Sami nie wiedzieliśmy do końca, czego można się po tym meczu spodziewać. Guingamp przyjmuje u siebie Paris Saint Germain w ramach pierwszej kolejki Ligue 1, ale od początku jest jasne – ludzie nie przyszli tutaj ze względu na stawkę spotkania, na 3 ligowe punkty w tabeli, ale z uwagi na obecność Neymara da Silvy Santosa Juniora. Biegające po boisku 222 miliony euro, biegający po boisku wyrzut sumienia działaczy Barcelony i biegający po boisku zawodnik spośród najlepszej piątki świata, którego ruch to w dużej mierze pragnienie awansu na to najważniejsze, pierwsze miejsce.
Jak wkomponuje się w dość dobrze funkcjonującą drużynę, która wprawdzie w ubiegłym sezonie zawiodła, ale poza tym epizodem od lat dominuje we Francji? Jak ułoży współpracę z Cavanim i Di Marią? Jak będzie wyglądać jego poruszanie się na boisku, raczej skrzydłowy, gdzieś w roli dorzucającego na środkowego napastnika, czy może bliżej pozycji numer 10?
Wszystkie wątpliwości wyjaśniły się tak naprawdę już w pierwszej, bezbramkowej połowie. Guingamp zgodnie z przewidywaniami cofnęło się na swoją połowę, PSG z kolei rozpoczęło coś w rodzaju występu Harlem Globetrotters. Piętki, podcinki, klepki – pełen luz w zagraniach, jakby paryżanie startowali z wyniku 3:0. Największe wrażenie robił oczywiście Neymar, który przy jednym z pierwszych kontaktów z piłką próbował już prostopadłego podania nad głowami obrońców. Oglądało się to wszystko w miarę przyjemnie, ale naprawdę trudno było uniknąć wrażenia, że więcej w tym popisywania się, niż rzeczywistych efektów. Do przerwy Guingamp nie straciło gola, ba, samo nieomal wyszło na prowadzenie, gdy swoją kompletnie luzacką gierkę na małej przestrzeni goście poprowadzili… przed własnym polem karnym. Strata Verrattiego, strzał Salibura i… chyba jedna z lepszych okazji do strzelenia gola przed przerwą?
Trudno nawet tutaj chwalić cierpliwość PSG, czy ich pewność siebie, która ani na moment nie odwiodła ich od efektownej gry w miejsce – być może – bardziej bezpośrednich środków i nieco bardziej zdecydowanych ataków. Pierwsza bramka to bowiem… kuriozalny swojak. Na murawie kilkaset milionów euro, drużyna gości rozgrzewa się w jednakowych koszulkach z numerem 10 by zaakcentować, że jej siłą jest kolektyw, bo 37 milionów euro (tyle jest warta ponoć cała jedenastka Guingamp) nie może się równać nawet z majątkiem samego Neymara jako osoby fizycznej. A tu wynik otwiera dopiero w 52. minucie Ikoko, podając do bramkarza z 10 metra gdzieś w okolice słupka. Nie zauważając jednocześnie, że bramkarz jest w środku bramki.
Przyznajemy – już wcześniej, przy odrobinie lepszej grze kolegów, Neymar powinien zaliczyć chociaż jedną asystę. Niestety dla Brazylijczyka – nie było efektownego otwarcia, bo kolejne dwie bramki to już efekt nieco większego odkrycia się Guingamp. Na korzyść nowej gwiazdy Paryża przemawia fakt, że w obu miał kluczowy udział – najpierw doskonale, idealnie w tempo, wypuścił Cavaniego w uliczkę zaliczając asystę, a następnie wykończył akcję tego pierwszego dołożeniem nogi po dograniu do środka.
3:0, nokaut, efektowna, ładna dla oka gra, asysta i gol. Jak na debiut – bardzo porządnie, choć chyba wszyscy oczekiwali, że to Neymar otworzy wynik, albo chociaż błyśnie asystą. W tym kontekście ten udany start popsuł nieco Ikoko, ale… Globalnie nic to nie zmieni. Neymar ruszył po wszystkie możliwe rekordy już od pierwszego oficjalnego meczu. Na razie dwa punkty w klasyfikacji kanadyjskiej na mecz. Nie zdziwimy się, jeśli utrzyma tę średnią jeszcze przez kilka tygodni.