Reklama

Trójkąty i kwadraty. Guardiola i problematyczna negacja prostoty

redakcja

Autor:redakcja

23 sierpnia 2017, 11:38 • 6 min czytania 30 komentarzy

Piłka nożna to generalnie bardzo prosta dyscyplina sportu, tak jak piłkarze to z zasady bardzo prości ludzie. Takich ewenementów jak choćby Taras Romanczuk, magister stosunków międzynarodowych, nie liczę, bo są wyjątkiem potwierdzającym regułę. W każdym razie, jakkolwiek wiele osób bardzo chciałoby sprowadzić futbol do trójkątów, kwadratów, heatmap, modeli expected goals, na końcu o powodzeniu lub niepowodzeniu decyduje to, czy jednemu z drugim uda się wpakować to okrągłe w to prostokątne. Proste jak drut.

Trójkąty i kwadraty. Guardiola i problematyczna negacja prostoty

Gdyby było inaczej, po triumf w Lidze Mistrzów sięgałoby rokrocznie Midtjylland, w finale bijąc się z Brentford, a więc dwoma klubami, w których cyferki, skomplikowane wykresy i modele odgrywają największą rolę. A na pewno nie robiłby tego dwa razy z rzędu Real Madryt z Zinedinem Zidanem na ławce. O ile genialnym pod kątem zarządzania zasobami ludzkimi, o ile będącym dzięki naturalnej charyzmie i przebogatej piłkarskiej karierze w stanie przekonać zawodników do siebie, o tyle zdecydowanie nienależącym do światowej czołówki, jeśli chodzi o cyferki, strzałeczki i całą tę naukową otoczkę. Co, jak zdradza dobrze zorientowany w realiach królewskiego klubu Diego Torres z “El Pais”, nie podoba się na przykład Florentino Perezowi. Któremu jednak wszelkie argumenty kontra są wytrącane z rąk kolejnymi trofeami.

Trenerem znacznie bardziej w typie Pereza, choć z oczywistych względów raczej nieosiągalnym, byłby Pep Guardiola. Człowiek prostotą, jaka zaprowadziła szybką i prostą drogą na szczyt Zidane’a, wręcz gardzący. Ten obrazek kojarzycie, prawda?

ByjfZRfCUAAp4Ua

Wszystko zaplanowane, wszystko rozrysowane, wszystko poukładane od A do Z, choćby miało to kosztować pracę do późnych godzin nocnych, hektolitry kawy, yerby, czy czegokolwiek, co pozwoli utrzymać górną i dolną powiekę z dala od siebie.

Reklama

Do Guardioli wrócimy za moment, pozwólcie że zanim to nastąpi, zabiorę was parę lat wstecz.

Nie pomylę się, jeśli powiem, że dla całego pokolenia fanów futbolu grą, która przykleiła ich do monitorów na długie godziny był Football Manager. W tej materii zdecydowanie nie należałem do wyjątków. W każdym razie pamiętam, że kiedyś obejmując któregoś z norweskich drugoligowców (nie ma, że boli), postanowiłem podejść do gry „na poważnie”. Tak, wiecie, w stu procentach. Nie klikając mechanicznie wciąż w te same odpowiedzi na konferencjach prasowych, nie dokonując transferów z pamięci i – przede wszystkim – dopasowując taktykę pod przeciwnika.

Oszczędzę wam opisów tego, jak przeczołgiwałem moich podopiecznych podczas biegów po fiordach z kolegą i 20-kilowym workiem ziemniaków na plecach. W każdym razie z ostatniego założenia zmuszony byłem szybko zrezygnować. Można się zżymać na to, że przeprowadzanie transferów w FM-ie, a w realnym życiu, to dwie kompletnie inne kwestie. Że poruszanie się wirtualnych piłkarzy po boisku często przeczy prawom fizyki. Ale niemal stuprocentowego realizmu nie można grze odmówić w innym aspekcie – w grzebaniu bez końca w założeniach dla drużyny i pojedynczych piłkarzy.

Wiedziałem, że w pierwszym meczu gram z Aalesund. Wiedziałem, że ich największym atutem jest napastnik mierzący 204 centymetry. Thor Hogne Aaroy – pamiętam wieżowca do dziś. Całą taktykę – choć w sparingach ćwiczyłem kompletnie inne ustawienie – ułożyłem po to, by gościa zniszczyć. Na libero grał na niego najwyższy z moich piłkarzy, miał go kryć „koszulka w koszulkę”, nie pozwolić na spełnienie roli odgrywającego. Wygraliśmy 3:1. Poczułem, że oto znalazłem złotą formułę na wygrywanie w FM-ie. Taktyka pod rywala.

Jak się pewnie domyślacie (albo i nie), po tym jednym meczu przyszło jednak pasmo remisów i porażek. Przekombinowałem. Wirtualni piłkarze nie byli mi w stanie tego powiedzieć, ale nie łapali się w kolejnych zmianach strategii. Tak jak ci prawdziwi, mieli ograniczone miejsce w głowie, a ja starałem się tam upchać za każdym razem coś nowego. Awans udało się wywalczyć, bo od którejś kolejki zdecydowałem, że nie mieszam, że odznaczam sporo dodatkowych zadań, by jak najbardziej uprościć grę. Uwolniłem głowy i nogi swoich zawodników, zaufałem, że nawet jeśli nie włączę im tego czy innego założenia, to są na tyle kumaci, że sami najlepiej przystosują się do boiskowych wydarzeń.

I tutaj wracamy do Guardioli. Guardioli, którego po remisie u siebie z Evertonem, ale nie tylko, tak właśnie postrzegam. Jako gościa, który poprzesuwał swoim zawodnikom za dużo suwaków, rozrysował im za wiele schematów, próbował przechytrzyć rywali, a przechytrzył samego siebie. Kombinatora tak zakochanego w rozpracowywaniu rywali i tak wierzącego w to, że tylko takie podejście może dać sukces, że w swoim zapatrzeniu na wspomniane na wstępie trójkąty i kwadraty gotowego nawet wpisać w koszta wyprucie swoich piłkarzy z atutów.

Reklama

Tendencja do kombinowania zgubiła go w poniedziałek, gdy wystawił Leroya Sane chyba pierwszy raz w karierze na lewym wahadle. Drugiego tak słabego meczu Niemca, jak ten z Evertonem, zwyczajnie nie jestem sobie w stanie przypomnieć. To jego strata przy linii bocznej doprowadziła do gola na 0:1, a kilka kolejnych mogło tylko pogłębić dołek, w jaki City wpadło w pierwszej połowie spotkania. Gdybym miał opisać go jednym słowem, byłoby to “zagubiony”. Zdecydowanie w nowej roli miał też problem z odnalezieniem się Kevin De Bruyne, przyzwyczajony do gry znacznie bliżej bramki przeciwnika, niż Guardiola wymagał od niego w tym spotkaniu.

I nie, to nie był pierwszy raz, gdy Pep przekombinował. Pamiętacie jak zrobił prawego obrońcę z Jesusa Navasa na arcyważne starcia z Arsenalem i Chelsea, w których jego świetnie funkcjonująca we wcześniejszych meczach defensywa (2 gole stracone w 6 wcześniejszych meczach) nagle posypała się na tyle, by obie londyńskie ekipy ukłuły The Citizens po dwa razy? Jak Hiszpan na dzień dobry w nowym ustawieniu złapał kartkę na Alexisie, na tyle przebiegłym, by wykorzystać mętlik w głowie Navasa? Albo jak mimo kolejnych niepowodzeń uporczywie próbował co jakiś czas na początku poprzedniego sezonu grać na trójkę w obronie? Idąc w zaparte aż do meczu z Leicester, gdzie po czterech minutach, przy wyniku 0:2, szybciutko wycofał się ze swojego pomysłu. Który zresztą wcześniej też dawał mizerne efekty (remis z Southampton, remis z Gladbach, porażka z Chelsea). W tamtych meczach było widać jak na dłoni, że piłkarze nie radzą sobie z nagłą zmianą taktyki. Z wiedzą, od których ich głowy napuchły jak arbuzy.

I nie, Manchester City nie jest pierwszym klubem, po którym widać, że Hiszpan za bardzo chce zszokować rywali. Kiedyś wytknął mu to Franck Ribery, mówiąc, że „często Guardiola mówi za dużo, podczas gdy futbol to prosta gra”. Co jasne, od tamtej wypowiedzi Francuza cytowanego przez hiszpański dziennik „As” nic w podejściu Guardioli się nie zmieniło.

Dość powiedzieć zresztą, że rozgrywając już 29 meczów o stawkę w tym roku, tylko trzy razy zdecydował się nie zmieniać ani taktyki, ani wyjściowej jedenastki w dwóch spotkaniach z rzędu. Ani razu w trzech. Jakby nie potrafiąc pogodzić się z myślą, że gdyby rozrysował swoim zawodnikom proste 4-5-1 czy 4-4-2 i nie ruszał magnesów na tablicy do końca sezonu, zmieniając ewentualnie raz na jakiś czas podpisy pod nimi, mógłby również święcić triumfy. Zupełnie jakby afirmacja prostoty kosztowała go znacznie więcej niż polegnięcie w drodze po kolejne trofeum.

SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Anglia

Anglia

Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują

Arek Dobruchowski
6
Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują
Anglia

Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Arek Dobruchowski
0
Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Komentarze

30 komentarzy

Loading...