Gdy ogłaszano, że Jan Mucha wróci do polskiej ekstraklasy, byliśmy naprawdę ciekawi, jak Słowak poradzi sobie po latach nieobecności. Czy to będzie powrót na białym koniu po drodze usłanej różami, czy też desant z rozklekotanej furgonetki i smutne odcinanie kuponów. Po 15 meczach możemy już stwierdzić, że bramkarz wciąż ogarnia i nie trzyma go u nas tylko nazwisko.
Słowak ma dobrą skuteczność obronionych strzałów (71%) i fantastyczną skuteczność na przedpolu — wychodził do piłek 47 razy i w 46 przypadkach były to interwencje trafione. Jednak nie trzeba wchodzić w głębsze statystyki, by widzieć, że Mucha jest pewnym punktem Bruk-Betu, co przecież w tym sezonie nie należy do zadań prostych. Bramkarz otrzymał od nas już trzecią nominację do kozaków, ponieważ znów bronił dobrze, a kluczowa była jego postawa przy rzucie karnym dla Piasta. Cholera wie, jakby potoczył się ten mecz, gdyby nie wyczuł intencji Papadopulosa i pofrunął w przeciwny róg. Tymczasem on złapał piłkę, co przy jedenastkach nie zdarza się przecież często i utrzymał bezbramkowy remis. Bruk-Bet ostatecznie wygrał, wiadomo, miał przy tym masę szczęścia, ale Mucha dołożył dużą cegłę do kompletu punktów.
Wśród kozaków chcemy również zwrócić uwagę na Kaczarawę, który wchodził do naszej ligi powoli, sprawy nie ułatwiały mu kontuzje, ale gdy jest już zdrowy i przygotowany do grania, kozaczy. Trudno bowiem inaczej nazwać jego liczb z trzech ostatnich meczów, kiedy walnął trzy bramki, dołożył asystę i wywalczył karnego. Szczególnie podobała się nam jego akcja na 3:0 przeciwko Śląskowi, bo świetnie utrzymał się przy piłce i trochę szczęśliwie, ale jednak wyłożył piłkę jak na tacy Cvijanoviciowi.
Z kolei obecność Carlitosa, Angulo i Cernycha wśród kozaków to zaskoczenie jak Boże Narodzenie w grudniu. Chcielibyśmy, by tempo utrzymał Żurkowski, na razie nie będziemy pisać – jak Andrzej Twarowski – że z chłopaka wyrośnie lepszy piłkarz niż Krychowiak, ale niewątpliwie ma w sobie sporo jakości.
Jakości nie zaprezentował z kolei w ostatniej kolejce Dwali, który gra w tym sezonie gorzej niż źle i choć występuje w granatowo-bordowych barwach, to zielenieje na wzór ogórka bardzo szybko. Choćby samobójczy gol w spotkaniu z Legią jest tylko tego potwierdzeniem – tutaj trzeba było wykazać się kunsztem, by zmieścić tę piłkę w taki sposób tuż przy słupku. Gruzin jednak dał radę, szkoda, że pokonał akurat Załuskę, a nie na przykład Malarza. Jeśli dodać do tego sprokurowanie jedenastki… Cóż, Pogoń grała w dziesięciu, Legia w dwunastu.
Derbów nie dźwignął – jak w sumie większość graczy Arki – Mateusz Szwoch. Gdyby pomocnik grał choć trochę lepiej, może gdynianie prezentowaliby futbol, nie rugby, a wtedy Lechia naprawdę była do ugryzienia. Warto też wspomnieć o Putnockim, który przy golu Angulo usiadł na dupie jak Kiereś, Janickim, który myślami był gdzie indziej (co za kretyński faul na karnego!) i Kante – siatkarzu oraz aktorze w jednym. Oj, panowie, przyda się wam przerwa od ligi.
Fot. FotoPyk