Chelsea – Atletico. Juventus – Barcelona. Bayern – PSG. Real – Borussia. Starcia, które spokojnie mogłyby się odbyć w finale Champions League, mamy zagwarantowane już w fazie grupowej. A do tego pomniejsze hity, jak Napoli z Manchesterem City, Tottenham z Borussią Dortmund czy Realem, Sevilla z Liverpoolem. Nie jesteśmy przekonani, czy samemu układając wymarzone zestawy w poszczególnych grupach, zrobilibyśmy to lepiej, niż dziś Francesco Totti z Andrijem Szewczenką.
Najbardziej atrakcyjna z grup? Mamy dwa typy, których chyba nie da się jakkolwiek podważyć. Chelsea, Atletico i Roma (z którymi zmierzy się Jakub Rzeźniczak ze swoim Karabachem) lub Real, Borussia i Tottenham, które pewnie ograbią z kompletu punktów czwartego do brydża, czyli APOEL. Najsłabsza? Na papierze ta, w której rywalizować będą Monaco, Porto, Besiktas i RB Lipsk, ale mając w pamięci ułańską szarżę Francuzów, wielkie transfery Besiktasu, a także ogromne ambicje Lipska – tutaj wcale nie musi być nudno. Szczególnie, że trudno nam wśród tych czterech ekip wskazać jedną lepszą w defensywie niż w ofensywie.
A przy tym nie brakuje podtekstów. Historia starć Realu z Borussią mogłaby już posłużyć jako scenariusz do prawdziwego tasiemca, bowiem w trzech na cztery ostatnie edycje zespół Łukasza Piszczka wpadał na Królewskich (w tym w 2013 i w fazie grupowej, i w półfinale, gdy cztery gole zapakował Robert Lewandowski). Pojedynek Antonio Conte z Diego Simeone na ławkach trenerskich, w tle z dwoma wielkimi zwycięstwami „Cholo” nad Chelsea w Superpucharze Europy i w Lidze Mistrzów zaledwie kilka miesięcy później. Powrót prześladowcy Bayernu Neymara (3 gole w półfinale 2014/15) do Monachium, już w barwach PSG…
Jedno wiemy na pewno – to się będzie oglądało!