Oczywiście, że Liga Europy nie cieszy się zbyt dużym prestiżem, to naturalne jak następstwo środy po wtorku. To jasne tym bardziej, jeśli mówimy o klubach takich jak Arsenal, ale mimo wszystko to dla nich dość ciekawe wyzwanie. W końcu nie oni pierwsi budzą się w innej rzeczywistości, a ostatnia edycja LE pokazała, że czasami warto się postarać, gdyż może właśnie tutaj znajduje się jedyna furtka, która umożliwi powrót na właściwe tory.
Teoretycznie Arsenal powinien LE pozamiatać. Oczywiście jeśli tak się nie stanie, to wytłumaczenie z Emirates pójdzie w świat jedno, mówiące o tym, że Kanonierzy rozgrywki olali. W końcu podstawą jest, żeby na krajowym podwórku odzyskać prym. Pewnie Jose Mourinho w ubiegłym roku przez większość czasu myślał podobnie, ale każda kolejna runda kazała mu zmieniać nastawienie. Tym bardziej że w lidze wcale nie było kolorowo. W końcu mecze ćwierćfinałowe rozgrywane są w drugiej połowie kwietnia, a wtedy można już kalkulować czy w tej lidze na pewno skończy się w pierwszej czwórce. Pewnie podobnie będzie z Arsenalem, który obecnie mierzy – jakżeby inaczej – w mistrzostwo kraju. Prędzej jednak może zabraknąć punktów do czwórki (dziś Arsenal jest 11.), a wtedy jedyną drogą do Ligi Mistrzów będzie wygranie Ligi Europy.
Przykład sprzed roku, gdy Ligę Europy wygrał Manchester United, to nic innego, jak połaszenie się na dodatkową nagrodę dla zwycięzcy. Zresztą podobną drogę w sezonie 2015/2016 obrał Liverpool, który o mały włos – również w ten ułatwiony sposób – a prawie nie dostałby się do najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie. Ostatecznie The Reds polegli w finale z Sevillą i musieli obejść się smakiem. Nie ma wątpliwości, że od 2014 roku, po tym, jak ustanowiono zasadę o awansie do LM za wygranie LE, niektóre kluby zaczęły traktować te rozgrywki poważniej. Choć nadal nie można mówić o zbyt wielkim prestiżu, ponieważ również prawdą jest, że w pierwszej kolejności najlepszą opcją jest prześlizgnięcie się do dalszych faz, przy jak najmniejszym nakładzie sił. Natomiast dopiero później, gdy tyłek zaczyna się palić w lidze, to można zacząć grać na poważnie.
Jednak Arsenal wygląda na drużynę, której taki sukces w LE przydałby się mimo wszystkich innych profitów z tym związanych. Oczywiście fajnie, że można w ten sposób uzyskać awans do Ligi Mistrzów, ale być może jeszcze fajniej byłoby po prostu wreszcie coś wygrać na arenie międzynarodowej. Arsenal ma tutaj tylko dwa trofea – Puchar Zdobywców Pucharów i Puchar Miast Targowych. Dlaczego więc nie teraz w Lidze Europy?
Warto też spojrzeć na Chelsea, która w sezonie 2012/2013 wygrała Ligę Europy, a przy okazji w lidze zajęła trzecie miejsce. Mamy świadomość, że czasami trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a tym bardziej, jeśli nowe oznacza gorsze. Wydaje się jednak, że Chelsea sprzed pięciu lat doznała drastyczniejszego upadku od Arsenalu. W końcu zaledwie rok przed zjazdem świętowali wygranie Ligi Mistrzów, a zaraz potem w nowej edycji nie wyszli z grupy i trafili do Ligi Europy. Mimo to, że jej wygranie nie gwarantowało niczego poza pucharem, po prostu ją wygrali. Cóż, czasami trzeba zrobić krok do tyłu, aby potem wykonać dwa do przodu.
Być może Arsenal właśnie tego potrzebuje, aby dorosnąć i stać się prawdziwym mężczyzną, który może rywalizować z największymi hegemonami europejskiej piłki? W każdym razie ewentualne wygranie Ligi Europy w niczym nie zaszkodzi, a może jedynie pomóc. No, a kibice Arsenalu zapewne także nie mieliby nic przeciwko, żeby wreszcie cieszyć się z wygranego pucharu poza granicami kraju.