Reklama

Petr Cech – legendarny bramkarz, któremu drogę kariery wyznaczyły kontuzje

redakcja

Autor:redakcja

18 września 2017, 10:41 • 8 min czytania 4 komentarze

Wybiegasz z bramki, rzucasz się pod nogi Stephena Hunta, masz ją, czujesz piłkę w rękach. Piętnaście sekund meczu i już pierwsza, udana interwencja. Ale po chwili czujesz już tylko ból. Mimo tysięcy fantastycznych parad, Petr Cech do końca życia będzie kojarzony właśnie z tą akcją. Jej nagranie obejrzano ponad pięć milionów razy.

Petr Cech – legendarny bramkarz, któremu drogę kariery wyznaczyły kontuzje

Obawiano się, że bramkarz już nigdy nie wróci na boisko, było także ryzyko śmierci. Cech przeszedł operację czaszki w Oxford’s Radcliffe. Zabieg przeszedł pomyślnie, ale chirurdzy byli zmuszeni do zrobienia dwóch dziur, żeby przywrócić na swoje miejsce kość, która wbiła się wgłąb czaszki.

Sytuacja miała miejsce w październiku 2006 roku, Cech wrócił na boisko dopiero w 2007 roku. 20 stycznia zagrał z Liverpoolem. Wrócił do sprawności fizycznej, natomiast zastanowiano się, czy w jego głowie nie będzie barier przed odważnym wychodzeniem do piłki i rzucaniem się napastnikom pod nogi. Powrócił w charakterystycznym kasku, z trzech powodów. Po pierwsze, żeby chronić głowę, po drugie, żeby jego pewność była jak najmocniejsza. No i po trzecie – z powodu… możliwości utraty odszkodowania. Choć Cech szybko się przekonał, że gra w kasku jednak go ogranicza i przy dalszej grze z czapką na głowie utrzymywał go wyłącznie trzeci z powodów. – Czułbym się dużo pewniej, gdybym mógł go zdjąć. Bo cokolwiek chcę zrobić, kask mnie ogranicza. Niektóre dźwięki nie dochodzą do mnie na boisku, bo mam zakryte uszy – skarżył się Czech, wiedząc jednak, że z ochrony czaszki zrezygnować nie może. A przekonał się o tym już po dwóch latach, gdy na treningu Tal Ben Haim wjechał korkami w jego twarz, przez co lekarze musieli założyć Czechowi aż 50 szwów. Petr generalnie nie ma szczęścia, a często dochodzi mu jeszcze pech. Na przykład, kiedy dostał czwórkę od Liverpoolu, wracając do domu miał wypadek samochodowy.

Oprócz braku komfortu, kask sprawiał też inne, czysto biznesowe problemy. Firma Puma, czyli sponsor reprezentacji Czech miała pretensje o to, że na kasku promowana jest marka Canterbury. Podobne uwagi miał Adidas, który ubiera piłkarzy Chelsea. Logo Canterbury znajdowało się na kasku, poniewać to właśnie firma z Nowej Zelandii, zajmująca się produkcją kasków dla rugbystów, uszyła go specjalnie dla Cecha. Spór skończył się na tym, że Adidas zaprojektował własny model kasku dla Cecha i w meczach Chelsea miał on na nim logo sponsora klubu, a podczas meczów reprezentacji kask był pozbawiony wszelkich logotypów.

Reklama

Teraz kibice nie wyobrażaliby sobie widoku Petra Cecha bez nakrycia głowy podczas meczu. W kolejnych latach mieliśmy kilka przypadków zakładania przez piłkarzy bliźniaczych czapek, co Cech. W ostatnim czasie po starciu z Sadio Mane musi ją zakładać Ederson, a na polskim podwórku tego typu ochraniacz podczas meczów nosił Damian Zbozień i oczywiście w każdym takim przypadku wspominane jest nazwisko Cecha. To znak charakterystyczny, od którego bramkarz już nie ucieknie, więc nawet nie próbuje. Chce wręcz na tym zarabiać. Ubiegłej zimy rozpoczął kampanię reklamującą… czapkę zimową, bliźnioczo podobną do jego kasku, tyle że wykonaną z wełny i akrylu. 30 euro za sztukę, czyli zakładając, że jest na świecie trochę zapaleńców ubóstwiających Cecha, na pokaźne kieszonkowe wystarczy.

Groźne kontuzje nie omijały głównego bohatera tekstu, ale być może właśnie dlatego o nim czytacie. Otóż przygodę z piłką, w wieku siedmiu lat, zaczynał jako pomocnik i pewnie nigdy nie trafiłby między słupki, gdyby nie złamanie nogi trzy lata później. Po rehabilitacji Petr wrócił do treningów, ale trenerzy zmienili mu pozycję. Był wysoki, więc postanowiono, że spróbuje na bramce. Jakie przyniosło to efekty, widzimy co sezon oglądając Premier League.

Jego pierwszą seniorską drużyną była Chmel Blsany, gdzie postawiono na niego już w wieku 17 lat. Potem poszedł do Sparty Praga, ale w stolicy Czech się nie zadomowił, bo wzbudził zbyt duże zainteresowanie. Miał tylko 20 lat, a ustanawił rekord czeskiej ligi dzięki 885 minutom z czystym kontem. Po roku grał już we francuskim Rennes, które wyłożyło za małolata pięć milionów euro. Czy się sprawdził? Już w drugim sezonie zdobył tytuł bramkarza roku Ligue 1. A w związku z tym, we Francji też dlugo nie siedział, bo w 2004 roku trafił do Chelsea, która ściągnęła go rok po rozpoczęciu ery Abramowicza.

W „The Blues” nie wygryzł Carlo Cudiciniego od razu, ale „jedynką” był przed końcem debiutanckiego roku. I tak przez jedenaście długich lat, ciągnąc zespół do mistrzostw, Pucharów Anglii czy finału Ligi Mistrzów, którą mógł wygrać już w 2008 roku. Niestety, wypracowaną przez niego przewagę w serii rzutów karnych z Manchesterem United (obronił strzał Cristiano Ronaldo) zmarnowali koledzy. Został wtedy wybrany najlepszym bramkarzem Champions League, zresztą już po raz trzeci. Brakowało kropki nad „i”, czyli pucharu, ale po niego też zdążył sięgnąć, walnie się do tego przyczyniając.

5595578e7d4064_93269175

Dokonał tego w sezonie 2011/2012. W półfinałowym dwumeczu z Barceloną bronił jak z nut, a w finale z Bayernem Monachium obronił w dogrywce rzut karny strzelany przez Arjena Robbena. W serii jedenastek też zrobił swoje, bo odbił strzał Ivicy Olicia oraz po uderzeniu Bastiana Schweinsteiegra skierował piłkę na słupek. Co ciekawe, w następnej edycji po raz pierwszy w historii Ligi Mistrzów zdobywca trofeum nie awansował do fazy pucharowej, ale i z tego można wyciągnąć plusy, bo Chelsea wygrała dzięki temu Ligę Europy.

Reklama

Wygrywając ją, stał się piłkarzem spełnionym, przynajmniej w piłce klubowej. Cztery razy wygrał Premier League i Puchar Anglii (jeden dołożył już w barwach Arsenalu), trzykrotnie Puchar Ligi Angielskiej oraz dwukrotnie Tarczę Wspólnoty (plus dwa razy także z Arsenalem). Brakuje mu czegoś z kadrą, ale nie jest łatwo wygrać cokolwiek, grając w reprezentacji Czech. Raz było blisko – na Euro 2004 doszedł z kadrą do półfinału, gdzie nasi sąsiedzi odpadli po dogrywce z Grecją. Jednak, mimo braku jakiegokolwiek pucharu, został jedną z największych, a pewnie największą legendą w swoim kraju. Po wspomnianych mistrzostwach Europy został wręcz okrzyknięty bohaterem narodowym. Łącznie zagrał w 124 meczach reprezentacji wyprzedzając Karela Poborsky’ego. W tyle pozostali też tacy zawodnicy jak Tomas Rosicky, Jaroslav Plasil, Milan Baros, Jan Koller czy Pavel Nedved.

W reprezentacji kraju dobrego, a przy tym taniego browaru zadebiutował już w wieku 19 lat, kiedy szansę dał mu selekcjoner Karel Bruckner. Zagrał z Węgrami i szybko stał się pierwszym wyborem w drużynie narodowej, występując na mundialu w 2006 roku oraz na Euro w 2004, 2008, 2012 i 2016 roku. Po tym ostatnim zamknął przepiękny rozdział kończąc karierę reprezentacyjną, a ogłosił to odbierając tytuł piłkarza roku w Czechach. Po raz dziesiąty.

W kadrze, przypomnijmy, zaliczył aż 124 występy. Za to w Premier League na ten moment 407 zachowując 192 czystych kont. Oczywiście ustanowił tym samym rekord wszech czasów. Zrobił to, gdy nie puścił bramki po raz 170. Poprzedni rekordzista, czyli David James, aby dobić do tej liczby potrzebował 572 meczów. Petr Cech – jedynie 349 spotkań. Z tej okazji dostał od żony Martiny ciastko, będące… jego podobizną, w kasku i rękawicach z tablicą z liczbą 169. Ustanowił też rekord czystych kont w jednym sezonie Premier League, a było ich aż 24. Za to licznik jego występów w „The Blues” zatrzymał się na 478 meczach, ostatnie spotkanie zagrał z Sunderlandem.

Powód, przez który Czech musiał odejśc z Chelsea miał na imię Thibaut, a na nazwisko Courtois. Chelsea wykupiła z Genku tego utalentowanego bramkarza patrząc w przyszłośc, ale pozostawiła go na trzy sezony w Atletico Madryt. Później jednak szefowie klubu musieli podjąć ważną decyzję – postawić na młodego, świetnego bramkarza, który rwie się do gry i nie zgodzi się na grzanie ławy czy na legendarnego Petra Cecha. Jose Mourinho wybrał Courtoisa. Petr Cech został w klubie, licząc, ze wygra rywalizację, poza tym z pewnością rozstanie nie przychodziło mu łatwo i pragnął zostać na Stamford Bridge. Jednak sentyment stygł z każdym meczem bez gry. Cechowi trudno było wygryźć Belga, zwłaszcza, że był po operacji barku, a kontuzji nabawił się właśnie w meczu z Atletico. – Nie znam pomysłu klubu na bramkarzy, ale nie chcę kolejnego takiego sezonu, to nie może dłużej trwać – mówił Cech i tym samym dał sygnał, że żegna się z „The Blues”.

Chciało go PSG, Besiktas i Inter, według agenta Czecha zainteresowany był też Real Madryt, ale on nie chciał wyjeżdżać z Anglii. Ostatecznie nie musiał ruszać się nawet z Londynu. Transfer do Arsenalu był wielkim zaskoczeniem, ale mimo wszystko Petr Cech zbyt mocno zapisał się w historii Chelsea, aby fani go za to znienawidzili. Przecież obok Johna Terry’ego, Franka Lamparda, Didiera Drogby czy Ashleya Cole’a (który też brał udział w transakcji na linii Arsenal – Chelsea, ale w przeciwnym kierunku, co Cech) był jednym z symboli Chelsea Romana Abramowicza. Rosyjski miliarder był na tyle wdzięczny Cechowi za te wszystkie lata, że odprawił go z premią wynoszącą 4 miliony euro. Bramkarz tłumaczył, że o transferze do Arsenalu przesądziła rozmowa z Arsenem Wengerem, który przekonał go wizją rozwoju klubu. Cech podpisał kontrakt z Arsenalem i z kanonierami szybko zdobył pierwsze trofeum, wygrywając mecz o Community Shield z… Chelsea.

55c27b997d50a_cech

Na samo Stamford Bridge także wrócił nadspodziewanie szybko, bo Adidas przesłał dedykowane mu rękawice na adres poprzedniego klubu. Guus Hiddink żartował, że kiedy w szatni drużyna spodziewała się wizyty Cecha, schowała rękawice, żeby ten jednak z nimi został, ale Petr zna każdy kąt szatni i szybko zorientował się, gdzie należy ich szukać.

Jak będzie wyglądać jego przyszłość? Z pewnością pogra jeszcze dwa-trzy sezony na najwyższym poziomie, potem dróg do wyboru ma wiele. A to dlatego, że zna aż 6 języków (a siódmego, hiszpańskiego, właśnie się uczy) i będzie mu łatwo podbić wiele branż. Zastanawia się nad dwiema. W szatni jest liderem i planuje nim pozostać także po zakończeniu kariery, pod krawatem – chce zostać pierwszym trenerem seniorskiej drużyny. Inną, alternatywną opcją jest pójście w stronę muzyki. Petr Cech gra nie tylko napastnikom na nerwach, ale też rozwija się muzycznie grając na perkusji, w czasie Euro 2012 zagrał nawet w Teatrze Lalek we Wrocławiu. Na dole zostawiamy wam popis umiejętności w „Smells Like Spirit” Nirvany. Tak czy tak, na razie nie wyobrażamy go sobie bez kasku i jeszcze przez kilka lat znacznie chętniej niż z pałeczkami w dłoniach będziemy oglądać go na boisku.

Samuel Szczygielski

Najnowsze

Anglia

Komentarze

4 komentarze

Loading...