Dobrze, że wczoraj Korona Kielce z Lechią Gdańsk trochę uodporniły nas na zjawisko niespodziewanej porażki faworyta – inaczej mielibyśmy dzisiaj naprawdę potężny problem z odbiorem spotkania AS Roma – Chelsea. Oczywiście, już w pierwszym meczu było widać, że Włosi nie ustępują mistrzowi Anglii, że mają wielu piłkarzy o wysokiej jakości, nie boją się grać ofensywnie, naciskać, podchodzić do londyńczyków wysoko na ich połowie. Ale taki pojazd? Roztrzaskanie o glebę z – wybaczcie, ale to po prostu rzetelne przedstawienie zdarzeń – palcem w dupie?
Zanim oburzycie się na ten dość wieśniacki zwrot – Roma naprawdę wygrała z palcem w tyłku. Są na to dowody filmowe.
Roma score against Chelsea and Perotti celebrates the goal in an interesting way with El Sharaawy. pic.twitter.com/2kj6ZlQapk
— Zlatan Facts (@ZIatanFacts) October 31, 2017
Na filmiku zresztą główni bohaterowie dzisiejszego spotkania. Stephan El Shaarawy zdominował pierwszą połowę, Diego Perotti rozmontował Chelsea po przerwie. Jak do tego doszło?
Przede wszystkim oba zespoły kontynuowały to, co rozpoczęły w pierwszym, wyjątkowo radosnym meczu. Ofensywa po pierwsze, drugie i trzecie. Dopiero gdzieś na marginesie, drobnym druczkiem dopisane nieśmiałe hasło: “ale bronić też spróbujcie”. Efekt był taki, że w 40. sekundzie obie drużyny miały już po groźnej sytuacji – Chelsea swojej nie wykorzystała, kontrę Romy z kolei świetnym uderzeniem wykończył właśnie El Shaarawy. Jeśli w 40 sekund widzimy więcej, niż przez 90 minut w Ekstraklasie, niż przez 45 minut w meczu Bayernu z RB Lipsk? Wiadomo było, że tu będzie dziś piłka nożna w tej najlepszej wersji, gdzie zamiast przesuwania stref podziwiamy kolejne dryblingi i strzały.
Z dryblingami wyleciał jako pierwszy Hazard, chyba trzykrotnie, może nawet czterokrotnie bezlitośnie objeżdżając rywali, następnie zaś oddając celne uderzenia. Może i nie były to bomby, które zatrzęsły Koloseum, ale wydawało się, że w końcu za którymś razem Alisson nie nadąży za piłką. Tym bardziej, że pętla wydawała się zaciskać – próbowali przecież także Bakayoko, doskonałą okazję miał Morata, po wykorzystaniu błędów w defensywie AS Romy (rzymianie próbowali opuścić swoje karne kombinacją zagrań – podanie piętą, przerzut lewą nogą). Ale szybko okazało się, że tego dnia groźniejsze od ataków pozycyjnych są zabójcze kontry. Nainggolan zagrał piłkę do środka, obciął się totalnie Rudiger, dzisiaj przez cały mecz pełniący rolę agenta Romy oddanego do Chelsea w roli V kolumny. “Faraon” musiał już tylko powtórzyć wyczyn z pierwszej minuty meczu i wykończyć dobrym uderzeniem z fałsza. 2:0 do przerwy i poczucie dobrej decyzji u wszystkich, którzy tego wieczoru postawili na transmisję z Rzymu.
Po przerwie? Paradoksalnie – gra się wyrównała. Teraz również Roma próbowała ataków z większą liczbą podań, była trochę bardziej cierpliwa, mniej konkretna. Chelsea z kolei coraz mocniej się spieszyła, co nie przynosiło raczej zbyt pozytywnych efektów. Przed przerwą oddali 5 celnych strzałów, w drugiej połowie sprawdzili Alissona tylko raz. Hazard tylko między 20. a 25. minutą zaliczył więcej dryblingów, niż przez 45 minut drugiej odsłony. Ukoronowaniem i podsumowaniem było drugie tego wieczoru podręcznikowe wsadzenie Perottiego – tym razem przycelował tuż obok słupka, pieczętując wygraną Romy.
Czy jesteśmy zdziwieni? Z jednej strony tak – w końcu to mistrz Anglii, w końcu to wielka Chelsea, w końcu to Eden Hazard, w końcu to Roma z Fazio i Jesusem w środku obrony. Z drugiej strony jednak – czy kogoś jeszcze dziwi kiepska gra defensywna londyńczyków, gdy na murawie nie ma N’Golo Kante? Ten gość robił grę mistrzów Anglii w ostatnich dwóch sezonach. Jeśli mielibyśmy wskazywać jakieś przyczyny takiego wyniku, to nie aktywność Dżeko, kunszt Shaarawy’ego, podania Nainggolana czy dryblingi Perottiego, ale właśnie absencję Kante wskazalibyśmy na samym szczycie. Bo Chelsea mogła swoje strzelić, tu naprawdę nie zdziwiłaby nas powtórka remisu 3:3 z pierwszego meczu. Ale w tyłach była tak bezradna, jak w wielu innych meczach, w których brakowało im Kante.
Ale gdyby rzymianom brakowało powodów do radości – swój mecz z Karabachem zremisowało Atletico Madryt, praktycznie zapewniając Włochom awans do dalszej fazy Ligi Mistrzów. AS Roma ma obecnie 8 punktów, Chelsea 7, trzecie w tabeli Atleti – tylko trzy, a trzeba pamiętać, że Rojiblancos grali już oba mecze z Azerami. W tej formie Roma musi tylko postawić kropkę nad i w starciu z outsiderem z Azerbejdżanu. Chelsea zresztą także. Madrytczykom została modlitwa o cud.