Reklama

Mógłbym teraz być w jakimś Sosnowcu, ale grając w piątej lidze australijskiej zarabiam więcej

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2017, 10:33 • 19 min czytania 41 komentarzy

Dlaczego kangury to chuligani? Czy internat to dobra melina? Gdzie można lepiej zarobić – w pierwszej lidze czy w Australii przy wykończeniówce? W dzisiejszym wywiadzie rozmawiam z Andrzejem Jakimczukiem, który kręcił się w okolicach pierwszej drużyny Jagiellonii Białystok Michała Probierza, ale w wieku 20 lat rzucił marzenia o karierze ligowca i wyjechał grać w piłkę na Islandię, a po dwóch latach zmienił jeden koniec świata na drugi i odnalazł się w Australii. 

Mógłbym teraz być w jakimś Sosnowcu, ale grając w piątej lidze australijskiej zarabiam więcej

Dalej od domu już się nie dało?

Dalej jest jeszcze Nowa Zelandia, ale nawet nie wiem jak tam wygląda poziom, chociaż ostatnio na 90minut.pl widziałem, że zaczął tam grać jakiś Polak, chyba nawet w ekstraklasie. Gdy byłem jeszcze zawodnikiem Jagiellonii, miałem równolegle dwie propozycje: wyjazd na Islandię albo do Australii. Uznałem wtedy, że najpierw zdecyduję się na Islandię, gdzie ostatecznie spędziłem dwa lata. Pierwszy rok był dobry – zrobiliśmy awans z III ligi do II, warunki były fajne. W drugim roku było już gorzej i spadliśmy. Cały czas obowiązywała oferta od trenera Mojsy, który siedzi w Australii od wielu lat i jest związany z Jagiellonią. Ciągle wypytywał, czy przyjadę. Gdy spadliśmy z drugiej ligi powiedziałem: OK, to jest czas, żeby spróbować. Na Podlasiu jest tak, że jeśli nie grasz w Jagiellonii, to grasz na miejscu w słabej drużynie albo jedziesz w kraj do dobrej drużyny – o ile masz znajomości i menedżera – i jesteś daleko od domu. To nie jest jak na Śląsku, że jak nie zagrasz w Górniku Zabrze, to masz kilka zespołów w pierwszej i drugiej lidze. A czy wyjedziesz grać tyle kilometrów na Śląsk a na Islandię – i  tak, i tak jesteś daleko. Islandia była jednak bliżej niż Australia, na pierwszy raz nie chciałem oddalać się aż tak bardzo. Wiadomo, że zachęciły mnie do tego ruchu głównie finanse. Piłkarsko też było w porządku – mieliśmy wszystko zapewnione, powitał nas trener z naszego klubu KFR…

Potrafisz wymówić pełną nazwę? (brzmi dość wdzięcznie: Knattspyrnufélag Rangæinga – red.).

Knats… Nie, nie wymówię (śmiech). Skoro jest skrót to używam skrótu! Pojechaliśmy tam razem z Maćkiem Majewskim, wówczas bramkarzem w Jagiellonii. Od razu się nami zaopiekowano. Kierownik drużyny nas odebrał, przywiózł do domu, zrobił zakupy, na następny dzień pokazał, co mamy robić w pracy. Pojechaliśmy tam tak właściwie pracować, piłka była dodatkiem. Ale obowiązków dużo nie mieliśmy, więc spoko.

Reklama

Wyprowadziłeś się od rodziców od razu na Islandię. Co początkowo było najtrudniejsze?

To, że trzeba było iść do pracy. Człowiek wcześniej tylko chodził na treningi i grał, miał podpisany kontrakt jako młody i obiecujący zawodnik. A tutaj trzeba było rano wstać i obiecane pieniądze zarobić. Człowiek nie wiedział, co to znaczy. Nawet osiem godzin w pracy nic nie robiąc było pewnym przestawieniem się. Chciałoby się w tym czasie odbyć jakieś dodatkowe treningi. Na początku pracowałem w chłodni. Przywozili mięso i trzeba było je pakować do kartonów do zamrożenia. Myślałem tylko, żeby jak najszybciej zleciało i to wszystko. W pracy ogólnie jest tam większy luzik, ale Polacy i tak nakręcają tempo i zaczynają między sobą rywalizować. Ja byłem z boku wszystkiego, bo nasz szef inwestował pieniądze w drużynę, więc nie musiałem się bać, że ktoś mi powie, że nic nie robię. Jak mogłem nie pójść do pracy, to wolałem przysymulować i nie iść, zamiast tego zrobić jakiś dodatkowy trening na siłowni. Plecy bolą i do domu, cześć. W pierwszym sezonie strzeliłem dziesięć bramek to wszyscy byli zadowoleni. “Tak, Andrzej, idź do domu, odpocznij sobie”. Byle tylko im powiedzieć i nie uciekać. Raz tak zrobiłem, że po prostu wyszedłem sam z siebie. Gdy wróciłem za parę godzin martwili się, że coś mi się stało. Jeśli chciałem odpocząć – kazali po prostu powiedzieć. Był luz w robocie.

Jak w Polsce wyprowadzasz się gdzieś obok, to i tak często wracasz do rodziców. A na Islandii się tęskni, bo wiesz, że będziesz dopiero za pół roku. Usamodzielniasz się. Z czasem już ci nie potrzeba wracać. W Australii byłem 2,5 roku i gdybym nie poznał swojej narzeczonej to bym nie wrócił. W sumie to znaliśmy się od jedenastu lat, ale jakiś czas temu zaczęliśmy znowu rozmawiać przez internet i pojechałem do niej. Usamodzielniłem się już do tego stopnia, że mogę już nie jeździć, tym bardziej, że narzeczona przyleciała do mnie do Australii na stałe. Dobra szkoła życia.

Na jakie zarobki mogłeś tam liczyć? Kumpel leci niedługo na Islandię i spokojnie ma wyciągać pięciocyfrową kwotę. Młodego piłkarza może kusić taka kasa – to zarobki, na jakie możesz liczyć w pierwszej lidze.

Dokładnie, w pierwszej lidze są takie pieniądze jak na Islandii. Nie dość, że dostawaliśmy pieniądze w pracy, to jeszcze wypłacał nam klub. Mogliśmy pracować dużo więcej – były takie możliwości – ale staraliśmy się nie przemęczać, by mieć siłę na treningi. Od razu opłacili nam bilety na Islandię, mieszkaliśmy też za darmo. Pięć cyfr było. Po pierwszym roku byliśmy już dorobieni. Chłopaki w Polsce w naszym wieku tyle nie mieli.

W Polsce stawiając na piłkę doczekałbyś takich zarobków?

Reklama

Jeśli byłbym cierpliwy, grał, poszedł na wypożyczenie do trzeciej ligi, może po trzech-czterech latach ograłbym się na tyle, że dziś grałbym w tej pierwszej lidze. To możliwe. Nie wiem.

W każdym razie wyjeżdżając na Islandię miałeś wybór: fajne pieniądze na tu i teraz, ale marzenia o poważnej karierze trzeba było schować do kieszeni. Z trzeciej ligi islandzkiej raczej nie ma odwrotu.

Kombinowałem, że będę się przebijał na Islandii. Były sygnały, że obserwuje mnie ktoś z pierwszej ligi, Maciek zresztą trafił do pierwszej ligi i jest tam do teraz. Ja akurat uciekłem, ale może jakbym został? Sygnały były z Vikingura Reykjavik. W trzeciej lidze ogólnie poziom był słaby. Nasza drużyna… No tacy miejscowi grajkowie. Razem z Maćkiem tak naprawdę sami trenowaliśmy, by utrzymać swój poziom. Było trochę ogórkowo. Na koniec mówili nam, że bez nas by się nie udało awansować. Podnieśliśmy im poziom i to dużo. Każdy miał swoje zajęcia i przychodził do klubu raczej dla rozrywki, ale zaangażowanie było. Nie było nigdy lipy, że ktoś przyszedł pijany czy coś. Jak już przychodził, to traktował to bardzo obowiązkowo. Ale jak zabawa to zabawa.

Jak się bawią islandzcy piłkarze?

No jak to jak? Pijaństwo do oporu! Byliśmy raz na takiej imprezie i co tu dużo gadać… Dziewczyny, alkohol – i jazda. Nad ranem do domu, jeden z dziewczyną, drugi bez. Jak wszędzie.

Specyfika szatni różni się czymś od polskiej? Też jest szydera?

Tak, jazda jest jeden na drugiego. Maja to nakręcał, bo mówił lepiej po angielsku niż ja. Maja był bardzo profesjonalny – ja też się starałem go naśladować – także jak ktoś źle kopnął to nie było zmiłuj. Z nas raczej nie mieli z czego kręcić beki – buty czyste, na trening zawsze przygotowani, poziom pokazywaliśmy.

Maciek opowiadał na transfery.info, że na meczach wokół boiska ustawiały się samochody.

Tak było. Na naszym stadionie nie było żadnych ławek, po prostu boisko i tyle. No i kibice robili tak, że podjeżdżali samochodami i ustawiali się jeden przy drugim przodem do boiska i… oglądali mecz w samochodach.

Przecież musiały być obite.

Rzadko piłka leciała w auta, szyba żadna nie poszła. Mało kto wychodził z samochodu – nie wieje, jest ciepło, komfort. Gdy strzelaliśmy bramkę, to naciskali na klaksony i nakręcali jazdę. Wiatr ogólnie był tam taki, że jak Maja wybijał piłkę z piątki to ta stawała. Raz dostał piłkę za plecy z rożnego, gdy niespodziewanie zawiało. W zimę w zasadzie nie dało się grać. Liga kończyła się we wrześniu i do stycznia nie działo się nic. Od styczna mieliśmy jakieś turnieje czy sparingi na pełnowymiarowej hali w Reykjaviku, ale ogólnie mogłeś zrobić tyle, co popracować na siłowni by utrzymać formę.

W twoim miasteczku mieszkało tysiąc osób. Jak się to przekładało na zainteresowanie?

Gdy było dobrze, ludzie się interesowali. Na początku sezonu przychodziło 20-30 osób, ale gdy już walczyliśmy o awans, przychodził full, kilka stów osób. W Polsce jest inaczej. Wielu kibiców jest na dobre i na złe. Dostajesz w pałę cały czas – i tak przyjdzie duża grupa kibiców. A na Islandii albo nie przychodzi nikt, albo przychodzi dużo. Ludzie znali mnie w zakładzie, ale ogólnie rozpoznawalny raczej nie byłem. Chociaż gdy graliśmy play-offy krzyczeli nawet  z trybun “Andrzej, Andrzej” i byłem bardzo zaskoczony. W Polsce w takich małych miasteczkach poza sklepem nie ma nic, a tam wszystko – szkoła, piekarnia, basen, bank, siłownia.

21272103_2026803370889566_525554679528145450_n

 Czego Polak może się nauczyć od Islandczyka?

Luzu! Dużo luzu – to najważniejsze. Ja się tego nauczyłem, zarówno na Islandii, jak i w Australii. W Polsce wszyscy są ciśnieniowcy, a tam jak nie to nie, jak nie idzie to spróbuj inaczej, spokojnie, siądziemy, porozmawiamy, prześpimy sie, może za tydzień wrócimy do tematu. A w Polsce od razu jednemu i drugiemu się zagrzeje głowa i wiesz jak jest. Na początku podchodziliśmy do wszystkiego po polsku, że wszystko musi być idealnie i na tip-top. Czasami bywało, że chłopak jest kompletnie nieprzygotowany do meczu, bo – tak się zdarzało – wziął złe buty. W Polsce myślałbyś sobie: Boże, co tu się dzieje. Gość już by nie grał. A na Islandii już grał w tych butach – jaki problem? – i nawet wychodził mu dobry mecz. U nas ława i idź do domu.

Jechaliśmy na daleki wyjazd i dzień przed meczem padł temat “to gdzie się bawimy?”. No a ja… w szoku. Jedziemy na mecz, powinna być mobilizacja, a oni myślą o zabawie. Co jest?! Wygramy to pomyślimy, gdzie się pobawić, wyjdzie spontanicznie. A oni już to planują. W Polsce w niektórych klubach obcokrajowcy robią to samo – czy wygrają czy przegrają idą w miasto, siano mają, więc się nie przejmują. To jest normalne. Mnie to uderzało, bo przyjechałem z Polski i byłem szkolony w polskim systemie. Trenerzy powtarzali: wygrasz to będziesz mógł wyluzować, będą dziewczyny i wszystko. A to nie ma znaczenia, jak będziesz się spinał żeby tylko wygrywać, to nigdy nie wygrasz.

Czemu zmieniłeś Islandię na Australię, jeden koniec świata na drugi?

Spadek z ligi.

Nie miałeś opcji by zostać w innym klubie?

Nie. W zasadzie w połowie sezonu gdy już widziałem, że jest nędza – bo była nędza, podeszliśmy do drugiej ligi bez wzmocnień – nakręcałem sobie tę Australię. Jak wszyscy w nas walili, to sie nie wypromowałem. Po pierwszym sezonie jeszcze mogłem coś próbować, ale po drugim – bez szans. Z Mają była inna sytuacja, bo on jako bramkarz miał wiele okazji, by się pokazać.

Trudno się podejmuje decyzję o wyjeździe do Australii? Musisz mieć w głowie, że do domu wrócisz może za rok, może za dwa, a może za pięć.

No nie? Na początku się o tym nie myśli. Po prostu jedziesz. Na miejscu uświadamiasz sobie, jak to jest daleko. Ale bardziej myślałem o tym, że nowe horyzonty przede mną. Fajny kraj, ciepło,  można zarobić jeszcze lepsze pieniądze niż na Islandii… Zaaklimatyzowałem się bardzo szybko. Przez pięć lat wróciłem do Polski tylko raz. Mam tu mnóstwo kolegów i znajomych. Idziesz po pracy na plażę i jest zajebiście. Teraz zaczęła nam się wiosna i od dwóch dni jesteśmy na plaży.

Grałeś tam w Polonii Sydney, polskim klubie. Jak ta polskość wygląda od środka?

Założyli go Polacy prawie 70 lat temu by kopać piłkę, swego czasu grali nawet w pierwszej lidze, teraz grają w piątej. Zarząd jest z Polski i… tyle. Polacy tam za bardzo nie grają. Gra ten, kto ma po prostu blisko. Sydney jest ogromne, ma sto kilometrów w poprzek. Jeżdżenie na treningi na drugi koniec miasta byłoby niemożliwe, tym bardziej, że klub z założenia nie wypłaca pieniędzy. Z Polaków był tam ze mną Michał Sakowicz z Jagiellonii, ale kariery nie zrobił, zresztą już nie gra w piłkę. Grałem tam 1,5 roku, wróciłem do Polski kopać się w trzeciej lidze i potem znowu wróciłem na rok. Początkowo po moim przyjściu było poruszenie, że Polak z Jagiellonii będzie grał w Sydney. Przyszło dużo ludzi, wszystkie stare wygi i zarobasy, które siedzą tam po 30-40 lat, ale z czasem było ich coraz mniej.

Poziom australijskiej piątej ligi przewyższał poziom trzeciej islandzkiej?

Żaden to poziom. Ja to się tylko denerwowałem na tych wszystkich zawodników. Jeszcze jak z Maćkiem grałem, to on ich na Islandii trzymał i prostował – zresztą inaczej jest, jak masz amatorską drużynę i trzech gości na poziomie, to robi różnicę. Ale jak ja tu byłem sam, to poziom miałem inny, ale co ja mogłem sam? Co tam oni grali… Nic nie grali. Nic im nie mówiłem, robiłem swoje i tyle. Z meczu na mecz dziecinne błędy jednak żenowały.

15977396_1254140461329433_9184153127419656679_n

Nie chciałeś potraktować tego jak trampoliny?

Początkowo trener Mojsa załatwił mi testy w Parramatta FC, który był w pierwszej lidze, gdzie są bardzo dobre pieniądze i półprofesjonalny zespół. Wyglądało to dość poważnie. Wszyscy razem na siłowni, bieganie po plaży, regularne treningi, wyjazdy na sparingi z poważnymi drużynami. Na Islandii miałem tylko dwa treningi w tygodniu. Trenowałem z nimi przed sezonem trzy miesiące, ale zanim podpisałem kontrakt przyszedł na moją pozycję Koreańczyk, bardzo młody i zdolny, a system był taki, że mogło grać tylko dwóch zawodników spoza Australii. Wymiatacz, miał tylko 17 lat na karku, a teraz przymierzają go do A-League. Powiedzieli, że mnie gdzieś polecą, ale biorą Koreańczyka. I mieli rację, bo robi furorę.

Takie polecenie mogło otworzyć ci kilka furtek.

Tak, ale było już mało czasu, a ja za bardzo nie wiedziałem, gdzie szukać. Mojsa załatwił mi tylko tę Parramattę. Później wyszła ta Polonia, zaproponowali mi pieniądze, mimo że tam się generalnie nie zarabia i braku laku poszedłem. No ale to amatorska piłka, podejście jest inne. Wszyscy przychodzili na luzie, a ja wiedziałem, że skoro mam pieniądze, powinienem to ciągnąć.

Zawodowo co teraz robisz?

Nauczyłem się wykończeniówki i przy niej pracuję. Najczęściej maluję. Ostatnio przemalowaliśmy pewnej rodzinie dom. Wchodzisz na drabinkę, góra-dół. Wiesz, ogólnorozwojówka, przy okazji zaliczasz trening. Firma mi zasponsorowała mi nawet wizę, żebym został w Australii.

Łatwo jest pogodzić pracę fizyczną z treningami?

Często jesteś już dętka, ale da się. Czasem jestem mniej zmęczony, czasem bardziej, ale na trening zawsze przychodzę. Teraz mam kontuzję, od sześciu miesiącu nic nie robię, bo przeszedłem operację więzadeł. Mam to samo, co Arek Milik. Niestety klub wysłał mnie tylko na rezonans i zakomunikował, że te więzadła będę musiał robić na własną rękę. Na moje nieszczęście nie stało się to na treningu w klubie, a na lidze piątek, które tu są bardzo popularne. Ubezpieczenia nie było i… załatwione. Trzy tysiące dolarów poszło na zabieg. Miałem wcześniej z prezesem spięcie o to, że gram w innych turniejach i musiałem ostatecznie zmienić klub. Napisał do mnie, że gram w piątkach. No gram! Grałem poza sezonem i nie robiłem z tego tajemnicy.

– Ty masz grać w Polonii, płacę ci pieniądze!

– Nie ma sezonu to gram z chłopakami w piątkach, żeby trzymać formę.

Chyba za mocno się napił i zaczął mi wypominać, ile mi płaci i już u niego nie pograłem. Zmieniłem klub na Mosman FC i fajnie zrobiłem, bo ta drużyna jest złożona tylko z Australijczyków, można nauczyć się ich mentalności. Trenując z nimi dowiedziałem się, jak oni podchodzą do piłki nożnej. Widziałeś jak faulowali w jednym meczu Mierzejewskiego? Oni są strasznie żywiołowi, bo za małolata trenują rugby. Tak jak my – Polacy – jesteśmy na boisku raczej błyskotliwi, techniczni, to oni tego bardzo nie lubią i strasznie wjeżdżają w nogi. Bycie błyskotliwym boli. A najgorsze jest to, że sędzia zwykle daje żółtą, nawet gdy wjazd jest perfidnie w nogi. Nauczyłem się teraz, jak sobie radzić. Musisz być tak samo mocny fizycznie i być gotowy na to, wiedzieć, kiedy podskoczyć, kiedy zrobić symulkę. Sędzia się nie nabierze na to, ale musisz to robić. Nie wiem jak Mierzejewski sobie poradzi, bo to strasznie irytuje, gdy ciągle w ciebie wjeżdżają. Ciekawe, czy nie dojdzie do tego, że przestanie grać swoje. Jak będzie dryblował między nimi to będą polować.

Ciekawa historia, że w drużynie Mosman jesteś z Adrianem Pietrowskim, którego kojarzymy z Widzewa.

Adrian przyjechał i napisał do mnie, czy mam jakiś klub i mówię “dawaj do mnie”. Tak jakbym widział siebie w pierwszym roku – irytuje się, że go kopią czy ktoś nie podał. Parę bramek strzelił. Trzymam się tam ogólnie i z Australijczykami, i z Polakami. Dziś nawet byłem na grillu na plaży i było 20 osób z Polski.

Jacy są Polacy na emigracji?

Na Islandii jest taka rywalizacja jak w Polsce, mało kto przejmie ich mentalność i będzie żył na luzie. Dużo jest rzucania kłód pod nogi. W Australii jest inaczej, może dlatego, że jest tak bardzo daleko od kraju i że nie ma tu aż tylu Polaków. Każdy jest miły i każdy chce się trzymać w grupie, jest przyjemnie. Tu ogólnie każdy jest dla ciebie miły w sklepach czy urzędach. Początkowo nie widziałem wielkiej różnicy, ale dostrzegłem ją dopiero, gdy wróciłem do Polski. Poszedłem na basen…

– Dzień dobry, przyszedłem na basen.

– Dobrze.

– I co dalej?

– No to proszę iść na basen.

– Ale co, jak? Jestem tu pierwszy raz, co mam zrobić?

Pani myślała chyba, że ja tu jestem setny raz, ale ja byłem po raz pierwszy. W Australii ktoś od razu zacząłby rozmowę z uśmiechem i zaprowadziłby cię, zapytałby czy czegoś nie potrzeba. A tu pani od razu mnie przestrzegła, żebym czasem nie został pięć minut dłużej, bo będzie dopłata. Przyszedłem cieszyć się czasem na basenie, a tu nic miłego, o wszystko samemu musisz pytać. Niby drobiazgi, ale podejście do człowieka zupełnie inne.

Czas na szalenie ważne pytanie: zaliczyłeś już solówkę z kangurem?

Byłem naprawdę blisko. Tydzień temu oglądaliśmy z narzeczoną dzikie kangury i postanowiliśmy je nakarmić. Wystawiliśmy rękę z czipsem i… z boku podleciał taki kangur bez sierści – taki chuligan! – i drugiemu przyfasolił. Ja pierdziele, zaraz we mnie zacznie walić! Skaczą, biją się – kangury to chuligani. W Australii jest też dużo pająków. Miałem takiego dużego w mieszkaniu (Andrzej pokazuje pająka o wielkości pendrive’a – red.), a raz w automacie z napojami w kieszonce, w której odbiera się napój był taki duży jak ręka. Akurat te, które spotkałem, są niegroźne. Ogólnie nie ma co się bać pająków, bo dosłownie kilka z nich jest jadowitych. Tylko przerażająco wyglądają.

Z innej beczki – ale szok, że Damian Kądzior poszedł do reprezentacji. To chłopak z naszej szkoły, graliśmy razem. Nie był jakoś super zapowiadającym się piłkarzem, kilku chłopaków zapowiadało się dużo lepiej. On był niższy od nas i zawsze odstawał.

A ty jak się zapowiadałeś?

Jak mówiłem – gdybym przycisnął, mógłbym być w pierwszej lidze. Patrzę na to, gdzie jest Michał Fidziukiewicz, któremu dogrywałem piłki i z którym byłem na podobnym poziomie. Jeśli on sobie radzi, to i ja bym sobie poradził. Miałem powołanie do reprezentacji Polski U-15, później do U-18, zawsze byłem w reprezentacjach Podlasia. Gdy miałem 17 lat Jagiellonia podpisała ze mną długoterminowy kontrakt na trzy lata z opcją przedłużenia na pięć. Chyba we mnie wierzono.

942584_472865326123621_1379213716_n

Czytałeś wywiad Leszka Milewskiego z juniorem Jagiellonii Białystok?

Coś kojarzę.

Opowiadał o wielu błędach Jagiellonii w wychowaniu młodzieży, baletach w internacie, tym, że nikt się nie interesował juniorem. Jak ty to widzisz?

Nie mieszkałem w internacie, bo byłem miejscowy, ale… doskonale wiem, co tam się działo.

(Andrzej wyraźnie się uśmiecha)

Balety, latanie przez okno, wskakiwanie po nocach do pokoju. Tam jak trener nie przyszedł i nie powypierdalał wszystkich rzeczy przez okno to spokoju nie było. Gdy dochodziły głosy, że internat sobie z chłopakami nie radzi, to trener Łaski wpadał do internatu i wyrzucał przez okno wszystko, co się da. Pościele, nie pościele…

Jak często były te balety?

No jak najczęściej. Ja tam wpadałem tylko czasami. Klimat do imprez o tyle sprzyjał, że na jednym piętrze byli piłkarze, na drugim dziewczyny, to wyobraź sobie, co tam się działo. Chłopaki bawili się przednio. Nie wiem, czy to jest dobry pomysł taki internat. Można to lepiej zorganizować. Może byłoby inaczej, gdyby był mniejszy i bez dziewczyn. I przede wszystkim, gdyby ktoś bardziej odpowiedzialny tego pilnował. Ludzie z internatu byli pracownikami szkoły i mieli wszystko gdzieś. Taktowali chłopaków grających w piłkę tak samo jak normalnych uczniów. A każdy inny uczeń się pobawi, pouczy się, a potem znowu się pobawi i jest dobrze. A piłkarze jednak lepiej jakby odłożyli zabawę na bok.

Trenerom nie chciało się chodzić do internatu, a gdy już przychodzili, to zwykle zapowiedziani. Po prostu na treningu wspominali, że wieczorem przyjdą i każdy się przygotował. Internat to była dobra melina.

Tym bardziej w wieku, gdy łatwo o sodówkę. Też uwierzyłeś, że jesteś panem piłkarzem?

Tak. Ty niby niewiele znaczysz w piłce, ale gdy powiesz komuś w Białymstoku, że grasz w Jagiellonii, to widzisz, ile to znaczy. To jest właśnie to. Sam do końca tego nie rozumiesz, ale gdy mówisz tylko, że trenujesz w Jadze – nic więcej, tyle wystarczy – to każdy od razu robi takie wow. Myślisz sobie: kurwa, ale to fajne. Temu powiesz, temu powiesz, temu powiesz – każdego to interesuje i każdemu leci szczena w dół. Laska jedna, druga, trzecia chce z tobą wyjść. Potem pierdolisz ten trening i idziesz się bawić. Było kilku chłopaków, którzy potrafili się odciąć. Janek Pawłowski niby mieszkał w internacie, ale był bardzo ułożony, może rodzice mieli na niego taki dobry wpływ, bo nie ulegał. Wszyscy bąki zbijają – a on na siłownię i nie ma przeproś.

Jak trener Probierz reagował na fakt, że juniorzy kręcący się wokół pierwszej drużyny mają przed oczami głównie balety?

Nie przejmował się nami. Gdy już kogoś wypatrzył i dał mu szanse trenowania czy zagrania w meczu, później nie było przeproś. Przepierdolisz – do widzenia. Od ciebie zależy wszystko, on ci daje szansę, a nie wychowuje. U Probierza jak będziesz zapierdzielał to cię doceni, a gdy jesteś “lelum polelum i Bayern Monachium” to do widzenia. Kiedyś w ME zszedłem w 70. minucie, poszedłem pod prysznic i poszedłem na trybuny. Wypatrzył mnie tam Probierz i podszedł do mnie:

– A ty co? Czemu nie z drużyną na ławce?

A ja głowa w dół i powrót na ławkę. Niby szczegół, a miał o to pretensje. Ja mu ufałem, ale nie dostałem za bardzo szansy. Wziął mnie na treningi raz czy drugi, ale bardzo zahamowały mnie kontuzje. Skręciłem kolano od razu po powrocie skręciłem staw skokowy. W tym czasie w Młodej Ekstraklasie – moim miejscu do promocji – zmieniono trenera na Mariusza Rumaka. Chciałem się jak najszybciej pokazać, ale kostka bolała, a nikomu o tym nie mówiłem. Odbijało się to na formie i trener sam nie wiedział, czy lecę w kulki czy co. Gdy w wieku 18 lat tracisz rok przez kontuzje – to dużo. To wiek, w którym się wybijasz, a nie leżysz. Był czas, że miałem przed sezonem bardzo dobre recenzje i zaliczałem sparingi. Gdy doznałem kontuzji pojawił się artykuł, że wypadł z gry najlepszy zawodnik Młodej Ekstraklasy. Trenerzy w Młodej wiedzieli, co ja potrafię, a Rumak był z zewnątrz i nie dał mi szansy, chyba nie był świadomy, jak mi kiedyś szło. A mnie bolało cały czas i u niego na zajęciach prezentowałem się do dupy. Rumak to mądry gość, fachowiec profesura, ale był w tej ME robić karierę na nas, zresztą u nas się wypromował. Jemu nie był potrzebny zawodnik, który może grać dobrze jak się go powoli wkomponuje po kontuzjach, chciał mieć drużynę tu i teraz i robić wynik. Miałem propozycję, by iść na wypożyczenie do trzeciej ligi, ale wolałem już iść na tę Islandię.

Myślisz czasem, jakby wyglądało twoje życie, gdybyś wtedy nie wyjechał?

Nie rozkminiam tego. Jak mówiłem, pewnie byłbym w pierwszej lidze. Ale czy to dla mnie duża różnica, że grałbym dziś w jakimś Sosnowcu? Tu też dużo zarabiam, może nawet więcej, jest ładnie, nauczyłem się kultury, języka… Jest fajnie. W piłkę dalej będę grał. Wrócę po rehabilitacji i może nawet jeszcze zagram w pierwszej lidze. Ostatnio znów dostałem telefon z Parramatty, ale z powodu kontuzji nie mogłem się stawić. Tak to już jest, gdy mam dobrą formę to gram dla Polonii Sydney i się użeram, a gdy leczę uraz to chcą mnie kluby z pierwszej ligi.

Planujesz zostać w Australii do końca życia?

Tego nie wiem. Póki co wszystko jest tak jak trzeba.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Cały na biało

Ekstraklasa

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk
155
Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!
Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
58
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Komentarze

41 komentarzy

Loading...