W życiu poznał więcej szkieletów i trupów niż żywych ludzi. Twierdzi, że zmarły człowiek może mu opowiedzieć o sobie takie rzeczy, o jakich sam za życia nie miał nawet pojęcia. Tomasz Koczorski wykonuje zawód antropologa, którym poza nim para się niewiele osób w kraju. Jak sam twierdzi – ludzki szkielet to księga, z której potrafi odczytać ogrom informacji. W rozmowie z nami przekonuje, że seriale i filmy kryminalne to często fikcja i bzdury. Wrażliwych ostrzegamy, że temat przewodni rozmowy to śmierć, ale w końcu, jak twierdzi Koczorski, to jeden z wielu naturalnych procesów.
Podobno cenisz sobie łacińską sentencję „mortui vivos docent”?
Zazwyczaj ta sentencja wisi nad gabinetami anatomii prawidłowej. Już samo tłumaczenie wiele mówi – zmarli uczą żywych. To bardzo trafne słowa. Dla mnie i innych antropologów kości to księga, z której można wiele wyczytać. Na dobrą sprawę, kości są mi w stanie więcej powiedzieć niż żywa osoba, bo mogę stwierdzić choroby czy niedożywienie, które u danej osoby wystąpiły w dzieciństwie, a przecież nie pamiętamy na co chorowaliśmy mając dwa lata.
Na podstawie kości sprzed pięciuset lat można stwierdzić, że ktoś był niedożywiony?
Kod genetyczny każdego z nas jest instrukcją, którą organizm stara się jak najlepiej wypełnić. Przykładowo, miałbyś zapisane, że twój wzrost powinien osiągnąć 190 cm, a skończyłoby się na 169 cm. Coś musiało więc pójść nie tak w twoim rozwoju. Wpływ środowiska, w którym przyszło tobie dorastać okazał się hamujący na realizację genetycznej instrukcji. Być może były również poważne niedobory żywieniowe lub okresowe głodowanie w dzieciństwie.
Czym jeszcze zajmuje się antropolog?
W skrócie: antropologia to nauka o człowieku, ale ta profesja zawiera wiele gałęzi nauki. Większość antropologów skupia się na wersji humanistycznej, czyli na myślach człowieka i jego istnieniu. Natomiast ja należę do grupy antropologów biologów. Obiektem moich dociekań jest ludzkie ciało.
Ilu jest antropologów w Polsce?
Trudno powiedzieć, ponieważ jest wielu antropologów na uczelniach. Natomiast w sektorze prywatnym działa trochę osób rozsianych po muzeach i tego typu placówkach. Jest też kilkanaście osób wykonujących zawód antropologa sądowego.
Antropolog sądowy to ten gość, którego w filmach pokazują na minutę i zawsze daje policji mnóstwo wskazówek o sprawcy?
Coś w tym stylu, ale tak bardziej naukowo, to gość, który korzysta z takiej nauki jak osteologia, auksologia, antroposkopia oraz biometria. W skrócie – osteologia to nauka o kościach, auksologia to nauka o rozwoju człowieka od narodzin do śmierci, antroposkopia opisuje cechy morfologiczne np. kształt brwi, wielkość nosa itd. Jeśli chodzi o biometrię, to rzecz jasna różne pomiary człowieka.
Na jaki kierunek studiów pójść, żeby zostać antropologiem?
Z nazwy nie znajdziemy kierunku antropologia. Na kilku uczelniach w Polsce jest tzw. biologia człowieka, będąca jedną ze specjalności na kierunku biologia. W toku studiów magisterskich z biologii człowieka studenci poznają realia pracy antropologa fizycznego i są do takowej pracy przygotowywani.
No dobra, czyli studia trudne, a do tego praca z trupami. To dość ciekawy wybór.
Właściwie to od dziecka chciałem zostać antropologiem. Zawsze interesowała mnie biologia człowieka, bo to naprawdę bardzo ciekawe. Dostajesz szkielet osobnika sprzed kilkuset lat i potrafisz odczytać z niego, kim był, gdy jeszcze żył. Poza tym można również pomagać przy rozwiązywaniu spraw kryminalnych, a to chyba marzenie każdego dzieciaka.
No właśnie, bo jesteś biegłym sądowym z dziedziny antropologii fizycznej i sądowej. Z tego, co wiem, pomagacie chociażby przy sprawach z pedofilią.
Tak, to dość częste sprawy. Wygląda to mniej więcej tak, że policja łapie gościa, którego uznała za pedofila. Służby mundurowe zabezpieczają wtedy w jego mieszkaniu wszystkie nośniki danych, bowiem w dzisiejszych czasach rzadko zdarza się już coś w formie papierowej. Chodzi tutaj głównie o fotografie. Wtedy dostaję to wszystko i muszę ocenić wiek rozwojowy tej osoby ze zdjęć. Oczywiście robię to na podstawie danej metodologii, a konkretniej używam skali Tannera, która jest mi w stanie określić moment rozpoczęcia procesu dojrzewania płciowego w organizmie. Taki moment zaczyna się poniżej 15 roku życia.
Masz jakieś uczucia i przemyślenia co do sprawy, czy skupiasz się tylko na badaniu i kompletnie o tym nie myślisz?
Nie interesuje mnie to w najmniejszym stopniu, to praca prokuratora. Moja robota to wskazanie danych, których on potrzebuje. Biegły nie może być zainteresowany rozstrzygnięciem sprawy, ponieważ trzeba być maksymalnie obiektywnym. Nie ma tu miejsca na wydawanie wyroków, to na szczęście rola sądu.
Pomagasz policji przy stwierdzeniu gwałtu na ofierze?
Nie, bo tutaj ofiara umiera zwykle ze względu na krwotok wewnętrzny, a nie z powodu połamanych kości miedniczych. Nawet jeśli byłby jakieś pęknięcia albo złamania, to nie jestem w stanie stwierdzić na podstawie kości, czy mam do czynienia z gwałtem. Nie są to typowe obrażenia wskazujące na ten czyn, bo równie dobrze mogłaby to być napaść z kijem bejsbolowym. Tak więc niestety tutaj nie jesteśmy w stanie pomóc.
Jednak, gdy mamy zwłoki, to lekarz sądowy jest w stanie to określić. Natomiast wszystko po rozkładzie tkanek miękkich to już robota dla antropologów. Rzecz jasna wiążą się z tym pewne możliwości oraz ograniczenia, z których należy zdawać sobie sprawę.
Jak to wygląda z samobójstwami?
Na Zachodzie są grupy, które tworzą medycy sądowi i antropolog. Pracują zwykle przy świeżych sprawach, a u nas ze względu na niedobór antropologów sądowych, to niestety nie jest jeszcze regułą. W przypadku samobójstw przez powieszenie się, występują dwa rodzaje śmierci. Pierwsza przez uduszenie, a druga przez skręcenie karku. Przykładowo, jeśli denat skoczył i odsunął stołek, to mimo braku uszkodzeń kręgów szyjnych i przerwania rdzenia kręgowego, mogą być widoczne ślady pęknięcia na kości gnykowej. Pamiętajmy, że ja badam szczątki po rozkładzie lub w jego daleko posuniętym etapie, a więc do dyspozycji mam już wyłącznie kości.
W przypadku strzału z broni palnej możemy określić, skąd został oddany strzał. Jeśli ktoś strzelał z daleka, to wiadomo, że nie było to samobójstwo. Tutaj od punktu technicznego bada się to przede wszystkim na podstawie rozmiarów uszkodzeń, które mówią wiele o energii kinetycznej i trajektorii lotu pocisku.
W jaki jeszcze sposób pomagasz policji?
Na podstawie metodyki naukowej jestem w stanie pokazać pewien proces. Chodzi tutaj głównie o przyczynę zgonu oraz to, pod jakim kątem i jakim narzędziem został zadany cios i czy mógł być on śmiertelny.
Czas znalezienia ciała albo szkieletu ma ogromny wpływ na powodzenie twoich badań?
Jeśli chodzi o określenie przyczyny zgonu, to czas nie ma dużego znaczenia. Jednak zawsze jest tak, że prokuratora interesuje czas zgonu do pewnego okresu. Jeśli do morderstwa doszło ponad trzydzieści lat temu, to sprawa się przedawnia. Często bada się czas zgonu za pomocą artefaktów. Czyli na podstawie rzeczy, jakie znaleziono przy szkielecie.
Jest duża różnica, skąd są szczątki? Przykładowo topielca trudniej przebadać?
Kolega opublikował kiedyś artykuł, w którym opisał sprawę, jak badał szkielet znaleziony we wraku z XVIII wieku. Co ciekawe, znalazł w czaszce plomby, a więc nie była to osoba z tego statku, ponieważ plomby zaczęto stosować jakoś w końcówce XIX i na początku XX wieku. Tak więc, czy była to osoba, którą przyniósł tam nurt? Jak właściwie się tam znalazła? Cóż, to są właśnie pytania, na które trudno odpowiedzieć. W serialach typu CSI lub Bones pewnie znaliby odpowiedzi, ale pamiętajmy, że w prawdziwej antropologii jest trochę inaczej.
Znasz Davida Huntera?
Nie znam, a mam czego żałować?
To fikcyjny antropolog z kryminałów Simona Becketta.
Kryminały mam w pracy, dlatego raczej wybieram literaturę naukową. Fikcja jakoś kompletnie mnie nie kręci, bo nawet jeśli jest robiona na faktach, to przecież to wszystko mam w robocie. Gdyby stolarz wracał do domu i robił dla przyjemności meble, to zbyt długo by nie pociągnął.
Ale ja czytam, dlatego sprawdźmy Becketta, czy nie kłamie w książkach, bo podobno korzysta z rad prawdziwych antropologów… To prawda, że na przykładzie owadów, które latają wokół ciała, można wiele stwierdzić?
Oczywiście! Jeśli są tam larwy na przykład plujki pospolitej, to entomolog od razu sprawdza pogodę. Robi tak, ponieważ wie, że tempo rozwoju tego owada będzie zależało od temperatury otoczenia. Na podstawie pogody i ocenionego stadium rozwoju larwy można określić, ile dni temu na zwłokach zostały złożone jaja. Tym samy można precyzyjnie oszacować czas zgonu. Również antropolog po odpowiednich kursach może nabyć wiedzę entomologiczną, bo w końcu także jest biologiem.
Pracowałem kiedyś z IPN-em przy ekshumowanych szczątkach. Co ciekawe, w jednej czaszce znaleźliśmy resztki kokonów czerwi plujki. Prawdopodobnie to ciało musiało leżeć gdzieś kilka dni nim zostało pochowane. Jakieś dwa, trzy tygodnie przypuszczam.
Bada się ziemię, na której leży ciało?
Tak, ale to zależy od stadium rozkładu. Jeśli ciało leży tam kilka dni, to nie ma sensu, bo wszystko jest w środku. Natomiast po dłuższym czasie na pewno warto przebadać ziemię, gdyż część związków czy trucizny wchłania się w glebę.
Po jakim czasie ciało ulega kompletnemu rozkładowi?
Zależy od tego, czy jest zakopane w ziemi, czy może leży w bagażniku albo wodzie. Wiele czynników ma na to wpływ. Zajmuje się tym „Trupia Farma”, która znajduje się w Knoxville w USA. Ludzie oddają tam swoje ciała do celów badawczych. Część zwłok jest właśnie umieszczana w różnych miejscach i obserwuje się wtedy rozkład takiego ciała, jakie larwy występują, jak DNA degraduje itd. To jest raj dla badaczy. Oczywiście w Polsce takie miejsce nie powstanie pewnie nawet za sto lat. Jeśli chodzi o ludzi i oddawanie ciał, to naprawdę z tym nie byłoby problemu. Jest wiele osób, które chętnie robią to dla rozwoju nauki, zapisując swoje ciało po śmierci Katedrom Anatomii Prawidłowej, aby studenci medycyny mogli uczyć się anatomii.
Samozapłon to mit czy prawda?
Nie spotkałem się z takim przypadkiem. Oczywiście badałem nadpalone kości, ale to raczej ktoś im pomógł, bo same się nie zapaliły. Trudno mi powiedzieć, czy samozapłon to prawda, ale po tym, co przeczytałem, skłaniałbym się raczej ku temu, że to mit. Choć jak mówię – nie mam na ten temat dużej wiedzy.
Sporo miałeś spraw ze spalonymi zwłokami?
Dużo jest takich spraw archeologicznych, ponieważ gdy nie było chrześcijaństwa, to był zwyczaj, że zmarłych palono na stosach. W momencie, gdy szczątki ostygły, zbierano je i wkładano do urny. Jeśli ktoś był niespalony, to raczej za karę. Nie wiadomo dokładnie, jaki był tego cel, ale mogło chodzić o oddzielenie duszy od ciała poprzez spalenie. Tego jednak nie wiemy.
Jeśli chodzi o palenie kości, to trzeba przede wszystkim obalić mit, że kość da się spalić na proch. Oczywiście w amerykańskich filmach kładą sobie pudełko z prochami bliskiej osoby na telewizorze albo rozsypują je nad wodospadem. Jednak te kości zostały wcześniej zmielone, aby uzyskać taki proszek. W krematoriach gazowych nie ma szans, żeby spalić kość na proch, ponieważ występują w niej również sole mineralne. W kości oprócz nieorganicznych soli mineralnych mamy także elementy organiczne. Chodzi tutaj o białka, czyli kolagen, elastyna i inne. I to właśnie one ulegną spaleniu. Reszta która zostanie, to różnej wielkości popękane i odkształcone fragmenty.
Oczywiście Polsce nie dostaniemy takiego proszku, ale tutaj nawet tego nie sprawdzisz, ponieważ nie wolno otwierać urny. Po prostu zamiast proszku zostaną małe części kości, a z tego można jeszcze trochę odczytać. Rzecz jasna potrzeba do tego dużego doświadczenia, jednak dobry antropolog ze spalonego szkieletu odczyta wiele informacji takich jak wiek, wzrost czy płeć.
To prawda, że zęby to również skarbnica wiedzy?
Oczywiście. Ząb również się nie spali, ale korona zęba pęka i może oddzielić się od korzenia. Jestem jednak w stanie stwierdzić, czy był to ząb mleczny, czy stały. Wtedy potrafię określić wiek dziecka z dokładnością taką samą, jak w przypadku szkieletu dziecka. Na podstawie zębów można ustalić również wiele innych faktów. Przykładowo, jeśli w kości szczęki lub żuchwy brak któregoś zęba i nie ma także zębodołu, to można stwierdzić, że denat stracił dany ząb na długo przed zgonem, ponieważ zębodół zarósł.
Informacja o ułożeniu ofiary jest kluczowa dla powodzenia sprawy?
Oczywiście, bo już na samym początku często widać, czy to sprawa dla policji, czy archeologa. Na wstępie wszystko dokładnie się fotografuje, a dopiero później wkłada do worków.
Można stwierdzić, że morderców było kilku?
Dość problematyczne, ale jest taka możliwość, ponieważ jeżeli ofiara została uderzona kilkoma narzędziami po tej samej stronie ciała, to dość logiczne, że sprawców mogło być kilku. Zwraca się również uwagę na to, czy potencjalny zabójca był leworęczny, czy praworęczny.
Podasz jakiś przykład takiej sprawy?
Mogę opowiedzieć o takiej zagadce kryminalnej sprzed kilkuset lat, ponieważ pracowałem kiedyś z archeologami przy zbiorowej mogile z XVI wieku, a mieściła się ona przy kościele. Prawdopodobnie wszyscy umarli w wyniku zarazy. Byli ułożeni rządkami, jeden na drugim. Jednak na górnej warstwie były nietypowe szczątki. Raz, że były ułożone brzuchem do ziemi, a to raczej niespotykane. Lewą rękę ta osoba miała uniesioną ku górze, nogi leżały bez ładu. Zacząłem badać te szczątki i zauważyłem, że na lewej części czaszki są rany od uderzenia pałką lub prętem. Na lewym przedramieniu było tzw. złamanie parowane, czyli złamanie trzonu kości łokciowej i promieniowej, w tym samym miejscu, na tej samej wysokości. Takie coś powstaje, gdy ktoś broni się odruchowo zasłaniając głowę. Przechodząc do sedna – urazy na czaszce były powyżej linii kapeluszowej po lewej części – a to taka linia umowna w antropologii, która wskazuje, że ciosy zadała osoba trzecia. Z dużym prawdopodobieństwem nie powstały one w wyniku utraty przytomności albo upadku.
Jakie wnioski można z tego wyciągnąć? Znamy kształt i średnicę narzędzia zbrodni. Wiemy na podstawie obrażeń, że sprawca zadawał ciosy od przodu, czyli był praworęczny. Tutaj jednak kończy się praca dla antropologa. Oczywiście gdyby sprawa dotyczyła sytuacji poniżej 30 lat od dziś, to do akcji wkroczyłaby policja. Rysować mogłyby się dwa przewodnie scenariusze. Pierwszy to taki, że ktoś dobił ofiarę konającą na skutek śmiertelnej choroby. Drugi mógł być taki, że miało tam miejsce zwykłe zabójstwo i morderca pozbył się ciała, wrzucając zwłoki – podczas chaosu panującego w czasie epidemii – do zbiorowej mogiły. Tego nie wiemy, to już narracja której biolog nie ma w zwyczaju uprawiać. My staramy się opisywać to co widzimy. Po prostu nie mnożymy bytów ponad potrzebę.
No właśnie, pracujesz też z archeologami i zajmowałeś się m.in. bydgoską serią szkieletową.
Brzmi strasznie, ale to dość powszechne, bo wiele miast ma swoją serię szkieletową. Tego typu odkrycia trafiają się zwykle przy dużych inwestycjach kanalizacyjnych albo budowlanych. Tutaj chodziło chyba o budowę sieci wodociągowej. Robotnicy trafili w trakcie robót na cmentarzysko z XV-XVIII wieku, czyli był to okres nowożytny, a więc zaraz po średniowieczu. Łącznie było tam około 750 szkieletów, na podstawie których mogliśmy wiele stwierdzić.
Przede wszystkim to był czas, gdy w mieście powstawała pierwsza kanalizacja, był także dostęp do wody pitnej, a to znaczy, że ludzie dopiero wchodzili w kolejny etap rozwoju cywilizacji. Żadną tajemnicą więc nie jest, że przed tym kluczowym momentem panowała większa umieralność, lecz dzięki badaniom można to oszacować dość dokładnie. Poza tym z tych szkieletów można też odczytać, z jakiego powodu umierali ludzie.
Jak wyglądają takie badania?
Archeolodzy wyjmują szkielety, a ja im pomagam. Czasami nie ma już całego szkieletu, a dzieje się tak z wielu powodów, o których dużo by mówić. Ogólnie jednak każdy szkielet wkłada się do osobnego worka. Nie ma tak, że segregujemy kości długie do kości długich, czaszki do czaszek. W mojej opinii takie działanie to barbarzyństwo. Oczywiście zdarza się, że archeolog pomiesza dwa szkielety, bo nie ma wiedzy anatomicznej. A są zbiorowe mogiły, w których ciała leżą jedno na drugim. Tak było np. w Ruandzie, a także innych miejscach okrutnych ludobójstw. Z tego powodu antropolog powinien być już w trakcie wykopalisk. Jeśli szkielety są pomieszane, to praca trochę się wydłuża. Choć antropolog – po nitce do kłębka – jest w stanie przypisać każdą kość do konkretnego osobnika, nawet jeżeli ręka jednego jest pod korpusem drugiego, a czaszka trzeciego pod kończynami dolnymi piątego. Jest to szczególnie ważne w przypadku mogił zbiorowych, gdzie docelowo chcemy zidentyfikować i pochować w osobnej trumnie każdy z ekshumowanych szkieletów. Powiem szczerze, że dla mnie jest to niezwykle ważne, gdyż wiele rodzin szuka swoich przodków latami. Mam tutaj głównie na myśli ofiary, które poległy w czasie II wojny światowy. Dzięki pracy antropologów wiele rodzin ma możliwość pochówku bliskiej osoby, a także może mieć pewność, że w trumnie są wszystkie kości jego bliskiego. Nie ma opcji, żeby były pomieszane, a to naprawdę duży komfort i spokój dla rodziny ofiary.
Co wynikało z tych badań?
Od czego by tutaj zacząć (śmiech). Jeśli chodzi o serię bydgoską ustaliłem wymieralność kobiet, mężczyzn i dzieci. Dzisiaj przeżywalność noworodków jest szacowana na 95-98%. Jeśli w średniowieczu przeżywalność była na poziomie 60-70%, to można powiedzieć, że ludziom z tego regionu się powodziło. Nie było wtedy szczepionek, gdy było jakieś zakażenie przy porodzie, to kończyło się zwykle śmiercią kobiety i dziecka. Dzisiaj takie statystyki są nie do pomyślenia w naszym świecie. Choć nie wiem, jak jest w Trzecim Świecie, bo tam może być nadal tragicznie, ale nie interesowałem się tym… Mężczyźni z serii bydgoskiej umierali średnio w wieku 45 lat. Rzecz jasna były przypadki dwóch czy trzech starców po sześćdziesiątce, ale to jednak zdarzało się sporadycznie. Natomiast kobiety żyły do około 55 roku życia, lecz tutaj było również mnóstwo przypadków śmierci w wieku rozrodczym, czyli około 25 roku życia. Zapewne było to kwestią braku higieny i należytej opieki medycznej przy porodach. Trafiliśmy też na przypadek kobiety, która w okolicach miednicy miała kosteczki płodu. Moim zdaniem płód był w wieku około ósmego miesiąca ciąży. Kobieta zmarła więc prawdopodobnie przy porodzie. Wcześniaki w tamtym czasie nie miały zbyt dużych szans. Odkryliśmy też grób pięciorga dzieci, które zmarły w tym samym czasie. Musiał więc to być jakiś straszny wypadek – może epidemia, a może zwykła grypa.
Natomiast jeśli chodzi o schorzenia, to często występowały choroby weneryczne. Miałem chyba sześć przypadków dzieci do czwartego roku życia, które cierpiały na kiłę wrodzoną, a to bardzo dużo. Kiłę weneryczną stwierdziłem na szczątkach 40 letniego mężczyzny, a poza tym było także kilka przypadków gruźlicy.
Gdybym miał grant na te badania, to mógłbym w każdym przypadku wykazać, czym ta osoba się żywiła. Doszedłbym do tego, czy ten człowiek żywił się rybami, czy mięsem ze zwierząt hodowlanych albo dzikich itd.
Nie mam żadnych wątpliwości, że to ciekawy zawód i pasja, ale jak to wygląda z zarobkami? Da się z tego wyżyć?
Zarobki są naprawdę zróżnicowane. Większość osób pracuje na uczelni, a moim zdaniem nie jest to najlepiej płatna droga. Koleżanka zrobiła doktorat i poszła do dziekanatu podpisać umowę, a tam zaproponowali jej 2600 zł brutto. To jest dziewięć lat trudnych studiów i taka kasa? Na szczęście jestem biegłym sądowym i są to już godne zarobki. Do mojego pułapu finansowego dochodzą doktorzy habilitowani. Przy wykopaliskach niestety są umowy o dzieło, ale taka praca ma swój nieodzowny klimat..
Co cię bardziej intryguje? Wykopaliska i badanie szkieletów sprzed kilkuset lat, czy sprawy kryminalne?
W gruncie rzeczy to zawsze ktoś zginął, a różnicą jest jedynie czas. Wcześniej jeździłem tylko na wykopaliska. A te można porównać do specyficznego biwaku, który łączony jest z ciężką pracą fizyczną oraz umysłową. Mimo wszystko, to niezapomniana przygoda. Jedziesz gdzieś na pół roku z archeologami i wytrwale pracujecie nad ciekawą sprawą. Oczywiście przy tak długim wyjeździe jest też miejsce na imprezy, które spajają grupę,
Praca z policją jest inna, bo idę do laboratorium i pracuję tyle, ile potrzebuję, a potem wracam do domu. Jednak człowiek ustatkował się i musiał trochę zmienić życie. Choć wykopaliska wspominam naprawdę świetnie i na pewno jeśli miałbym wybierać, to właśnie postawiłbym na pracę w terenie.
Najciekawsza sprawa w życiu?
Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to sprawa w Krąplewicach. Mieliśmy tam zbiorową mogiłę ofiar z nalotu bombowego z września 1939. Zanim tam wkroczyliśmy, robiliśmy wywiad wśród mieszkańców. I okazało się, że bardzo dużo osób pamiętało tamte wydarzenia. Otóż nasze wojsko dostało wtedy rozkaz wycofania się z Krąplewic. Miało udać się na majątek w Laskowicach, a jak ludzie zobaczyli, że wojsko się wycofuje, to poszli z nim. Uciekali leśną drogą, ale był to las młodnikowy, dlatego było ich widać jak na dłoni. W pewnym momencie usłyszeli samoloty i zaczęli się rozbiegać, ale bomby ich dosięgły. Zginęło tam wtedy około stu osób. Gdy rozkopaliśmy mogiłę, to brakowało dużej części szczątków. Jak się później dowiedzieliśmy, miejscowy sołtys – rok czy dwa lata po wojnie – zebrał grupę dzieciaków, która za bimber wykopywała te szczątki. Jednak młode pijaczki nie wydobyły wtedy wszystkich szkieletów… Czasami znajdowaliśmy pół szkieletu, czasami czaszkę albo tylko kończyny dolne lub górne.
Co ciekawe, trafiliśmy w tamtym miejscu na ułana, którego łatwo było poznać po pięknych butach z ostrogami. Znaleźliśmy pięć nieśmiertelników, a cztery z nich odczytaliśmy. Aż trzy rodziny przyjechały na powtórny pochówek bliskich. Ich wdzięczność to coś nie do opisania. Niektórzy z nich swoich przodków szukali przez kilkadziesiąt lat po wojnie.
W trakcie prac w Krąplewicach przydarzyła się jeszcze jedna niesamowita historia. Wyjmowałem jedną z czaszek, w której znalazłem coś pod podniebieniem. Była to połówka nieśmiertelnika. W polskiej armii były nieśmiertelniki w kształcie jaja, z którego jedną część – z jedną dziurką – odrywał dowódca, aby wiedzieć, kto poległ. Natomiast druga połówka – z dwiema dziurkami – zostawała przy żołnierzu. Jednak tutaj było inaczej, bo została połówka z nazwiskiem z jedną dziurką, czyli ta którą powinien zabrać dowódca. Okazało się, że był to szkielet kapitana Adam Kuźnickiego, dowódcy I batalionu 50 Pułku Piechoty Strzelców Kresowych im. Francesco Nullo z Kowla. Obecnie to miasto należy do Ukrainy. I teraz najlepsze, bo okazało się, że Adama Kuźnickiego pochowano już w 1946 roku w Świekatowie. Jak do tego doszło? Ciało Kuźnickiego zostało rozpoznane pod Świekatowem na podstawie dokumentów, które znaleziono w płaszczu jednego z żołnierzy. Nie ma jednak wzmianki o nieśmiertelniku, na podstawie którego zazwyczaj identyfikowano poległego. Co się tak naprawdę stało? Możliwe, że ktoś mu ten płaszcz ściągnął, gdy ten już był martwy. Albo po prostu kapitan Adam Kuźnicki został okradziony. Tego się pewnie nigdy nie dowiemy.
Miałem też przypadek, że policja przywiozła do laboratorium kości sześciu osób, które niestety były przemieszane. Straciłem już więc na wstępie wiele informacji. Zacząłem badania i okazało się, że było to czterech mężczyzn i dwie kobiety. Cztery czaszki męskie miały rany postrzałowe przelotowe. Nie było więc wątpliwości, że to była egzekucja. Nie było mnie jednak wtedy na miejscu, dlatego dużo więcej nie mogłem zrobić. Zadzwoniłem więc do prokuratora, że muszę udać się na miejsce odkrycia kości z ekipą badawczą. Pojechaliśmy tam z wykrywaczem metali i znaleźliśmy kulę od tetetki i mosina, a poza tym były również łuski. Tak więc rodzaj broni i sposób zabicia wskazywały na Rosjan, a czasy to II wojna światowa. Natomiast nie wiemy niestety, kim były osoby, które zginęły. Nie wiadomo nawet, czy byli to Polacy. Co ciekawe, jedna z osób miała też ranę postrzałową przy kręgosłupie, czyli nietypowe miejsce jak na egzekucję. Najprawdopodobniej człowiek ten próbował uciekać. Jak zginęły kobiety, również nie odkryliśmy. Powiem szczerze, że w takich chwilach człowiek cieszy się, że to była wojna, bo wtedy takie tragedie jednak działy się dość często. Gdyby to się stało niedawno, to byłoby znacznie więcej smutku.
Mówisz, że nie potrafiliście stwierdzić, czy to byli Polacy. Jest w ogóle możliwość odczytania rasy?
Zdania są tutaj podzielone, ale tak naprawdę rasy ludzkie nie istnieją. Żeby podzielić ludzi na rasy, to musi być przynajmniej 25-30% zmienności między tymi różnymi grupami. Szkoła polskiej antropologii w światowej nauce starała się udowodnić, że to mit. Przykładowo ja genetycznie mogę się różnić bardziej od ciebie niż od jakiegoś ciemnoskórego gościa z Ugandy. W naszym gatunku 85% całkowitej liczby różnic występuje wewnątrz grup – czarni, biali, żółci, a tylko 15% między grupami. Sytuacja jest zgoła odmienna u innych dużych ssaków. U słoni we wschodniej i południowej Afryce 40 % różnic genetycznych występuje między grupami, u szarych wilków z Ameryki Północnej jest to aż 75%. Przedstawiciele dwóch stad szympansów ze zbocza tej samej góry, genetycznie różnią się od siebie bardziej niż cała obecnie żyjąca ludzkość między sobą. Oczywiście próbuje się te różnice jakoś odczytać i są osoby, które twierdzą, że jest to możliwe na podstawie czaszki. Być może są takimi specjalistami, że potrafią to robić, ale tak naprawdę w dobie DNA jest to niepotrzebne, bowiem test DNA może określić kolor skóry, kolor oczu, zabarwienie włosów i wiele więcej. Dlatego kontrowersyjna metoda antropologiczna jakoś słabo przy tym wygląda i wydaje się mało pewna. Właściwie to powinno się ją odstawić na półkę razem z teorią 0 płaskiej ziemi.
Wydaje mi się, że w jakimś „CSI” chyba w „Kryminalnych zagadkach Miami” na podstawie szkieletu właśnie typowali rasę. Pewnie też dlatego takich tworów nie oglądasz.
Coś tam oglądałem, ale raczej nie przekonują mnie te seriale. Swego czasu oglądałem „Bones”, w którym dr Brennan rozwiązuje zagadki kryminalne. Wiadomo, że jest tam trochę fikcji, ale to dość wyważone, ponieważ nad tym serialem czuwa antropolog sądowa Kathy Reichs. Nie ma sytuacji, w których wyłącznie po kościach antropolog potrafi powiedzieć, że zamordowany 56 dni temu na śniadanie jadł jajecznice. Takie rzeczy to w dużej mierze fikcja. Bez wątpienia z kości można wiele się dowiedzieć, ale bez przesady. W „Bones” jest fajne to, że padają tam autentyczne nowinki z naszej branży. W jednym odcinku było o metodzie ustalania wieku po końcach mostkowych żeber. Albo poruszona była też sprawa Sokala, a to nie przypadek. Część naszego środowiska nie traktuje zbyt poważnie psychologów, socjologów i kulturoznawców.
Sprawa Sokala?
Alan Sokal to amerykański fizyk, który opublikował w recenzowanym piśmie naukowym fake artykuł pod tytułem ,,Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce grawitacji kwantowej”. Co ciekawe, odniósł on sukces, a Sokal był później cytowany przez innych „naukowców”. Po tym wszystkim Sokal powiedział, że to był żart. Po prostu chciał zadrwić z nauk społecznych, do których zalicza się również psychologię.
Cały czas rozmawiamy o trupach i śmierci. Czym więc ona jest dla ciebie?
Śmierć to proces tak naturalny jak oddychanie, rozmnażanie się czy wydalanie. Prawda jest taka, że nie różnimy się wiele od zwierząt, a co więcej – 50% naszego DNA to DNA kapusty. Od szympansów różnimy się jeszcze mniej. Więc należymy do świata zwierząt i do niego wrócimy. Nasze pierwiastki są pożyczone. Każdy atom, który należy do materii ożywionej, wcześniej znajdował się w materii nieożywionej i pochodził z jądra gwiazdy. I to wszystko kiedyś tam wróci przez śmierć. Materia krąży w przyrodzie, a energia przepływa w jedną stronę. To wszystko, co mamy w ciałach, wcześniej było w ciałach dinozaurów, naszych przodków, kogokolwiek. Dlatego jeśli moglibyśmy poznać historię poszczególnych atomów, to stworzyłaby się nam naprawdę potężna historia. Tak że śmierć to tylko jeden z etapów naturalnie występujących w przyrodzie.
ROZMAWIAŁ BARTOSZ BURZYŃSKI
Fot. Tomasz Koczorski