Gdy 1,5 roku temu odezwaliśmy się do Karoliny Bojar, nie sądziliśmy, że dziś będzie gościć w chilijskim dzienniku telewizyjnym, L`Equipe, największych brytyjskich portalach i mediach z kompletnie egzotycznych krajów jak Indonezja czy Filipiny. Spotkaliśmy się zatem by zapytać, co z tego będziemy mieć. A przy okazji pogadać o kibicach śpiewających “Moją małą blondyneczkę”, piłkarzach nie orientujących się, co to spalony, trenerskich burakach i brawurowych tekstach na podryw. Zapraszamy.
Fot. FotoPyK
Karolina, najpierw musimy oficjalnie, przed tysiącami czytelników, ustalić jedną rzecz. Jaki procent od przyszłych kontraktów reklamowych idzie na konto Weszło w ramach odwdzięczenia się za pomoc w rozkręceniu kariery?
Jeszcze nie mam żadnych kontraktów reklamowych! Myślę, że ewentualnie się dogadamy.
Nie wiem, czy taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje.
Na pewno nie było jeszcze żadnych kontraktów reklamowych. Może kiedyś jakieś będą, ale najbliższy czas będzie obfitował w wiele zmian w moim życiu, o których nie mogę mówić.
Uciekasz od odpowiedzi, a ja chcę kwotę, procent, liczbę.
Wszystko zależy od wysokości ewentualnego kontraktu.
10 procent?
To dużo. Menedżer nawet tyle nie bierze.
My na Weszło nie schylamy się po ochłapy.
Jak obejmiecie patronat nad wydarzeniami koła prawa sportowego UJ, do którego należę, możemy pomyśleć. To będą twarde negocjacje.
Przy tempie, w jakim rozrasta się twój ogólnoświatowy fejm, możesz już powoli dokonywać wyboru, co zrobić z kolejnymi zyskami: rezydencja w Monako, dom w egzotycznym miejscu typu Tajlandia czy klasycznie – apartament w centrum Krakowa?
Rozmawiamy o zupełnej abstrakcji! Nie jestem osobą rozrzutną i o wiele bardziej wolę inwestować w siebie i rozwój. Bardzo mnie zaskoczyła ta cała fala zainteresowania. Rozumiałam wcześniejsze małe wzrosty popularności jak po występie w Stanie Futbolu czy po innych medialnych wydarzeniach, ale były one dużo mniejsze niż ten wieki wybuch, który nastąpił ostatnio w sumie z niczego. FotoPyK, Piotr Kucza, przyjechał do Krakowa na mecz Wisła – Legia i mięliśmy się spotkać na stadionie. Nie mogłam się jednak na nim zjawić, więc Piotrek przyjechał tego samego dnia na mój mecz i porobił mi zdjęcia. Potem wrzucił to zupełnie spontanicznie na Twittera i rozprzestrzeniły się one jak wirus. Mój tata, który jest moim największym kibicem, ciągle tylko wpisuje moje nazwisko w Google i patrzy, gdzie się pojawiam i ile mam wyświetleń. Znalazł ostatnio nawet na YouTube jakieś filmiki po chińsku o mnie. Zdjęcie Piotrka pojawiło się nawet w L‘Equipe. O, patrz, a tu kolega mi wysłał moje zdjęcie z jakiegoś arabskiego Snapchata, na którym jestem podpisana ich znakami. Bardzo się też zaskoczyłam, gdy wysłałeś mi artykuł o mnie na indonezyjskim portalu. Wczoraj otrzymałam z kolei masę wiadomości z Chile, bo podobno byłam tam w ich dzienniku. To się dzieje falami, wcześniej była na przykład fala z Hiszpanii. Najbardziej zaskakujące są kraje typu Filipiny czy Wenezuela. Nigdy nie miałam kontaktu z nikim z tych miejsc, a teraz piszą do mnie, wiedzą kim jestem i życzą mi powodzenia. Najdziwniejszą wiadomością była chyba fotka stadionu Besiktasu i ja wklejona na niej w niebo podpisana jednym zdaniem po polsku z translatora. Bardzo dużo fanów Besiktasu do mnie pisze, nie wiem z czego to wynika.
Może byłaś na jakimś portalu kibicowskim?
Nie wiem, może, tego jest naprawdę bardzo, bardzo dużo. Proponują mi wysłanie ich koszulek Besiktasu, mam tylko podać rozmiar.
Bierz, będziesz sprzedawać.
Wszyscy ogólnie piszą to samo: że mi kibicują, że fajnie byłoby, gdybym sędziowała mecze wyższych klas, by mogli mnie zobaczyć, piszą komplementy. Proponują, że może przyjechałabym sędziować mecz w ich okolicy. Inny napisał mi ostatnio, że jak go poślubię, to da mi od ręki brytyjskie obywatelstwo.
Wow, chyba nie przepuścisz takiej okazji.
Muszę to dogłębnie przemyśleć.
Po Brexicie ciężej o wyjazd, możesz ustawić się do końca życia.
Gdybym miała ogólnie określić wszystkie wiadomości jednym słowem, byłoby to jedno wielkie wsparcie. Nikt nie gratuluje, bo czego mi gratulować, jeszcze niczego nie osiągnęłam jako sędzia, to bardziej słowa podziwu, że mi się chce, że jakoś daję radę w tym męskim świecie. Szkoda, że nie mogę wszystkim odpisać, bo to niemożliwe, tyle tego jest. Daje mi to siłę do pracy nad sobą, bo potrzebuję jej jeszcze sporo.
Ciebie to bardziej jara czy onieśmiela?
Nie jestem nieśmiała w żadnym stopniu. Moim priorytetem są obecnie studia i nauka. Wiem, że muszę jeszcze inwestować w siebie, by za kilka lat z tego czerpać. Sędziowanie to hobby. Weekendowe zajęcie. Nie traktuję tego jako główną działalność, zawód czy źródło utrzymania, więc podchodzę do tego z dystansem. Chcę dobrze wykorzystać fakt posiadania tylu odbiorców. Ostatnio napisała do mnie dziewczyna z Chile z pytaniem, jak zostałam sędzią w tak młodym wieku. Odpisałam jej. Dziś dostałam wiadomość, że sama zapisała się na kurs. Jeśli jestem w stanie kogoś zainspirować – to dla mnie duma. Inny mężczyzna napisał mi, że przestał grać w piłkę, ale jak zobaczył, że kobieta może sędziować stwierdził, że musi do tego wrócić. Czuję, że dzięki temu mogę zrobić trochę dobrego.
Fot. FotoPyK
Rozstrzygnijmy szalenie ważną kwestię: jesteś gwiazdą na A-klasie?
Wszyscy mnie rozpoznają, ale nie wynika to z popularności w mediach – po prostu w A-klasie wszyscy kojarzą sędziujące dziewczyny, bo jest nas mało. Sędziuje się trudniej. Czuję kredyt zaufania ze strony osób, które mi kibicują, co wytwarza pewną presję. Ale ja dobrze się czuję pod presją i w sytuacjach stresowych, wtedy działam najlepiej. Rozpoznawalność sprawia, że wszystkie błędy idą personalnie na moje konto, o wiele łatwiej jest mnie rozsmarować w sieci. Mam wrażenie, że chętniej się to robi, bo sprawia to satysfakcje. Niektórzy nie rzucają obelg w powietrze, a kierują je do konkretnej osoby, czyli do mnie. Zazwyczaj jak sędzia coś zawali albo zawali w mniemaniu zawodników – bo to dwie różne kwestie – jest, że sędzia popełnił błąd i kropka. Koniec dyskusji. Gdy przyjeżdżam ja, dyskusja się nie kończy, bo jestem konkretną osobą, którą zapamiętają. Odczuwam to. W niektórych klubach funkcjonuje czarna lista sędziów. Niektórzy kierownicy nie życzą sobie na meczach ich drużyn danych arbitrów. Zdarza się nawet, że na tych listach są sędziowie z wyższych lig, którzy czasem dla treningu bywają na A-klasie. Taki urok sędziowania.
Ty też się na takiej znalazłaś?
Chyba nie (śmiech). Ale nie wiem o tym, bo one nie są ogólnodostępne.
A jakiś klub dał ci do zrozumienia, że lepiej byś do nich nie przyjeżdżała?
Tak. Klubom bardzo ciężko jest przyjąć decyzje o karnych czy czerwonych kartkach. Wskaż piłkarza, który obok takiej decyzji sędziego przejdzie obojętnie i powie: OK, dobra, już idę do szatni.
Baba pokazała kartkę, pewnie się nie zna.
Decyzje kobiet łatwiej podważyć. Ale nie jestem tutaj wyjątkiem, to jest na porządku dziennym. Dyskusja na boisku nie ma żadnego sensu. Piłkarzowi nigdy nie wytłumaczysz. Zaczynając sędziować myślałam, że skoro zawodnik jest człowiekiem, stoi obok mnie, to mogę mu przecież po ludzku cos wytłumaczyć, byśmy się zrozumieli. Ale tak nie jest, już to wiem. Dyskusja do niczego nie prowadzi. Wciągasz się w rozmowę, która może obniżyć twój autorytet jako sędziego, wprowadza chaos, no i kradnie czas – przegrywająca drużyna wolałaby jeszcze powalczyć. Takie przerwy są bardzo źle odbierane na boisku. Zaobserwowałam u starszych kolegów pewien nawyk i sama zaczęłam go stosować. Są wątpliwości? Zapraszam po meczu, podyskutujemy.
Wielu zawodników w Ekstraklasie nie zna przepisów – to wiadomo – więc tym bardziej kuleje to w niższych ligach. Interpretacja zagrania ręką to tragedia. Każde dotknięcie piłką ręki to według nich przewinienie. Zderzasz się ze ścianą. Nie przetłumaczysz! Możesz podawać argumenty, które padają na szkoleniach, jest ich szereg, ale one nie trafiają. Ściana, koniec. Źle gwiżdżesz, nie umiesz sędziować. Przy ocenie zagrania ręką interpretujemy czy celowo się obracał i czy ręka była ułożona naturalnie. Jest wiele aspektów do przeanalizowania, nad każdą sytuacją można dyskutować. Na boisku nie ma na to czasu.
Z jakim najbardziej rażącym brakiem wiedzy o przepisach się spotkałaś?
W pewnej drużynie nie wiedzieli, co to jest spalony. Ich taktyka wyglądała tak: rozpoczęcie od środka i długa na napastnika, który kampił pod bramką i jednocześnie ciągle stał na pozycji spalonej. Odgwizdałam pięć takich spalonych jeden po drugim. Ciągle tam stał, a z ławki padały instrukcje “wyjazd!”. Momentami masz wrażenie, że gra polega na tym, by wyjeżdżać z własnego pola karnego. Patrzę na asystentkę, a ona pokazuje: spalony na sto procent. Kolejny, kolejny…
– Panie sędzio, co pani tak gwiżdże? – pytali zdezorientowani.
Skończyło się tak, że w meczu było 27 spalonych. Trener tylko klął pod nosem. Potem do szatni przyszedł kapitan i rozmawialiśmy o tym, co to spalony. Szacunek, że chcieli się dowiedzieć. Jak już kopiesz tę piłkę dwa razy w tygodniu to na litość boską…
Opowiedz, co ostatnio ciekawego na loży szyderców.
Standardowe teksty. Jeśli ich drużyna traci bramkę czy jest rzut wolny dla przeciwników to jadą typowo: – Do garów! Gdy są zadowoleni: – Oho, pani sędzinka, niech pani częściej przyjeżdża! Gdy jesteśmy na linii, czasami nam śpiewają. Kiedyś miałam rozjaśnione włosy i śpiewali mi “Moja mała blondyneczko”. Czasami lecą całymi zwrotkami! Jedna, druga, trzecia. Fajny folklor niższych lig.
Nie skusiłaś się na takich amantów?
Nie (śmiech).
Ale zapytań o numer masz pewnie tyle, że możesz rozdawać hurtowo.
Ostatnio zdarzył mi się mecz z wynikiem 16:0.
Ładnie wydrukowałaś.
Masz rację, tak było. W każdym razie przy takiej liczbie bramek czasami nie zauważysz numeru na koszulce strzelca. Drużyna go oblepia w ramach cieszynki, a ja nie widzę pleców. Pytam więc kogoś, kto stoi obok:
– Jaki numer?
– 503 123…
Kiedyś ktoś napisał mi swój numer na kartce zmian. Nie pamiętam sytuacji, musiałam zabrać karteczkę podczas przeprowadzania zmiany albo ktoś mi ją gdzieś podrzucił.
Oczywiście oddzwoniłaś.
Jak najszybciej się dało! Innym razem ktoś z trybun zaczepił mnie: – Cześć, czy twoje imię to Google? Bo masz wszystko czego szukam.
(śmiech)
Ogólnie wysłuchuję też, że nie umiem sędziować, że jako baba się do tego nie nadaję, że moje miejsce jest w kuchni.
Prędzej na zmywaku jak już do tej Anglii wyjedziesz.
Dobra kasa z tego może być. Ale generalnie to standardowe teksty, kierowane zarówno do kobiet jak i mężczyzn. Decyduje specyfika płci: kobietę wyślą do garów, mężczyznę po prostu zwyzywają. Gdy drużyna przegrywa, prawie zawsze winny jest sędzia.
O awanse z rozpoznawalnością jest trudniej czy łatwiej?
Trudniej. Prowadzę mecze w niższych ligach, jestem młoda i jeszcze bardzo słabo sędziuję. Mam mnóstwo rzeczy do poprawy i popełniam mnóstwo błędów. To normalne, gdy sędziujesz od niedawna. Ale wybrałam sobie taką drogą sama, więc muszę mieć charakter, by to wytrzymać. Moja rodzina wpoiła mi prawdziwą hierarchię wartości, dzięki którym jestem taka, a nie inna. Znam swoją wartość, zawsze w rodzinie miałam wsparcie, zawsze mogłam być sobą i realizować swoje pasje, nigdy mi niczego nie zabraniali. Dzięki nim nie mam kompleksów ze względu na to, że jestem kobietą i gdy spotykam się z zawiścią ze strony drugiego człowieka – potrafię sobie z tym poradzić. Mam bardzo silny charakter.
Fot. Jan Czech
Jak budujesz swój autorytet podczas meczu?
Przede wszystkim jako kobieta muszę dodatkowo podkreślić, że moja płeć nie gra roli i ze mną nie będzie dyskusji czy samowolki. To normalny mecz, panowie są normalnie oceniani, jeśli trzeba to dostają kartki. Z zasady lubię puszczać grę. Niech grają, walczą i czerpią z tego przyjemność. Bardzo ważne jest – choć to niesamowicie trudne – by budować autorytet nie tylko strachem, ale też kumpelskim podejściem. To najwyższa sędziowska półka arbitrów, ja ciągle się tego uczę i jeszcze długo nie będę tego potrafiła. Czasem lepiej niż kara działa upomnienie: cały stadion i tak je widzi, a piłkarz słyszy, że to ostatni raz. Potem masz w tym zawodniku przyjaciela: mogłeś go ukarać, ale tego nie zrobiłeś. Musi to być bardzo mądrze użyte – gdy użyjesz tego zabiegu wobec jednej drużyny, wobec drugiej też musisz. Gdy później jest kontrowersyjna sytuacja, ten przyjaciel może stanąć po twojej stronie. Będzie wiedział, że arbiter nie chce na złość. “Decyzja została podjęta i koniec, chłopaki, nie ma gadania”.
Często wyrzucasz trenerów jak na materiale Pawła Grabowskiego z C+?
Jak trzeba to tak. Nie oszukujmy się, nie jest idealnie, to problem. Uważam, że warto wyrzucać. Taki trener potrafi nastawić całą drużynę wrogo do sędziego i przeciwnika. Zawody przestają być sportowe, robi się nieprzyjemnie. Co to za mecz jak wszyscy się wyzywają i zaczynają pojawiać się agresywne faule? Chora relacja, dużo lepiej dokończyć mecz w sportowej atmosferze bez trenera. Od starszych kolegów nauczyłam się metody trzech kroków: najpierw upomina sędzia asystent, że “proszę opanować emocje, bo zaraz przyjdzie główny”. Jeśli to nie podziała, przychodzę ja. Jeśli znowu nie – trener opuszcza ławkę, nie ma mowy o pobłażliwości.
Pamiętasz największego buraka?
Jest ich mnóstwo. Najgorzej było na moim pierwszym meczu w roli sędziego głównego na trampkarzach. Byłam sama bez asystentów, boisko pełnowymiarowe, za pierwszym razem jest ciężko – musisz patrząc na wszystko, dopiero się tego uczysz. Odgwizdałam ewidentnego karnego, ciągnięcie za koszulkę było widoczne z trybun. Trener jednak bardzo żywiołowo zareagował zwłaszcza, że widział, iż jestem młodą sędzią, jeszcze niepewną siebie. Wpadł na boisko i zaczął rzucać najgorszymi wyzwiskami. Mnie zamurowało. Nie byłam przygotowana na to, że mnie ktoś wyzywa – jeszcze takimi słowami stojąc ode mnie metr. Drugi trener był bardzo zniesmaczony, wszyscy mu zresztą zwracali uwagę. Tym incydentem skończyła się jego przygoda z trenowaniem tej drużyny. Później się już przyzwyczaiłam do takich akcji i wiem jak zareagować, takie sytuacje już mnie nie zaskakują. Mam możliwość podjęcia środków dyscyplinarnych, to nie jest kibic, któremu niestety nie mogę nic zrobić.
Traktujesz to wszystko jako pasję i świetną zajawkę, ale zaczynasz myśleć o tym, by w przyszłości sędziować wyższe ligi?
Staram się nie precyzować celów w sędziowaniu. To tak jak z pytaniem, jaki mecz chciałabym najbardziej w życiu posędziować. Wszyscy wskazują finał Ligi Mistrzów, ale ja nie wiem co powiedzieć. Chcę sędziować taki mecz, do którego będę dobrze przygotowana – i fizycznie, i mentalnie, gdy będę mogła wyjść na boisko bez stresu, presji i wewnętrznego przekonania, że się nie nadaje. Chcę sędziować takie mecze, na jakie zapracuję, po prostu. Dobrym przykładem jest Bibiana Steinhaus – jej droga awansu była identyczna jak mężczyzny, po prostu ciężko na to zapracowała. Bardzo długo czekała na awans do Bundesligi, bodaj 10 lat. Powiedz sam: nie widać po niej pewności siebie? Zaimponowała mi tym spokojem. Jestem w stanie sobie wyobrazić, co ona miała z tyłu głowy: pierwsza kobieta w najwyższej klasie rozgrywkowej, popełniony przez nią błąd byłby sto razy bardziej wyszydzany. A przecież błędy się zdarzają, to cos naturalnego. Wzięła tę presję na barki. Zapewniła sobie sama awanse i tylko to gwarantuje dobre przygotowanie i przekonanie, że się nadajesz. Bo samemu do tego doszedłeś. Nie mam zatem sprecyzowanego celu. Po każdym meczu wysnuwam wnioski – wyciągam dwie rzeczy, które muszę poprawić w kolejnym.
Jak większość sędziów mam największy problem z ustawianiem się. Tu nie ma schematów, nie ma konkretnych miejsc – poza stałymi fragmentami gry – w których trzeba stać. Poza tym akcja jest szybka, spontaniczna. Po pewnym czasie to przychodzi samo, doświadczeni sędziowie już o tym nie myślą. Młody sędzia gubi się, nie do końca wie, gdzie się ustawić, a to generuje kolejne problemy: niezauważanie popchnięć, łokci, drobnostek, które widać tylko pod odpowiednim kątem. Jeśli jesteś za akcją, to tego nie widzisz. Zwykle zasadą była diagonalna – bieganie po przekątnej. Teraz mówi się, że tor biegu musi być elastyczny. Wymaga się od sędziego, by do każdej akcji się przystosował.
Moim mankamentem jest jeszcze użycie gwizdka. Każda sytuacja boiskowa wymaga innego dmuchnięcia. Wyjście piłki za linie – podwójny cichy gwizdek. Mocny faul – mocny długi. Zakończenie – wiadomo. To ciężka sztuka, by modulacją gwizdka oddawać powagę przewinienia. Jako młody sędzia skupiasz się, by wszystko dobrze zobaczyć i podjąć dobrą decyzję. Nie masz czasu, by się też na tym skupiać. Po samym gwizdku doświadczonego sędziego wiesz już, jak poważne było przewinienie. Gdy potrafisz to robić, automatycznie budujesz sobie autorytet: komunikacja jest wtedy dużo łatwiejsza. Każdy sędzia wie, że to nie może być ciurkanie, gwizdek musi być ostry, intensywny. W teorii to nie jest trudne – każdy przecież potrafi gwizdać. Ogólnie sędziowsko jestem obecnie bardzo słaba i mam bardzo dużo do nauki. Fizycznie myślę, że byłabym w stanie przebiec ekstraklasowe męskie czasy. Wiele lat szkolenia przede mną. Zobaczymy.
Fot. Jan Czech
Co nowego u oszalałych rodziców?
Trzymają się dobrze. Sędziuję czasami kadry u-16 dziewczynek i powiem ci, że im wyższy poziom, tym większy szacunek do sędziego i przeciwnika, wyższa kultura. KOR nadal jest i ciągle uważam, że dużo bardziej agresywne są matki. Rozumiem, że gdy dziecku dzieje się krzywda, budzi się instynkt macierzyński…
Gra bez szaliczka, trzeba to zrozumieć.
Pytanie, co jest dla niego dobre. Przeklinanie przy nim, wyzywanie sędziego – to raczej nie jest dobry przykład dla synka. Zdarzają się teksty w stylu “synu, oddaj mu!” albo “synu, przewróć się, przecież cię ciągnie!”. Zdarzają się też słodkie sytuacje jak wtedy, gdy chłopiec w biegu zgubił buta. A matka z trybun: – Mówiłam ci żebyś nie kupował za dużych!
Wiesz, jak to jest. Chłopcy szpanują, kto ma większą stopę. Kto ma większe buty jest dojrzalszy. Mecze skrzatów po pięć lat są przesłodkie. Sędzia nie ma nic do roboty, bo piłka nie wychodzi na aut, oni biegają w tych małych koszuleczkach i pomagasz wiązać im buty. Raz jednemu w przerwie pokazałam kartkę. Wszyscy przybiegli ją oglądać i trenerzy nie mogli nic w przerwie przekazać zawodnikom. Jeden chłopiec się do mnie przytulił i spytał: – Ładnie gram?
Super to jest. A KOR ciężko wyplenić. Tak naprawdę nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Pytałem cię o to za pierwszym razem, ale ciekaw jestem jak po czasie będzie wyglądać twoja odpowiedź: co cię tak właściwie rajcuje w jeżdżeniu po zadupiach i patrzeniu czy Grzegorz sfaulował Bogdana?
A na Ekstraklasie nie patrzysz czy Grzegorz sfaulował Bogdana?
I to czasami też na zadupiach.
Znowu się na was jakieś kluby obrażą! Teraz patrzę już na to inaczej, bo na A-klasie mam kontakt z seniorami, a poprzednio sędziowałam tylko dzieci. Podoba mi się ta adrenalina, bo czuję ją przed meczem. Podoba mi się nieprzewidywalność, bo nigdy nie wiem, co się wydarzy na meczu.
Widzisz, a sędziowie w latach 90-tych wiedzieli.
Teraz niestety już nie (śmiech). W sumie to stety! Muszę się odnaleźć w tym walecznym klimacie i podoba mi się to. Lubię czuć emocję, lubię się czasem nawet posprzeczać. Mam taki charakter, że to wręcz sprawia mi przyjemność. Nikomu nigdy nie udało wyprowadzić się mnie z równowagi podczas meczu, tak samo jak sprawić mi przykrości. Umiem się od tego zdystansować. Nie biorę tych uwag osobiście. Decydując się na zawód sędziego brałam pod uwagę to, że takie sytuacje będą miały miejsce. To kształtuje mój charakter.
Inne dziewczyny przez to rezygnują? Nasłuchasz się o sobie raz, drugi, trzeci, w końcu pojawia się pytanie: tak właściwie to po co mi to?
Bardzo wiele osób przez to rezygnuje, nie tylko kobiet.
Tak, ale kobiety są z reguły wrażliwsze.
Czy ja wiem? Nie uważam, bym była bardziej wrażliwa niż mężczyzna.
Uznajmy, że jesteś wyjątkiem.
Wydaje mi się, że to bardzo specyficzny zawód, bo nawet jak posędziujesz zawody idealnie – nie mówię, że mi się to kiedyś zdarzyło – i tak nigdy nie będzie tak, by obie drużyny przyszły i podziękowały. Uważa się, że idealne sędziowanie to twój psi obowiązek. W innej pracy zawsze to powód do pochwał, coś ekstra. Zawsze coś komuś się cos nie będzie podobało. Cokolwiek zrobisz, zawsze jesteś narażony w tym zawodzie na krytykę. Często jest tak, że przyjeżdżasz i od razu jest negatywne nastawienie. Taka specyfika. Głupi aut w złą stronę – nie wszystko da się zobaczyć – jest piętnowany i sędzia spotyka się z krytyką.
Autor wywiadu obejrzał po rozmowie czerwoną kartkę – następnym razem dobierze bardziej zaskakujące pytania.
Po studiach prawniczych planujesz być także sędzią?
Zawód sędziego posiada duże ograniczenia ustawowe: nie możesz mieć innej pracy poza pracą akademicką. Chociaż ostatnio czytałam komentarz doktryny, że będąc sędzią sądu rejonowego byłoby dopuszczalne wykonywanie zawodu sędziego piłkarskiego, ale do pewnego szczebla. Trzeba się jednak liczyć z tym, że to byłoby nie do pogodzenia. Podwójną sędzią więc nie będę.
Nie wybrałam tych studiów z przymusu czy zdrowego rozsądku – ja po prostu to lubię. W zawodzie prawnika nie ma nudy, a ja nienawidzę nudy. Chcę połączyć dwie pasje w jedno i zająć się prawem sportowym. Interesuję się prawem sportowym, niemieckim i własności intelektualnej. Zostałam niedawno wybrana na przewodniczącą koła prawa sportowego na UJ, więc zapowiadam, że będzie nacisk na piłkę nożną – nie tylko ze względu na zainteresowania moje, ale większości członków. Niedługo ruszymy z projektem, który zainteresuje piłkarzy grających w ligach amatorskich. Chcemy upowszechnić wśród nich świadomość prawną. Wcześniej czy później spotykają się z prawem na boisku i poza nim. Wszystkie informacje będą na moim twitterowym profilu lub profilu koła. Będziemy planować też spotkania z ciekawymi osobami ze świata piłki nożnej, planujemy konferencję dotyczącą e-sportu, który powoli wkracza na arenę Igrzysk Olimpijskich.
Naprawdę?!
Tak, dzisiaj czytałam artykuł o tym, że już zaczęły się rozmowy. To dziedzina, która trochę jest z boku, bo nie ma konkretnych regulacji prawnych, dlatego warto zająć się tym tematem. Spotkania na pewno nie będą zamykać się w sztywnych prawniczych ramach. Warto zareklamować też mój drugi kierunek studiów: prawo własności intelektualnej i nowych mediów, który może być przydatny nawet w gronie twoich kolegów dziennikarzy. Daje on bardzo szeroką wiedzę w zakresie prawa autorskiego, znaków towarowych, własności intelektualnej i tego gniota jakim jest prawo prasowe. Telewizja i internet – względnie nowe media – nie są nawet uwzględnione w prawie prasowym z 1984 roku. Zamiast tego jest np. węzeł zakładowy, czyli mniej więcej taki radiowęzeł, jakie są w szkołach.
Czyli działamy poza prawem. Fajnie.
Spór o portal odbywa się drogą wykładni funkcjonalnej – dużo zależy zatem od interpretacji sędziego. Tak nie może dłużej być, muszą znowelizować tę ustawę. Nie wiem jeszcze dokładnie, co będę robić po studiach. Być może prowadzenie zawodników? Menedżerka, praca z kontraktami? Zobaczymy. Aplikację planuję adwokacką, bo daje mi ona możliwość zajmowania się tą gałęzią prawa. Jednocześnie zawód adwokata nie zabrania wykonywania pracy sędziego piłkarskiego, co też jest jakimś argumentem. Moje życie codziennie zmienia się ostatnio o 180 stopni, więc ciężko mi cokolwiek wybiegać w przyszłość.
Karolina, to ile procent dostaniemy z tych kontraktów?
Masz dziś urodziny, więc nie wypada mi tak cię spławić. Jestem wam bardzo wdzięczna, bo to od was tak naprawdę wszystko się zaczęło. Niech będzie pięć procent dla Weszło. Może być?
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK