Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

01 listopada 2017, 14:18 • 9 min czytania 47 komentarzy

Niemal w jednym czasie dwóch prawdopodobnie najważniejszych ludzi w polskiej piłce postanowiło zrewolucjonizować rodzimy futbol. Niezależnie od tego, że słowo “rewolucja” trochę już się zużyło – przeżyliśmy ich tylko w XXI wieku przynajmniej kilkanaście – warto się pochylić i nad propozycją Karola Klimczaka, i tą sformułowaną przez Zbigniewa Bońka. Obaj bowiem podali doskonałe odpowiedzi na pytania, które w polskim futbolu nigdy nie padły. Świetne recepty na choroby, które są kompletnie różne od tych, trawiących polską piłkę nożną.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Przypomnijmy – Klimczak uważa, że do przodu naszą piłkę popchnąłby limit minimalnej liczby młodzieżowców – przynajmniej jeden na boisku w każdym zespole Ekstraklasy, w każdym meczu. Boniek z kolei rzucił pomysł, by powrócić do Ekstraklasy złożonej z 18 zespołów, najlepiej już od jutra, jeśli się nie uda – to od lipca 2018, zmieniając w trakcie sezonu zasady awansów i spadków. W teorii można nawet przyklasnąć – chyba każdy lubi oglądać na murawie młodych walczaków, w dodatku wielu tęskni do Ekstraklasy “normalnej”, gdzie nie ma żadnych grup, podziałów i innych udziwnień – jest za to 18 zespołów, 9 meczów w kolejce, spotkania upchnięte w weekend, a nie wywalone gdzieś na poniedziałkowe popołudnie.

Tyle że to kompletnie nie jest odpowiedź na problemy polskiej piłki.

Mam wrażenie, że nikt nie zadał sobie pytania, co właściwie dokładnie chcemy osiągnąć, wprowadzając w życie tego typu propozycje. Limit jednego młodzieżowca byłby świetną odpowiedzą na sytuację, w której kluby boją się stawiać na młodych piłkarzy. Niezależnie od przyczyn – czy to układy, czy zacofani trenerzy – zdolna dzieciarnia puka do drzwi kolejnych klubów i spotyka się ze ścianą. Mamy mnóstwo talentów, ale jednocześnie kluby są na tyle bogate, że wolą inwestować w zagraniczne gwiazdy. Jest sporo potencjału, ale jest marnowany – bo kluby wolą postawić na ludzi z wachlarzem umiejętności na tu i teraz, a nie “za dwadzieścia miesięcy”. W takiej sytuacji limit młodzieżowca byłby uzasadniony – w imię zaprzestania marnotrawienia talentu młodzieży, w imię powstrzymania jej wyjazdów do innych państw i tak dalej, w tym stylu.

Ale przecież u nas taka sytuacja w ogóle nie ma miejsca. Wręcz przeciwnie – kluby już teraz prześcigają się w szukaniu młodych ludzi, którzy są w stanie choć parę razy kopnąć prosto piłkę. W każdym klubie młody talent traktuje się jak szkło – bo każdy działacz jest świadomy, że to jedyny w polskiej lidze towar, na którym można rozsądnie zarobić. Zestawiając kwoty transferowe płacone za Vadisa Odjidję-Ofoe w wielkiej formie i Ondreja Dudę, który zdradzał już i pierwsze objawy sody, i pierwsze problemy zdrowotne, widać doskonale jak istotny jest wiek. Kluby nie narzekają raczej na nadmiar jakości, wręcz przeciwnie – trenerzy często rozpoczynają pracę od przeszukania głębokich rezerw i całego regionu. Gdy tylko mogą wpuścić młodego – starają się to robić nawet w doliczonym czasie gry, byle na transfermarkcie pojawiła się kolejna cyferka przy jego liczbie występów.

Reklama

Już teraz, bez żadnych limitów, mając do wyboru solidnego 26-latka i nieco słabszego, ale wciąż przyzwoitego 20-latka – klub zawsze będzie stawiać na tego drugiego. Zresztą, ile było płaczu w sytuacji Robak-Kownacki w Lechu Poznań, ile było zarzutów o forowanie “gówniarza”, by jak najwięcej zarobić. Nie przez przypadek Legia ściągała Kozaka, Bereszyńskiego czy Bielika, nie przez przypadek wzięciem cieszą się Buksa czy Piątek, nie przez przypadek wyjeżdżają Jaroszyński czy Szymiński. Nawet kluby walczące o życie – jak Cracovia rok temu – starały się wrzucać do składu Kanachów czy Vestenickych, kiedy tylko nie było już ryzyka, że coś spartolą.

Czasem to się opłaca – i można ładnie zarobić na Kapustce, czasem nieszczególnie – i można przegrać derby po nierozważnej czerwonej kartce 19-letniego Pestki. Czasem zresztą klub jest zmuszony grać młodymi, bo na innych go nie stać. Momentami wypala – i Ruch promuje Lipskiego, Monetę czy Koja, momentami niekoniecznie – i rozpoczyna sezon w I lidze od 3 porażek, grając 19-letnimi Słomą czy Czajkowskim.

Generalnie jednak problemem nie jest brak szans dla młodych, lekceważenie ich umiejętności czy szklany sufit dla dzieciarni. Problemem jest brak odpowiedniej liczby utalentowanych młodych, wynikający w prostej linii z tysięcy błędów popełnianych przy ich szkoleniu.

Odpowiedź: “zróbmy limit młodych” jest odpowiedzią na pytanie: “dlaczego dobrzy młodzi piłkarze nie grają”. Ale nie mam złudzeń, tak naprawdę limit młodych ma zupełnie inny cel – zwiększenie liczby zielonych banknotów w polskiej piłce, poprzez sprzedawanie tych z limitu za zawyżone stawki. To nie jest takie złe, ale czy na pewno lepiej sprzedawać za 500 tysięcy wylansowanego w ten sposób młodzika, czy jednak skupić się na reformach, dzięki których wychowamy kolejnych młodzików za 6 milionów, jak Bednarek? Tym bardziej, że przecież Lech to rozumie, wie, że po prostu trzeba zapłacić za budowę boisk, zapłacić za bursę, zapłacić za staże trenerów i dyrektorów – a potem dopiero zarabiać. Droga na skróty w tym wypadku to przyspieszanie zysków – bo pewnie grającego od deski do deski juniora da się szybciej pogonić, ale i ich ograniczanie – bo nic nie zmienimy w kwestii liczby utalentowanych chłopaków.

Propozycja Bońka to też recepta na inne problemy, niż nasze. 18 zespołów w Ekstraklasie to bowiem pomysł dla państwa, gdzie silna I liga gryzie po piętach kluby z Ekstraklasy na każdym froncie – organizacyjnym, sportowym i marketingowym. Tak zaczyna się dziać – liderem Ekstraklasy jest beniaminek, w pierwszej czwórce I ligi jest dwóch beniaminków, liderem II ligi jest beniaminek, a i czwarty klub w tabeli (ŁKS, Łódzki Klub Sportowy) jest beniaminkiem. Ale słowo klucz: zaczyna się dziać. Kiedy poszerzenie Ekstraklasy będzie moim zdaniem sensowne? Gdy na zapleczu będą się biły kluby z doskonałą infrastrukturą, świetną bazą dla młodzieży oraz przyzwoitą jakością piłkarską. Rozumiem, że w samej Ekstraklasie takich brakuje, że podmiana Górnika Łęczna na Górnik Zabrze to był skok w inny świat, ale patrzmy nieco szerzej, niż na 12 miesięcy do przodu. Powraca do wielkiej piłki, mozolnie, ale zawsze, Łódź. W dobrą stronę idzie futbol w Lublinie, gdzie ładną arenę zaczyna wreszcie zapełniać trochę ludzi, a i w działaniu klubu coraz więcej przemyślanych ruchów. Pierwsza liga do spółki z Polsatem zaczynają rozumieć, że jedyną drogą do zarabiania jest dobry, najlepiej wspólny i masowy, marketing. Poziom piłkarski jest tak samo gówniany na każdym szczeblu, więc walczyć trzeba historiami – o zasłużonym Ruchu, o derbach Śląska na wypełnionym stadionie w Katowicach i tak dalej.

Zresztą, frekwencje przede wszystkim na Widzewie, ale też na ŁKS-ie, na Radomiaku czy nawet na Stali Stalowa Wola czy GKS-ie Jastrzębie pokazują, że kluby zaczynają rozumieć. W I lidze jak grzyby po deszczu rosną kluby biznesu, GKS Katowice jest obecny na targach ekonomicznych, podobnie zresztą ŁKS, który ostatnio zadebiutował na Europejskim Forum Gospodarczym, Raków Częstochowa przez swój program partnerski w 4 miesiące pozyskał 36 drobnych sponsorów.

Reklama

Ale to wszystko są małe kroki do przodu i tak naprawdę – melodia przyszłości. W wielu klubach I ligi akademie młodzieżowe mają głównie nazwę, czasem jeszcze jedno boisko na kilka roczników. Nadal są poślizgi w wypłatach. Nadal w użyciu pozostają boiska, na których reporterki Canal+ w swoich butach na obcasie mogłyby doznać poważnych urazów. Nadal w użyciu pozostają trybuny, na których gromadzili się członkowie partii podczas efektownych pokazów z okazji święta pracy. Innymi słowy – ta reforma byłaby wprowadzona jakieś dwa, może trzy lata za wcześnie.

To po co ta propozycja teraz? Ha, i tu jest punkt styczny między Klimczakiem a Bońkiem. Tu też chodzi o kasę – mianowicie więcej meczów w przekroju sezonu, więcej transmisji i więcej pieniędzy za sprzedaż praw. Poziom wprawdzie nieco spadnie, ale ceny mogą wzrosnąć.

***

I Klimczak, i Boniek, wiedzą więc, czego potrzeba polskim klubom. Po prostu: pieniędzy. Moim zdaniem jednak, obie zaproponowane przez nich drogi, to schylanie się po pięćdziesiąt groszy, gdy na daszku pobliskiego garażu leży stówka. Tak, na daszek trzeba się wdrapać, może wrócić do domu po drabinę, ale zysk będzie o wiele większy. Czego więc potrzeba naszej lidze, by zarabiać więcej?

W obu obecnie dyskutowanych propozycjach godzimy się na obniżenie poziomu, jeśli ma on mieć na celu zwiększenie wpływów w niedalekim terminie. W obu też zgadzamy się na przymus – mniejszy czy większy, ale zawsze. A jeśli tak – to czemu nie przymusić klubów do tymczasowo obniżającego poziom, ale wkrótce przynoszącego zyski pójścia drogą Lecha Poznań?

Przeglądam wszystkie raporty finansowe i widzę wielomilionowe kwoty płynące we wszystkich kierunkach. Z Ekstraklasy do klubów, z klubów do PZPN-u, z PZPN-u do klubów i tak dalej. Pieniądze są i krążą – a systematycznie dosypuje ich telewizja oraz szereg pomyleńców, którzy są w stanie dopłacać do polskiej piłki ze swoich własnych kieszeni. Jeśli dobrze rozumiem – w teorii istniałaby możliwość, by część funduszy zatrzymać, na przykład w Ekstraklasie. By część kasy z C+ nie dotarła do kas klubowych, ale została zatrzymana w jakiejś wspólnej puli. Nazwijmy to: funduszem szkoleniowym. Jak to sobie wyobrażam? Kluby godzą się, że jedna z transz z telewizji trafiła do nich okrojona o kwotę X. PZPN godzi się, by część funduszy, które przekazuje np. w ramach Pro Junior System trafiła do tej wspólnej skarbonki. Skarbonka sobie puchnie, wrzucają do niej – po równo! – kluby z Ekstraklasy, wrzuca PZPN, wrzuca Ekstraklasa SA, można też ustalić, że właśnie w to miejsce trafiają wszystkie kary od Komisji Ligi. Uzbiera się sympatyczna kwota i myk – budujemy po boisku treningowym pod balonem wszystkim 16 klubom Ekstraklasy. Nikt nie jest pokrzywdzony, dla nikogo nie jest to krzywdzące. Tak, w teorii Wisły Kraków może nie być wtedy stać na Carlitosa i oglądanie meczów będzie udręką. Ale przecież przy propozycjach Bońka i Klimczaka też godziliśmy się na obniżenie poziomu w imię przyszłych zysków. Ile zysków da się osiągnąć, poprzez trenowanie młodzieży przez całą zimę na naturalnej murawie pod balonem? Moim zdaniem w dalszej perspektywie o wiele więcej, niż przez 12 miesięcy lansowania młodzieżowca w pierwszym składzie czy kilka meczów więcej sprzedanych w nowej umowie dotyczącej praw TV.

Wszyscy już mają pod balonem? To za rok fundujemy drugie, tym razem naturalne. A za dwa lata opłacamy staże, szkolenia oraz certyfikaty UEFA wszystkim szesnastu dyrektorom akademii.

W takim “lewackim” zmuszaniu prywatnych firm do irracjonalnych z punktu widzenia obecnego sezonu decyzji widzę jakiś sens, widzę jakieś konkretne przyszłe zyski, a nie wspomniane rzucanie się po pięćdziesiąt groszy. Ostatnie okienko Lecha pokazało, że ta strategia ma uzasadnienie biznesowe, jeśli patrzymy na 5-6 lat do przodu. Na pewno jest zaś rozsądniejsza niż limit młodzieżowca w klubie, w którym nie ma ani jednego utalentowanego piłkarza poniżej 25. roku życia, czy dokooptowanie do Ekstraklasy dwóch klubów, które zbankrutują za półtora roku. Problemem może być tylko fakt, że część klubów zapewne nie zakłada, że przeżyje następne 5-6 lat (i część pewnie ma rację).

***

Jest też inna droga, prostsza. Pozostawienie wolnej ręki klubom. Mądre – jak Lech, jak Zagłębie, jak Jagiellonia czy Legia – poradzą sobie i będą systematycznie wchodzić na coraz wyższy poziom. Ambitne – jak Widzew czy ŁKS, oba właśnie odbierające nowoczesne bazy treningowe dla seniorów i młodzieży wywalczone od miasta – wezmą przykład z tych mądrych (już biorą) i do nich dołączą. Głupie – po prostu zbankrutują.

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

47 komentarzy

Loading...