Autorem tekstu jest osoba niezwiązana z polską piłką, podobieństwo do wszelkich faktycznie istniejących osób – przypadkowe, a fabuła – fikcyjna. Tekst ma charakter żartobliwy i w żaden sposób nie ma na celu urażenia kogokolwiek.
***
Nigdy nie byłem fanem nowoczesnego podejścia do piłkarzy, jakie stosował Placek. Motywowanie za pomocą książek, skomplikowane plany treningowe mające zapewnić różnorodność, żeby piłkarze nie poczuli monotonii, tłumaczenie w przerwie meczów zawiłości taktycznych i precyzyjne nakreślanie roli zawodnikom mnie nie przekonuje. Powiem jedno: piłka nożna to nie jest fizyka kwantowa. To prosta gra. A piłkarze to prości ludzie (nie mylić z prostakami, chociaż tacy też się zdarzają). Dlatego moje metody treningowe były skuteczne, i wbrew temu co mówi Kowal, dziś też by się sprawdziły.
Podam Wam przykład Jodły. Kiedyś trener Magic podszedł do niego, zaczął tłumaczyć różne warianty gry, systemy, kombinacje ustawień. I jaki był tego efekt? Jodła zgłupiał, zupełnie nie wiedział co ma grać. Zobaczyłem, jak się chłop męczy, wziąłem go na stronę powiedziałem:
-Jodła, nie kombinuj, graj prosto!
Chłopak mnie posłuchał, przestał szukać trudnych rozwiązań, przecinał to, co było do przecięcia w jego części boiska, podawał do najbliższego i to wychodziło. Niestety, trochę za bardzo wziął sobie moje rady do serca i poza boiskiem też zaczął szukać prostych rozwiązań. Czyli obstawiał tylko na czarne lub czerwone.
Po zwolnieniu Jacka prezes Miodek częściowo poszedł po rozum do głowy i poprosił mnie, żebym przyglądnął się drużynie i nowemu trenerowi kandydatowi na trenera, profesorowi Romeo. Pytam go:
-Romeczku, to jaki Ty w ogóle masz pomysł na grę?
-Wiesz, to będzie taki romantyczny, seksowny futbol. Posiadanie piłki, gra po ziemi, klepka na jeden-dwa kontakty, zero dośrodkowań. Pod moją wodzą mają grać pięknie. Zobaczysz Wójt, po latach będą nazywać prowadzoną przeze mnie Legię polską Barceloną.
Po tych słowach brałem pod uwagę dwa warianty. Wariant pierwszy: Romek jest oderwany od ziemi bardziej niż stacja kosmiczna Mir. I obawiałem się, że tak samo skończy, czyli pierdolnie z wielkim hukiem. Jestem świetnym trenerem. A już na pewno najlepszym z możliwych. W Białymstoku (o którym będzie za chwilę) do dziś nazywają mnie cudotwórcą, po tym jak zrobiłem tam awans do pierwszej ligi. Ale nawet ja nie spróbowałbym zrobić z Żabojada, który biega na środku, drugiego Xaviego. Pozostawała jeszcze opcja druga, że Romeo sprzedał duszę diabłu w zamian za moc sklecania dobrego zespołu nawet z największego chłamu jaki dostanie, ale wydawała mi się ona mało prawdopodobna. Tym bardziej, że dzwoniłem do diabła i nic mi nie mówił o takim układzie. Nie zgadniecie, który z tych wariantów okazał się prawdziwy. Ale zacznijmy od początku…
Najpierw był mecz z Cracovią, czyli autorskim projektem polskiego Guardioli. Pep przyjechał do Krakowa i myślał, że będzie jak w Białymstoku. Weźmie wszystkich za mordy i będą skakać tak, jak on zagra. Zapomniał tylko, że nie jest na Podlasiu, ani w żadnej Turcji, tylko trafił do Galicji. A tam chłopi od czasów rabacji mają doświadczenie w obalaniu swoich panów. I z taką Cracovią, grającą nie wiadomo dla kogo, bo na pewno nie dla trenera, Legia wygrała 1:0, u siebie i to po wyrównanym meczu. Wszyscy pisali, że jest jakiś zalążek pod dobrą grę, bo były momenty. Mistrz Polski miał momenty. Grając u siebie. Z najgorszą drużyną w lidze. Kurwa, chapeau bas, klękajcie narody, przecież wszyscy wiedzą, że dobre 10 minut z Cracovia jest najlepszym wyznacznikiem poprawy gry. Niestety, jedną z tych osób akurat okazał się jej trener, Romeo Kozak. Ten gość po tak przeciętnym meczu naprawdę uwierzył, że z paru kawałków nieheblowanego drewna zrobi wielkich, technicznych piłkarzy.
Następnym ligowym przystankiem był Białystok. Pojechałem tam na zaproszenie prezesa Jagiellonii oraz mojego dawnego podopiecznego, Czarka. Jak mówiłem, dobrze wspominają mnie w Białymstoku, zresztą z wzajemnością, a sam Czarek zawdzięcza mi fakt, że nie jest dziś kaleką. Jak prowadziłem Jagę, to na jednym z meczów jakiś rzeźnik wpierdolił mu się w nogę tak, że zrobił mu złamanie otwarte. Zobaczyłem wtedy, że obok boiska był płot zrobiony ze starych sztachet. Poleciłem, żeby wyrwać sztachetę i tą deską oraz jakimiś piłkarskimi gaciami usztywniłem mu nogę, i tak czekał do czasu aż przyjechał ambulans.
Wracając do samego meczu, Jagiellonia nie grała nic. Te misie wyszły i prosiły o to, żeby skończyło się 0:0. A Legia grała romantyczny futbol preferowany przez trenera. Szkoda tylko, że była to bardziej polska komedia romantyczna z Karolakiem w roli głównej, wypuszczona na Walentynki. Czyli żenada, po której chce się płakać. Żabojad już wypracował odpowiednie schematy wykonywania rzutów wolnych.
Co tu się odjebało? 😂😂😂😂😂Moulin w formie. #JAGLEG pic.twitter.com/IvcxIVV5BJ
— Dominik Cichoński (@cichonski_d) 24 września 2017
Dopiero w 87. minucie Jaga się zorientowała, jakich frajerów ma przed sobą i zrobiła to, co powinna zrobić już wcześniej. Gość wziął piłkę, wybiegł na dobrą pozycję, przywalił lufę i wpadło! A Romeo? Romeo dostał od piłkarzy to, czego od nich oczekiwał – posiadanie piłki. Mecz z Jagą był ważny z jeszcze jednego powodu. Legia rozwiała wątpliwości, że jest drużyną, która wchodzi na mecz golić frajerów. Wiedziałem, że teraz nikt nie będzie już robił po rajtkach na wieść o tym, że gra z Legią. Jakże szybko potwierdziły się moje przypuszczenia…
Wczoraj panowie piłkarze wraz z romantycznym trenerem pojechali na wycieczkę do Poznania. Mówię na wycieczkę, bo po tym co zobaczyłem, nikt mi nie powie że zagrali tam, kurwa, jakiś mecz. Jeśli to ma być ten romantyczny futbol profesora, to rzeczywiście był. Piłkarze Kolejorza spędzili bardzo romantyczny wieczór, dymając publicznie jedenaście panienek oraz ich alfonsa. I to z trenerem, który spokojnie mógł sobie popijać jasne pełne na trybunach. Darko z Lecha mijał biednych legionistów jak pachołki na treningu. Przy wyniku 3:0 prezes Miodek pogratulował władzom Lecha i wyszedł z trybuny. Poszedłem za nim, bo uznałem że to będzie najlepszy moment do przekonania go, żeby zmienił wizję prowadzenia klubu, ale kiedy wyciągnął cienkie mentolowe papierosy, dałem sobie z tym spokój. Zrozumiałem, że to dla niego trudne chwile. Jeszcze, nie daj Boże, by mnie tym poczęstował.
Po meczu zobaczyłem drużynę w autokarze. To był obraz nędzy i rozpaczy. Obrońcy byli tak zakręceni, że kierowca jeszcze nie zdążył odpalić silnika, a oni już prosili o woreczki, bo ich brało na wymioty. Alban ubrał się w czarny dres, opatulił się kocem i udawał że go nie ma. Na boisku ta sztuka wychodziła mu znacznie lepiej. Ale z drugiej strony, czego tu oczekiwać od ludzi, którzy mają technikę porównywalną do Pinokia, a kazano im grać piłką? W tej drużynie jest Kopa, jest Muł, jest Kuchy, Pazdek, na bokach obrony hasają Holba i Jędza czy Łuki. Ludzie kochani, przecież ci goście ostatni raz mieli do czynienia z techniką w podstawówce! Oni muszą jeździć na dupach! Dlatego najlepszym trenerem w Legii w ostatnim czasie był Stasiu z Kaukazu. Bo na przebieżkach przed treningiem puszczał za piłkarzami niedźwiedzie. A Romeo? Kolejny raz dostał od piłkarzy to, czego od nich oczekiwał – posiadanie piłki. Po meczu Romek powiedział, że nie powinien nazywać się trenerem. Chociaż w tej kwestii się zgadzamy.
Ale najlepsze działo się na parkingu. Banda zakapturzonych chojraków zaczęła napierdalać kopaczy pod ich własnym stadionem. Co wtedy robił trener Kozak? Jak na kozaka przystało, spierdolił do autokaru. Ludzie kochani… ta smutna historia ma dwie strony. Powiedzcie sami, czy wyobrażacie sobie jak banda jakichś łebków startuje do Kowala, Bereta, Kruszynki albo Ziela? Ja Wam powiem jedno: przecież te oprychy w starciu ze starą Legią latałaby po całym parkingu jak gołębie po krakowskim rynku. Druga sprawa, jak trener, herszt bandy, kapitan tej rozklekotanej łajby, i dowódca swoich wojsk, może stać i gapić się jak mu biją załogę? Przecież ja bym nie odganiał chłopaków od konfrontacji… Ja bym ich w pierwszej linii prowadził na tych karków i to z hasłem „kto się nie napierdala, robi na jutrzejszym treningu 30 kółek wokół boiska”! Chłopaki dostaliby motywacji i poczuli się jak drużyna. W sensie że w końcu zrobiliby coś razem. Kozak był takim kozakiem przed kamerą, jak powiedział że prowadzi zgraję panienek, a jak przyszło co do czego, to sam zapomniał wziąć jaj z autokaru i później się tłumaczył, że zapomniał komórki. I tak prezes Miodek zatrudniał Kozaka, a dostał Maślaka. Nie dość, że marynowanego, to jeszcze jak się okazało, z obciętym trzonkiem.
WUJO