– Mam dosyć tracenia takich bramek. Znów prowadzimy i kontrolujemy grę, a mecz kończy się naszą porażką. Tak długo, jak będziemy tracić łatwe gole, spotkania będą wyglądać tak samo – takimi słowami Jurgen Klopp skomentował wtorkową porażkę z Leicester City i odpadnięcie z Pucharu Ligi. Rozgoryczony Niemiec znów musiał przeżywać katusze, kiedy jego zawodnicy nie potrafili mimo ogromnej przewagi w pierwszej połowie pokonać bramkarza rywali. Po przerwie bolesną lekcję trafiania do bramki zaprezentowali im Shinji Okazaki i Islam Slimani, a fani Liverpoolu mogli pocieszać się jedynie tym, że okazja do rewanżu trafia się niezwykle szybko.
Pięć meczów, dziewięć straconych bramek, dziesiątki niewykorzystanych sytuacji – ligowy bilans The Reds z tego sezonu zdecydowanie można określić słodko-gorzkim. W czerwonej części Merseyside trudno przed meczem o przesadny entuzjazm, choć przecież na dziesięć ostatnich spotkań pomiędzy Liverpoolem a Leicester w Premier League, tylko dwa kończyły się zwycięstwami Lisów. Warto jednak dodać, że obie wygrane przyszły w ciągu ostatnich dwóch lat i były wywalczone właśnie na King Power Stadium. Kiepsko spisująca się defensywa Liverpoolu na pewno będzie łakomym kąskiem dla Jamiego Vardy’ego. Anglik w ostatnich trzech meczach z ekipą Kloppa zdobył aż pięć bramek i samo wyobrażenie jego biegowego pojedynku z Dejanem Lovrenem może wywołać u fanów The Reds palpitacje serca.
Chorwat prawdopodobnie wróci do składu Liverpoolu po tym jak opuścił dwa ostatnie spotkania z powodu kontuzji pleców. Parę stoperów powinien utworzyć wraz z Joelem Matipem, który w ostatnich dniach stwierdził, że nie ma cienia wątpliwości, co do stylu gry The Reds i wyraził jednocześnie nadzieję na szybką poprawę wyników. W podobnym tonie wypowiadał się również Emre Can: – Nic się nie zmieniło. To jest ten sam zespół, ten sam menedżer i ten sam sposób gry. Musimy odzyskać pewność siebie, strzelać więcej bramek i wyniki przyjdą same, tak jak w meczach z Hoffenheim czy Arsenalem – stwierdził Niemiec. Wątpliwości jest jednak bardzo dużo. Liverpool nie wygrał żadnego z czterech ostatnich spotkań mimo tego, że tylko w starciu z Manchesterem City był drużyną wyraźnie gorszą. Drużynie brakuje koncentracji, gdyż w każdym z tych meczów The Reds jako pierwsi tracili gola i nie byli już później w stanie wygrać.
Gołym okiem widoczny jest brak zawieszonego za czerwoną kartkę w starciu z The Citizens Sadio Mane. Senegalczyk był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Liverpoolu na początku sezonu i napędzał niemal wszystkie akcje ofensywne. Jego wpływ na wyniki odzwierciedlają również statystyki mówiące o tym, że od momentu transferu Liverpool z nim w składzie zdobywa średnio 2,13 punktu na mecz, a podczas jego braku jest to zaledwie 1,54 punktu. W ostatnich dniach Mane nie może pomóc drużynie na boisku, jednak próbuje to robić poza nim. – Takie spadki formy się zdarzają, ale nie możemy dać się zwariować. Nadal mamy świetną drużynę i jesteśmy w stanie wygrać z każdym w tej lidze. Musimy wrócić na ścieżkę zwycięstw, a na końcu, kto wie? Może nawet zdobędziemy tytuł? – takie rozważania Mane na pewno wlewają dużo optymizmu w serca kolegów w szatni i mogą wzmocnić ich pewność siebie. Pod nieobecność Senegalczyka dużo wiatru na skrzydle stara się robić pozyskany latem Mohamed Salah, a duże nadzieje pokładane są również w Coutinho. Brazylijczyk po wielotygodniowych perypetiach związanych z transferem do Barcelony ostatecznie pozostał na Anfield i powoli zaczyna odzyskiwać dawną formę. W ostatnim meczu z Leicester został zmieniony w przerwie przez Jurgena Kloppa i wielu fanów właśnie w tej decyzji upatrywało powodów nagłego załamania formy w drugiej połowie. – Taki mieliśmy plan przed meczem. On potrzebuje teraz gry, jednak nie chcieliśmy go trzymać dłużej na boisku. Przecież kilka dni wcześniej zagrał 90 minut przeciwko Burnley – tłumaczył swoją decyzję niemiecki menedżer.
Znacznie dłużej, bo do samego końca, na boisku pozostał z kolei Alex Oxlade-Chamberlain i to właśnie na pozyskanym za 40 milionów funtów zawodniku skupiła się największa krytyka kibiców. Były skrzydłowy Arsenalu przed przerwą nie prezentował się jeszcze zbyt tragicznie, jednak w drugiej połowie absolutnie nie był w stanie poderwać swojego zespołu. Klopp wziął go po meczu w obronę stwierdzając, że grał z lekką kontuzją łydki oraz dodając kilka standardowych formułek o aklimatyzacji i przystosowaniu do nowej taktyki. Nie przekonało to jednak fanów, którzy na forach internetowych dosyć jasno dawali do zrozumienia, że najchętniej oddaliby go znów do Arsenalu nawet za czapkę gruszek, a najlepiej za jakiegoś solidnego środkowego obrońcę.
W znacznie lepszych nastrojach do dzisiejszej rywalizacji przystępują rzecz jasna w ekipie Leicester, choć drużyna Lisów również nie może narzekać na brak problemów. Udany wynik z Liverpoolem nieco zatuszował obecną sytuację, zresztą po meczu Craig Shakespeare przytomnie zauważył, że jego zespół odniósł szczęśliwe zwycięstwo. Niełatwy terminarz Leicester na początku sezonu(mecze z Arsenalem, Manchesterem United i Chelsea) spowodował, że są oni obecnie w tabeli na odległym piętnastym miejscu z zaledwie czterema punktami na koncie. Cała nadzieja w Jamiem Vardym, który nie dość, że ma patent na Liverpool to jeszcze w tym sezonie ustrzelił już cztery bramki z siedmiu zdobytych ogólnie przez cały zespół. Faktem jest, że połowa jego dorobku to gole z rzutów karnych, ale choćby jego kolega z przedniej formacji w Liverpoolu Roberto Firmino przekonał się już w tym sezonie, że skuteczne wykonanie jedenastki to nie jest wcale taka “oczywista oczywistość”.
Argumentów za tym, aby sobotnie popołudnie zamiast moknąć na deszczu spędzić oglądając relację z King Power Stadium jest całkiem sporo. Oba zespoły nie mogą zaliczyć początku sezonu do nadmiernie udanych, więc każda z nich ma swój cel do zrealizowania. Na pewno spokojniejsza atmosfera po wtorkowym zwycięstwie panuje w ekipie Lisów, jednak The Reds pod wodzą Kloppa niejednokrotnie udowadniali, że lubią atakować w momencie, gdy wielu ludzi postawiło na nich krzyżyk. Dla Liverpoolu to ostatni dzwonek, aby załapać się do pociągu wraz z uciekającą czołówką, zamiast gonienia ich jadąc innym, z przesiadkami. Czyli jak z Warszawy do Gdańska przez Kraków. A Leicester postara się napisać historię. Przed nimi możliwość trzeciego zwycięstwa u siebie z rzędu przeciwko The Reds, a po raz ostatni takiej sztuki dokonali między 1955 a 1962 rokiem. Nudy więc na pewno nie będzie.
Wojciech Piela