niesamowita końcówka spotkania Manchesteru City z Queens Park Rangers w 2012 roku.

Tabela po 41 z 42 kolejek wyglądała następująco:

Zrzut ekranu 2017-11-08 o 10.35.31

Manchester United, wielki Manchester United, który nikogo innego nie dopuścił jeszcze wtedy do tronu w Premier League, jechał zmierzyć się w Londynie z West Hamem, który miał już stuprocentowo pewne utrzymanie. Czyli – po pewne trzy punkty. Co to oznaczało dla Blackburn? Gorsza o siedem goli różnica bramek sprawiała, że mimo dwóch punktów przewagi, mistrzostwo miało dać tylko zwycięstwo z Liverpoolem na Anfield, gdzie ten przegrał tylko 3 z 20 wcześniejszych meczów. A przecież The Reds musieli walczyć, by nie wypaść z pierwszej piątki i nie dać sobie wydrzeć europejskich pucharów.

Obawy potwierdziły się w drugiej połowie tamtego spotkania. Mimo gola Shearera z 20. minuty, Liverpool nie tylko potrafił wyrwać Blackburn prowadzenie, ale wygrał po niesamowitym trafieniu Jamiego Redknappa z rzutu wolnego w samiutkiej końcówce. Rovers nie pozostało nic innego, jak tylko nasłuchiwać wieści z Londynu.

A tam zdarzył się cud.

– To chyba po prostu nie był sezon przeznaczony dla United. Przez ostatnich dwadzieścia minut, przy wyniku 1:1, mieli jakieś osiemnaście szans, ale Ludek Miklosko był tego dnia niemożliwy! Do dziś zastanawiam się, jak wybronił niektóre ze strzałów – wspominał po latach Michael Hughes, który wcześniej dał Młotom nieoczekiwane prowadzenie. W ingerencję sił wyższych wierzył też sir Alex Ferguson, który stwierdził: – Zrobiliśmy więcej, niż było trzeba, by sięgnąć po ten tytuł. Może to los był przeciw nam?

Niesamowita huśtawka emocji, którą obecni na stadionie kibice Blackburn wspominają pewnie po dziś dzień. W kilka sekund od rozpaczy po straconym w doliczonym czasie gry golu na 1:2 do dzikiej euforii, gdy spiker poinformował, że spotkanie na Upton Park zakończyło się remisem i tym samym Rovers zostają nowymi mistrzami Anglii. Pierwszy i – jak się miało później okazać – ostatni raz w powojennej historii klubu. Bajka, której głównym autorem został Kenny Dalglish, a która rozpoczęła się na dnie Division Two zaledwie cztery lata wcześniej, doczekała się najpiękniejszego możliwego zakończenia.

Tamten sukces był o tyle bardziej nieprawdopodobny, że przecież Blackburn nie potrafiło jednocześnie udowodnić swojej siły w Europie. W sezonie, w którym Wędrowcy sięgnęli po tytuł, z Pucharu UEFA wyrzuciła ich zbieranina “audytorów, kierowców ciężarówek i pracowników deratyzacji”, jak drużynę szwedzkiego Trelleborga charakteryzował po latach Rob Doolan z thesefootballtimes.co. W kolejnych rozgrywkach zaś – co pamiętają szczególnie dobrze polscy kibice – świeżo upieczonym mistrzom Anglii również poszło dramatycznie słabo.

Blackburn miało niebywałe szczęście w losowaniu. Gdyby wygrało jedno spotkanie w grupie z Realem Madryt, Borussią Dortmund czy Juventusem, nikt by z tego powodu szat nie rozdzierał. Ale nie. Losowanie okazało się wyjątkowo łaskawe, przydzielając Rosenborg, Legię i Spartaka Moskwa.

Zrzut ekranu 2017-11-08 o 13.15.10

Wychwalany po mistrzostwie pod niebiosa Dalglish w środku tygodnia stawał się tym gościem, który zamiast rozpracowywać rywala spędza zdecydowanie zbyt długie godziny na polu golfowym. Choć akurat nie nam na to narzekać – poniekąd dzięki zlekceważeniu przez Anglików rywali z Rosji, Norwegii i Polski, polski zespół miał okazję zapisać jedną z piękniejszych kart w historii naszej piłki. Awansować z drugiego miejsca w grupie do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Między innymi po wyjazdowym remisie i wcześniejszej wygranej z Rovers 1:0 na Stadionie Wojska Polskiego. Wygranej, która zresztą spokojnie mogła być wyższa.

To jednak nie dwumecz z Legią w Blackburn zapamiętali jeszcze na długo, a to, co stało się w przedostatniej kolejce w Moskwie. Temperatura w okolicach minus dwudziestu stopni Celsjusza, rozgoryczenie związane z czterema meczami bez wygranej w Lidze Mistrzów – to wszystko odegrało znaczącą rolę w wydarzeniach tamtego wieczora.

W czwartej minucie meczu David Batty i Graeme Le Saux poszli agresywnie na piłkę przy linii bocznej i wpadli na siebie. Wydawało się, że skończy się na słownym wyjaśnieniu sobie, że w takich przypadkach lepiej atakować pojedynczo, gdy Le Saux posłał soczystego lewego sierpowego swojemu koledze z drużyny.

Trener Spartaka Ołeg Romancew mówił później, że spodziewał się, że spodziewał się jedenastu facetów gotowych do walki na boisku, ale nie do walki… ze sobą nawzajem. Nic dziwnego, że jego podopieczni wygrali łatwo 3:0.

Nawet mimo rozczarowań towarzyszących grze w Europie, nikt wtedy w najczarniejszych myślach nie mógłby się jednak spodziewać tego, jak niewiele zostanie z Rovers po dwóch dekadach od tamtego wiekopomnego triumfu w rozgrywkach krajowych. Jakie dramaty staną się udziałem klubu, który swego czasu ustanawiał rekordy transferowe Premier League i który wypuścił w 1996 roku do Newcastle najdroższego w tamtym czasie piłkarza na świecie, Alana Shearera. U jak wielu kibiców, którzy przecież pamiętać będą po wsze czasy absolutnie unikalną historię z sezonu 94/95, miłość do klubu wygaśnie praktycznie do zera.

Nikt nie mógłby się wtedy spodziewać, że ich Wędrowcy dziś będą mieli problem z zapełnieniem nie kompletu, a zaledwie 1/3 miejsc na Ewood Park.

Zrzut ekranu 2017-11-07 o 22.49.59Średnia frekwencja na domowych meczach w League One 2017/18

A wszystko zaczęło się od pikantnych skrzydełek…

Po tym, jak klub w 2010 roku przejęła bowiem hinduska firma Venky’s, szukająca możliwości wypromowania swojej marki, na Rovers spadły wszystkie plagi egipskie. Brakowało chyba tylko karaluchów w szatni. Ale spokojnie, Hindusi wciąż nie zdecydowali się na odsprzedaż klubu, o co apeluje od dłuższego czasu cała kibicowska społeczność w Blackburn. Więc i na insekty może przyjść czas.

stop-venkys

Lista grzechów nowych właścicieli, którzy doprowadzili Rovers niemal do agonii, jest potwornie długa. Zaczyna się od nazwiska Anderson. Jerome Anderson.

To właśnie założyciel Sports, Entertainment and Media Group (w skrócie SEM) namówił Hindusów na wejście do grającego wtedy jeszcze w Premier League klubu, by uczynić z niego swój prywatny folwark. Nie miał przy tym absolutnie żadnych skrupułów. Wyobraźcie sobie, że gość najpierw wymógł na właścicielach zwolnienie Sama Allardyce’a, a później umieścił w klubie nie tylko paru swoich klientów, ale też… własnego syna. Mylesa Andersona, który dostał kontrakt w Premier League jako 21-latek, którego doświadczenie w seniorskiej piłce stanowiły dwie minuty w meczu ligi szkockiej dla Aberdeen.

Myles-Anderson-Aston-Villa-Profile_2651858

Później zresztą również wielkiej kariery nie zrobił, najwięcej grając w Serie C i National League, okazując się zbyt słabym nawet na League Two. A to ci niespodzianka.

Zrzut ekranu 2017-11-07 o 23.59.49

Jego ojciec zaś doprowadził do sytuacji, w której klub płacił agentom więcej niż za transfery zawodników, czego najbardziej jaskrawym przykładem było sprowadzenie Rubena Rochiny. Hiszpan z Barcelony B kosztował 370 tysięcy funtów, natomiast jego agent zgarnął przy tym dealu 1,65 miliona (!) funtów.

Rochina przynajmniej co nieco w barwach Wędrowców pograł. W przeciwieństwie do zawodników wartych łącznie około 7,5 miliona funtów (i Bóg wie ile w prowizjach menedżerskich), którzy nie doczekali się nawet debiutu dla Blackburn.

Innym przykładem absolutnie skrajnej niegospodarności i krótkowzroczności przy spisywaniu umów był kontrakt Henninga Berga. Norweg pracował na Ewood Park dokładnie 57 dni nim zdecydowano, że czas poszukać innego menedżera. Problem w tym, że władze klubu nie pomyślały o tym, że mogą chcieć pozbyć się Berga przed końcem kontraktu (bo przecież w piłce to novum) i nie wpisały kwoty odszkodowania w razie jego przedwczesnego rozwiązania.

Późniejszy szkoleniowiec Legii poszedł więc ze sprawą do sądu i wywalczył rekordowe odszkodowanie – 2,25 miliona funtów. Przeliczając to na liczbę dni, które przepracował w Blackburn okazuje się, że za jeden dzień dostał dokładnie 39,5 tysiąca funtów. Więcej niż najlepiej zarabiający wtedy w Premier League Wayne Rooney. Tyle kosztowało Rovers sześć punktów ugranych przez Berga w Championship.

To jednak nie zatrudnienie i okoliczności zwolnienia Berga, a jednego z jego poprzedników były dla fanów Rovers najbardziej skandaliczne.

I znów wracamy do Andersona. Jego klientem w czasie hinduskiego przejęcia był Steve Kean. Dziwnym trafem nowi właściciele uznali, że warto zastąpić dotychczasowym asystentem Sama Allardyce’a samego Big Sama, który wykręcał naprawdę porządne wyniki z ekipą Wędrowców i który wtedy zajmował z nimi przyzwoite dziesiąte miejsce w Premier League. Tym samym między bajki wkładając opowiastki o tym, że będą szanować klubowe dziedzictwo i wsłuchiwać się w głos kibiców.

Ujmijmy to tak – nie było to mistrzowskie posunięcie, choć Anderson, do którego kieszeni wpadła tłuściutka prowizja za podpis Keana, miał prawo twierdzić co innego. Później tylko Henning Berg notował gorsze wyniki niż Kean, a kibice szybko uznali, że ich nowy menedżer wiedzę taktyczną opiera na grze FIFA 12.

article-0-12B3D88B000005DC-182_634x412Fani nagradzają za głowy Keana i właścicieli klubu dożywotnim zaopatrzeniem w KFC

Odejściu Allardyce’a towarzyszyło też odejście praktycznie całego zarządu, który rok po roku ciężko pracował na to, by Rovers wypracowywali jak najlepsze wyniki finansowe, pozwalające klubowi na spokojne funkcjonowanie. W ostatnich latach przed wejściem Venky’s, Blackburn balansowało na granicy zysku i straty w ujęciu rocznym. Najgorszym wynikiem były trzy miliony na minusie w roku 2007.

Cztery pierwsze lata po wejściu Hindusów były już nieporównywalnie gorsze. Rok 2012 uratowała masowa wyprzedaż, m.in. odejście Phila Jonesa do Manchesteru United, ale nie przykrywa to w żaden sposób skrajnej niegospodarności właścicieli. Którzy dawali się ludziom pokroju Jerome’a Andersona naciągać – jak w znanej weselnej piosence – na prawo, na lewo, w górę i w dół.

3 Blackburn Profit Trend 2014

***

Swoją drogą mało brakowało, by w sercu całego właścicielsko-finansowo-sportowego galimatiasu znalazł się Robert Lewandowski. W 2010 roku na mecz z Evertonem władze klubu zaprosiły 22-letniego napastnika Lecha, namawiając gorąco Polaka na transfer do Premier League. I gdyby nie wybuch wulkanu Eyjafjallajökull, który sparaliżował ruch lotniczy w Europie, wielce prawdopodobne, że Lewandowski wpakowałby się w niezłe bagno, zamiast w Dortmundzie dojrzewać w spokoju do wielkości pod okiem Juergena Kloppa.

***

Spadek Blackburn w pierwszym pełnym sezonie z Keanem za sterami musiał skończyć się tragicznie. Szczególnie, że jeśli w ogóle istnieje dobry moment, by zlecieć z ligi, Rovers “wybrali” ten najgorszy. Tuż przed nową umową telewizyjną, która gwarantowała spadkowiczom znacznie większe pieniądze w ramach tzw. “parachute payment”, czyli spadochronu mającego zamortyzować upadek ligę niżej, gdzie przychody ze sprzedaży praw do transmisji są zdecydowanie mniejsze.

 

Spadek z Premier League wcale nie był końcem dramatycznego pikowania Rovers. Dziś przecież grają już nie w Championship o powrót do elity, a w League One o to, by znaleźć się znów w Championship.

Do tego również doprowadziła skrajna niegospodarność. Mało było zespołów, które wydawały równie dużo co Rovers. Doprowadziło to nawet do pogwałcenia zasad Finansowego Fair Play i nałożenia na klub transferowego embargo. Od jakiegoś czasu jedynymi wzmocnieniami były już tylko transfery bezgotówkowe i wypożyczenia, przy których o znaczącym podniesieniu jakości nie mogło być mowy. Po niezłym sezonie 2013/14, gdy Rovers w dużej mierze dzięki doskonałej formie duetu Rhodes-Gestede otarli się o playoffs o awans do Premier League, zaczął się zjazd:

2013/14 – 8. miejsce w Championship
2014/15 – 9. miejsce w Championship
2015/16 – 15. miejsce w Championship

Gwoździem do trumny była kolejna skandaliczna decyzja o zatrudnieniu nowego szkoleniowca, może nawet bardziej nietrafiona niż ta o zastąpieniu Allardyce’a Keanem. Chyba trudno byłoby wskazać bardziej nieodpowiedniego kandydata do zawładnięcia sercami kibiców niż Owen Coyle. Człowieka kojarzonego przede wszystkim z pracą u odwiecznego rywala Blackburn – Burnley, a także z robotą w Boltonie, z którym stosunki Rovers również nie są najlepsze.

“Jeżeli Venky’s zatrudniając Coyle’a nie rozumieli, jakie są realia naszych stosunków z Burnley, jak zaciekła to rywalizacja, to zdecydowanie coś jest z nimi nie tak. Jeśli zaś rozumieli, to albo było to pokazanie środkowego palca kibicom, którzy nieustannie ich krytykowali, albo decyzja, że ten gość będzie najodpowiedniejszym szkoleniowcem, a fani muszą się po prostu z tym pogodzić” – pisał w bardzo emocjonalnym tekście na łamach Vice Sport Marcus Raymond, wieloletni kibic Rovers (“Od obsesji do apatii. Odkochiwanie się w Blackburn Rovers”, całość TUTAJ).

C3RBiunWAAA8_Zk

Delikatnie rzecz ujmując, Coyle nie okazał się strzałem w dziesiątkę. Zwolniono go w lutym, gdy ugrzązł w strefie spadkowej, z której nie udało się wygramolić już aż do ostatniej kolejki. Wtedy też Wędrowcy po raz pierwszy od 37 lat spadli do League One, gdzie co jakiś czas mają okazję spotkać się z klubami, które przeszły równie smutną i naznaczoną rozczarowaniami drogę. Z Blackpool, Wigan, Portsmouth. Wspominając z rozrzewnieniem piękne, a coraz odleglejsze dni, gdy bili się z tymi zespołami na poziomie Premier League. Gdy kwalifikowali się do europejskich pucharów. Gdy występowali w Champions League. Gdy w kraju, jak żaden inny na Starym Kontynencie zwariowanym na punkcie futbolu, nie mieli sobie równych…

SZYMON PODSTUFKA

***

Słówko jeszcze o samym cyklu, w końcu wypada przy okazji pierwszego odcinka pokusić się o małą zapowiedź. Angielska Robota to seria, która będzie się na Weszło pojawiać co środę, takie przynajmniej jest założenie jej autora. Jeśli szukacie kawałka czytaniny o angielskim futbolu – i tym obecnym, i tym sprzed lat – zapraszam. Jest szansa, że się do siebie przyzwyczaimy. A kto wie, może z czasem, to nawet polubimy?

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
2
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Anglia

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
2
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

43 komentarzy

Loading...