Doprowadziłem kiedyś do ruiny trzecioligowy klub piłkarski. Nie jestem z tego dumny. WKS Wieluń był na tyle poważną firmą, że znalazł się w bazie Championship Managera 01/02, co dla mnie jest równoważne z futbolową klasą, a tu cyk, mija parę lat, podrzynam mu gardło – (a przynajmniej ostrzę brzytwę). Kolegom, którzy mówią, że mam fajną robotę, tłumaczę na tym przykładzie odpowiedzialność za słowo.
Jestem z regionu, więc wiem, że Wieluń to nie jest Las Vegas województwa łódzkiego, ba – to nie jest to nawet Las Vegas powiatu wieluńskiego. Pierwszego września 1939 miasto zbombardowali Niemcy, można zjeść tam też tanio dobry obiad – tyle pamiętam ze swojej wizyty. Na nieszczęście wieluniań ktoś złośliwy na Wikipedii zamieścił malowniczą miejską panoramę.
Tak, zdaję sobie sprawę, że taka sama panorama dotyczy 99.9% miast i miasteczek w Polsce. Po prostu jestem złośliwą szują
Szkoda mi było WKS-u.Trzecioligowy klub, nawet bijący się o utrzymanie, to gratka, szczególnie dla młodych. Jest gdzie pójść – na mecz kumpli z Legią II, ŁKS-em, Radomiakiem, Bronią, swego czasu rezerwami ekstraklasowego Widzewa. Poza tym rozrywek niewiele.
Sprawa Rafała Koteckiego była wstrząsająca, ale była też patowa. Dzisiaj rozumiem to znacznie lepiej, niż wtedy, w kwietniu 2015 roku. Wywiad “Piekło niższych lig. Spowiedź zmasakrowanego bramkarza” opowiadał historię pasjonata, który wierzył, że wejdzie na szczyt, zostanie ligowym bramkarzem, był nawet raz testowany przez Legię. Ale konkurencja w zawodzie jest szalona, miejsc niewiele, Rafał bił się w niższych ligach za grosze, występując przed garstką kibiców, karmiąc się głównie marzeniami.
Pewnego dnia doszło do tragedii:
Walentynki, które zapamiętam do końca życia. Wszedłem w drugiej połowie, czułem się dobrze, miałem fajne interwencje, byłem z siebie zadowolony. Ale przyszła 70 minuta, poszła prostopadła piłka i rywal biegnąc bark bark z moim kolegą nie przeskoczył nade mną, w żaden sposób mnie nie uniknął, tylko wpadł na mnie z pełnym impetem. Dostałem kolanem w twarz, głowa mi się osunęła. Zacząłem machać ręką, żeby ktoś zadzwonił po pogotowie. Wyplułem kawałki zębów, które ukruszyły się od siły uderzenia i tak siedziałem, siedziałem aż przyjechała karetka.
Dali mi jakieś prochy, zawieźli do Tomaszowa. Po badaniach stwierdzono, ze muszę czekać aż wróci karetka z Łodzi, by mnie… przetransportowała do Łodzi, bo oni się nie zajmują szczękówką, tym zajmuje się szpital Barlickiego. W tym czasie nie miałem telefonu ani nic, zapomniałem nawet numeru do dziewczyny. Dopiero z czasem przypomniał mi się numer do ojca, zadzwoniłem i poprosiłem, żeby skontaktował się z prezesem Szymickim, powiedział mu gdzie jestem, żeby przywieźli mi moje rzeczy i tak dalej. Prezes powiedział wtedy ojcu, że się mną zaopiekują, że nie zostawi mnie samego, dowie się co mi jest i oddzwoni. Nie oddzwonił. Przyszli z trenerem, leżałem na łóżku półprzytomny. Zapytali doktora co mi się stało, a potem rzucili torbę, no to trzymaj się trzymaj, do widzenia, i poszli. Byli może z minutę.
Znowu zostałeś sam.
Tak leżałem dwie godziny, aż przyjechała karetka i zabrali mnie do Łodzi. Dobrze, że jeden z sanitariuszy, którzy nią jechał,, został ze mną i wszędzie pomagał mi wszystko załatwiać. Bo ja nic nie mogłem podnieść, głowa mnie strasznie bolała, nie byłem też w stanie nic wypisać. Zabrał mnie też do okulisty, gdzie dużo czasu zeszło, bo trzeba było szybko działać – miałem zbyt duże ciśnienie w gałce ocznej spowodowane guzem i mogłem stracić wzrok. Sanitariusz spędził ze mną ładne kilka godzin, a towarzyszył mi do 21, choć kończył pracę o 18:30.
To była sobota. Operację ustalono na następny piątek, do tego czasu musiałem zostać w szpitalu. Prezes odezwał się sześć dni po zdarzeniu, dopiero w czwartek. W tym czasie już zdążył wypowiedzieć się w moim imieniu, między innymi „że nie mamy do nikogo z Lechii pretensji” – a przecież ja na przykład mam, więc kto mu dał prawo udzielać takich wypowiedzi? Dwudziestego lutego, już po naszej rozmowie, prezes w prasie powiedział: „Rafał jest już po operacji. Humor mu dopisuje” – no nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, żeby stwierdzić, że humor mi dopisywał. Miałem czternaście śrub w twarzy, dwie płytki. Lekarz, który mnie operował, powiedział, że kości miałem tak pozapadane, że on jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Rwali te kości hakami, by je wyprostować, wyciągali odłamki. I humor mi dopisywał? A jeszcze trener Przybył na tydzień przed startem rozgrywek powiedział: „szczęśliwie przed ligą ominęły nas większe kontuzje, no może zdarzały się drobniejsze urazy”. Bardzo tego pana gorąco pozdrawiam, jeśli mój uraz jest mały (Rafał doznał wieloodłamowego złamania ścian przedniej, bocznej górnej i tylnej zatoki szczękowej lewej z przemieszczeniem odłamów do wewnątrz; wieloodłamowego złamania kości jarzmowej lewej, bocznej i dolnej ściany oczodołu lewego, złamania skrzydła większego kości klinowej po stronie lewej. przyp. red.).
(…) W artykule dla Łódzkiego Futbolu prezes mówi, że przychodził do szatni i mówił, żebyśmy się ubezpieczali sami. No to niech poda dokładny dzień kiedy tak zrobił, bo rozmawiałem z chłopakami i odkąd jestem dwa lata w klubie, nikt nigdy z działaczy nie przyszedł i nie powiedział, że jesteśmy tak nisko ubezpieczani.
To co w klubie czeka tych, którzy są kontuzjowani?
To jest bardzo dobre pytanie. Wysyłają cię na jakieś USG albo coś, ale pieniędzy USG to już nie zawsze zwracają.
Jesteście zdani na własną rękę?
Powiem, ze w 80% przypadków tak. Jak jakieś USG się załatwi tak, że nie trzeba płacić, to trzeba być zadowolonym.
Feralny mecz był sparingiem, Rafał dopiero walczył o angaż. Klub mu nie pomógł. Jedyne co go uratowało, to fakt, że był ubezpieczony przez matkę. Dałem możliwość wypowiedzi działaczom WKS, ale w dużej mierze zupa już się wylała.
Oczywiście nie przeceniam swojego udziału w późniejszych losach WKS. Oczywiście korzystam tu z przesady, może nawet przesady grubej. Naprawdę wątpię, by każdy wielunianin zaczynał dzień od kawy i sprawdzenia co tam Milewski napisał. Ale fakty:
– to klub, który był na krawędzi, funkcjonował w wielkiej mierze tylko dzięki dobrej woli sponsorów, względnie urzędu. Nic takiego układu nie mąci bardziej, niż zła prasa, bo ludzie pomagają klubowi, jeśli mają z tego dobry PR, a pomagać w jakikolwiek sposób ubabranemu klubowi PR-u nie robi.
– kwiecień, materiał o Rafale.
– Lato, klub utrzymuje się w III lidze, ale przez problemy finansowe wycofuje się z rozgrywek. Potem nie przystępuje z tych samych przyczyn do IV ligi, spada aż do okręgówki.
Działacze dzwonili do mnie latem. Mówili, że organizują festyn i będzie okazja pokazać klub z innej strony, pozytywnej.
Nie pojechałem. Nie miałem czasu. Po prostu, były wtedy inne obowiązki. Myślę jednak, że to też może pokazywać, jak w działaniu takich klubów ważne jest, by dobrze się o nich mówiło “na mieście”.
A przecież wszyscy wiemy jak było: po prostu w klubie nie było pieniędzy. Nie tylko na Rafała, a prawie na nic – działacz, z którym rozmawiałem, był pasjonatem, który nie wyciągał z klubu ani grosza. Nie jest więc tak, że prezes spał na pieniądzach mogących pomóc Rafałowi, a potem je zawinął i pojechał z żoną na wycieczkę dookoła świata śladami Kapitana Nemo.
Nie – wadliwy był przede wszystkim system. System ubezpieczeń – a raczej jego brak – w niższych ligach, to on był winny sytuacji.
Jakiś czas później napisał do mnie Piotrek Bargieł.
“Opowiedz jak wyglądało to zajście.
Druga minuta meczu. Kolega wrzuca piłkę z autu na wysokości pola karnego, ta trafia do mnie. Chciałem strzelać, bo byłem na rogu pola bramkowego, ale zostałem bestialsko zaatakowany przez bramkarza dwoma wyprostowanymi nogami. Nie wiem czy on w ogóle kalkulował, czy w ogóle myślał co się może stać przy takiej agresji. Zabrała mnie karetka, był to mój ostatni mecz. Diagnoza: więzadło krzyżowe przednie całkowicie zerwane, poboczne boczne (strzałkowe) też całkowicie, tylne całkowicie bądź częściowo zerwane, pęknięta łękotka boczna.
Czy kontuzja na boisku skomplikowała ci też plany zawodowe?
Pracuję w jednej z większych firm logistycznych i zachowali się tam bardzo w porządku. Szef powiedział, żebym zdrowiał, leczył się, a miejsce na mnie czeka. Jednak moje leczenie się przeciąga, a co do renty to wiemy jak to u nas jest, ludzie z poobcinanymi kończynami lub jakimś stopniem niepełnosprawności mają czasem problem by ją otrzymać, a co dopiero ja. Nie myślę jednak o tym, chcę wrócić do pełni sprawności, a także do piłki, wyznaczam sobie jak najwyższe cele.
Jak wygląda twoja sytuacja na dzień dzisiejszy?
Jestem po pierwszej operacji, którą przeszedłem 14 stycznia, czeka mnie kolejna operacja, teraz od początku muszę mieć zrobioną ponowną rekonstrukcję. Funkcjonuję, ale nie mogę wykonywać normalnie nawet podstawowych czynności. Gdy idę się myć czy wchodzę po schodach, muszę bardzo uważać, bo jedno poślizgnięcie, złe stanięcie, może skończyć się bardzo źle. Byłem załamany po diagnozie, ale na szczęście wspierają mnie bliscy, koledzy, znajomi, tu mam duże oparcie. Wierzę, że uda mi się wrócić do normalnego trybu życia. Ludzie mieli gorsze diagnozy, uszkodzony kręgosłup, mówiono im, że nie będą chodzić, a wracali. Ja chcę wrócić do grania, do firmy, chcę nie zastanawiać się co się stanie jak źle stanę, czy kolano poleci. Będę walczył i to tak, by później nie mieć pretensji, że czegoś nie spróbowałem.”
Druzgocąca historia, bo pal licho, jeśli uraz pogrzebie twoją przygodę z piłką. Ale tutaj oznacza, że chłopak nawet nie mógł normalnie pracować. Przez zajście na boisku sypie mu się życie. Sprawę Piotrka komentowałem wtedy tak:
Wiem, podobne dramaty dzieją się co weekend gdzieś w Polsce. Niejeden powie, że Piotrek i tak ma szczęście, bo nie zostawił go klub, nie zostawił pracodawca, a i może liczyć na duże wsparcie bliskich. Niemniej nie zmienia to faktu, że dotykamy za pośrednictwem tej historii sprawy fundamentalnej, a zamiatanej od zawsze pod dywan: jeśli masz poważną kontuzję w niższej lidze, to jesteś – wybaczcie, ale jak tu nie użyć mocnych słów – w głębokiej dupie.
Nie uważam, żeby cokolwiek mogło rozwiązać zaostrzenie kar. Oczywiście, że rzeźnicy znajdą się i w B-Klasie, ale też bez przesady: prawdziwe tragedie na tym poziomie niemal zawsze zdarzają się przez przypadek. Zaostrzeniem kar elementu losowego nie wyeliminujesz.
Złotego rozwiązania nie mam. Kto powinien się tym zająć – PZPN, PZP czy jeszcze ktoś inny – też nie wiem. Natomiast przekonany jestem o jednym: zgoda na to, co jest teraz, to droga donikąd.
Palącym wyrzut sumienia dla całego środowiska musi być fakt, że dla dużej grupy ludzi pasja do futbolu tak naprawdę oznacza ryzyko nagłego połamania życiorysu. To po ludzku coś, co nie powinno mieć miejsca, ale dla środowiska ma też dalej idące konsekwencje: odpycha od muraw. Rozumiem, że są w piłce rozliczne potrzeby finansowe, a tych ludzi nikt do gry nie zmuszał, ale prawdą jest też, że wokół futbolu jest coraz więcej pieniędzy, a nie dbając o te niższe poziomy podkopuje się całą piramidę.
Pompowanie pieniędzy tylko w reprezentatywne ośrodki i ligi, a zapominanie o – nazwijmy ją tak – piłkarskiej Polsce C, to budowanie kolosa na glinianych nogach.
Jakiś czas temu pisali do mnie koledzy Piotrka, prowadzą zbiórki na jego wyleczenie. Robią co mogą, a hashtag “#SklejmyNoge” hulał po Facebooku. Niemniej to taka akcja, po której człowiek zaczyna myśleć:
Fajnie, że chłopaki działają, starają się pomóc. Ale przede wszystkim nie powinni być do tego zmuszani, powinien istnieć możliwie wydolny system, który by się tym zajął za nich. Przecież nie może być tak, że wychodząc na mecz w okręgówce ryzykujesz zdrowie, normalne życie. Już słyszę, że w coraz większej liczbie klubów brakuje po prostu chętnych do gry. Ta piramida chwieje się u swej podstawy, a każdy przypadek Rafała czy Piotrka nie pomaga.
I wreszcie coś zaczyna się dziać. Najważniejsza moim zdaniem informacja w polskiej piłce ostatniego tygodnia, choć przeszła niemal bez echa.
18 złotych rocznie to kwota, która w profesjonalnej piłce jest śmiesznie niska, a i wydaje się zdecydowanie do przyjęcia dla każdego amatora. A tyle właśnie wynosi oferta podstawowego ubezpieczenia NNW (następstw nieszczęśliwych wypadków) dla zawodników, przygotowana w ramach wspólnego projektu PZPN i PZU. To pierwszy tego typu ogólnopolski program sportowy, który wydaje się szczególnie potrzebny właśnie w tak urazowej dyscyplinie, jak piłka nożna.
Korzyści? Odnoszą je wszyscy, więc poniekąd musimy tu użyć ukochanego przez nas zwrotu win-win. Zawodnicy niewielkim kosztem zyskają dostęp do profesjonalnej służby zdrowia, a jest to szczególnie istotne zwłaszcza w kontekście tych najmłodszych. Nieważne jednak, czy stary czy młody, profesjonalista czy amator, kobieta czy mężczyzna, wszystkim oferuje się dostęp do diagnostyki oraz zwrot kosztów leczenia, rehabilitacji, a także odszkodowanie z tytułu poniesionego uszczerbku na zdrowiu. Związek natomiast co roku będzie otrzymywał tony statystyk dotyczących zawodników, w tym pełny przekrój urazów, które dotykają poszczególne grupy wiekowe. Słowem – potężny materiał do różnorakich analiz. Co więcej, w wymiarze globalnym projekt przyczyni się do poprawy zdrowia zawodników jako grupy zawodowej i sprofesjonalizuje cały obszar ubezpieczeń piłkarskich.
No dobra, a na co mogą liczyć sami zawodnicy? Rzecz jasna za 18 złotych można uzyskać ubezpieczenie podstawowe, ale preferencyjnych pakietów jest więcej. Wygląda to następująco:
I właściwie pozostaje tylko przyklasnąć, że taki program został właśnie wdrożony. Nikt nie ma obowiązku korzystać z przygotowanej oferty, ale można zakładać, że w wielu miejscach Polski skończy się ryzykowanie zdrowiem zawodników, a klika patologicznych sytuacji zostanie rozwiązanych. Na wielu szczeblach zwiększy się też komfort uprawiania dyscypliny i zwiększy się bezpieczeństwo. Jak na jeden projekt – to naprawdę wiele korzyści.
Ja wiem, że teraz możemy zacząć uprawianie polityki. Krzyczeć: przecież PZPN powinien to wprowadzić lata temu! Nie byłoby ani sytuacji Rafała, ani Piotrka, gdyby tylko szybciej ktoś wyjął głowę z d… piasku. Powie ktoś na pewno, że jestem związkowym paziem, bo promuję PZPN-owską inicjatywę. Istotnie, pochwalę się nawet, że znawcą tematu nie jestem, a z ubezpieczeniami mam takie doświadczenie, że przez jeden dzień w życiu byłem akwizytorem.
Znasz się lepiej, widzisz wady – pisz w komentarzach możliwie merytorycznie, może przeczyta to kto trzeba, może i ja pchnę to dalej. Więcej: jestem pewien, że to projekt niedoskonały, wymagający napraw, i zapraszam was, byście punktowali jego słabe punkty.
Ale na ten moment wiem jedną niezaprzeczalną prawdę: to w najgorszym wypadku pierwszy krok.
Pierwszy krok, ale już dający konkretne narzędzia.
Na wszystkich piłkarzy z niższych lig wszyscy możni mieli, jak to się modnie mówi, wywalone.
Gdy piłkarz wpadał w rozbite szkło w polu karnym b klasowego kartofliska, możni mieli tylko staropolskie słowo wsparcia: “po coś, chuju, w to szkło wpadł”.
Teraz jest jakieś rozwiązanie, względnie próba rozwiązania, ale czekająca na każdego rezerwowego LZS Potworów, trzeciego bramkarza LZS Zimna Wódka, trequartisty Jutrzenki Giebałtów, golkipera testowanego w WKS-ie Wieluń.
Jakiś początek systemu, który jeśli nie okaże się wydolny, można dalej rozwijać.
Bowiem zaistniał temat. I już nie upadnie, naprawdę w to wierzę. A czasem to, co najważniejsze, to dostrzec, że jest sprawa.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że jest PZPN-owskim paziem
Na fotografii LKS Dobrzanka Dobra świętuje awans do A-klasy. Małopolskie, pow. limanowski. Paulina Niedojad dla fanpage “Typowy kibic A-klasy”.